Pamiętasz, Adela, ten dzień, w którym zdecydowałaś się zostać na
onkologii na dłużej? Jasne, że pamiętasz, w końcu tamtego przeklętego piątego
września twoje życie się zmieniło, zaczęło od nowa. Nie mogłabyś zapomnieć,
Adela. Nie umiałabyś wymazać z pamięci ostatnich dni z Adamem, ostatniego
uścisku jego dłoni i pokrzepiającego uśmiechu, na jaki się zdobył, nim zostawił
cię samą.
Nie masz prawa zapomnieć. Adam był twoim błogosławieństwem,
najlepszym, co cię spotkało, a zarazem i przekleństwem. W końcu zostawił cię na
tym złym świecie samą, ze złamanym sercem i statusem wdowy. A to wszystko w
wieku niespełna dwudziestu pięciu lat, na chwilę przed zakończeniem studiów
medycznych. Właśnie wtedy, podczas pogrzebu Adama na opolskim cmentarzu
podjęłaś decyzję o zrobieniu specjalizacji z onkologii. Spędziłaś na tym
oddziale już kilka miesięcy przy Adamie, poznałaś bliżej cały personel,
zaprzyjaźniłaś się nawet z lekarką prowadzącą przypadek Adama – to ona ze łzami
w oczach powiedziała ci, że nie umie go uratować, a potem płakała razem z tobą
– właściwie, Adela, zdążyłaś już poczuć się tam jak u siebie.
I spędziłaś na opolskiej onkologii dwa lata na stażach, a potem też
jako rezydent. Obserwowałaś chorych na nowotwory, wspierałaś ich, wykonywałaś
badania i za wszelką cenę starałaś się uratować choć kilka żyć. A to wcale nie
było takie łatwe.
Praca na onkologii cię przygnębia, Adela, bądź ze sobą szczera. Każdy
dzień spędzasz w miejscu, gdzie śmierć jest wyczuwalna, gdzie ciężko o
optymizm. Ale nie bierzesz przez te wszystkie lata – a uzbierało ich się aż
sześć – ani dnia wolnego, łudząc się, iż śmierć Adama nie poszła na marne, bo
dzięki niej uratowałaś wiele żyć. Trwasz wśród śmierci, bo uparcie wierzysz, iż
wtedy jesteś bliżej Adama.
Adela, jak ty cholernie za nim tęsknisz! Dziś masz trzydzieści jeden
lat – pod koniec roku – tytuł doktora habilitowanego z onkologii i niewielki
gabinet obok pomieszczenia ordynatora oddziału. Jesteś najmłodsza, ale też
najbardziej zdeterminowana. Wszyscy twoi współpracownicy mają rodziny, wracają
do hałaśliwych domów, tylko ty siedzisz nawet tydzień z rzędu na oddziale,
okazjonalnie przesypiając się na sofie w swoim gabinecie, kiedy tylko w twoje
ręce trafia przypadek beznadziejny.
Bo każdy taki przypomina ci Adama. A ty masz wrażenie, iż właśnie jego
możesz uratować. Nie osobę, której dane są zapisane na karcie pacjenta, a
Adama, choć ten nie żyje od dobrych pięciu lat. Właściwie trzeciego września
minie już szósty rok, a ty, Adela, wciąż tkwisz w tych kilku dniach pomiędzy
jego ostatnim oddechem a pogrzebem. Jakbyś utknęła w czasie, jakbyś nie
zauważała niczego poza pracą.
W istocie, tylko praca się dla ciebie liczy. Cholera, Adela, masz
trzydzieści lat na karku, zero życia osobistego, a w twoim gabinecie nie ma
niczego, co mogłoby zaświadczyć, iż naprawdę należy do ciebie. Żadnego zdjęcia
rodziny, zwierzęcia, czy nawet ulubionego zespołu, żadnej figurki na szarym,
metalowym biurku, gdzie trzymasz jedynie idealnie poukładane dokumenty
dotyczące obecnie leczonych osób. Poza tym masz tam jeszcze szary regał w
segregatorami pełnymi danych, ze dwie medyczne książki i sofę z kremowej skóry,
na oparciu której leży miękki koc z kolorze kości słoniowej dopasowany do dwóch
niewielkich poduszek. Dostałaś je od przyjaciółki – tej samej, która leczyła
kiedyś Adama – w prezencie na dwudzieste siódme urodziny wraz z butelką wina.
Wypiłyście je we dwie w twoim niewielkim, równie pustym mieszkaniu w Opolu,
gdzie zjawiasz się tylko od święta. Nawet nie pamiętasz, Adela, czy twoja
lodówka przypadkiem nie świeci pustkami, a przywieziony przez mamę z
Kędzierzyna przed dwoma tygodniami – albo też dużo wcześniej – obiad już
zjadłaś, czy może jednak nietknięty wciąż leży na półce chłodziarki i nadaje
się jedynie do wyrzucenia.
Kiedy ty ostatnio w ogóle zawitałaś w domu, Adela?
Gdy słyszysz to pytanie z ust swojej mamy, która sama wreszcie wyszła
z inicjatywą i do ciebie zadzwoniła po kilku tygodniach – a przynajmniej tak
podejrzewasz, bo od dawna nie orientujesz się w upływającym czasie – odpierasz
lekceważąco:
– Niedawno, mamo.
– To znaczy kiedy? – drąży twoja rodzicielka.
Wzdychasz ciężko. Jaka ona jest uparta, nie sądzisz, Adela?
– W ostatnim tygodniu lipca – przyznajesz wreszcie, choć wiesz, iż
równie dobrze mógł być to pierwszy tydzień maja. Pamiętasz tylko, że było wtedy
gorąco, a mieszkanie cuchnęło kurzem i upałem. Co cię natchnęło, żeby po
śmierci Adama zamieszkać samotnie na niewielkim poddaszu z widokiem na klinikę?
No tak, masz bliżej do pracy, a przynajmniej tak to tłumaczyłaś wszystkim. Bo
kto by pojął, iż dom na obrzeżach Opola miał za wiele wspólnego z Adamem i nie
umiałabyś tam pozbierać się po jego śmieci?
Za wiele tłumaczenia. Wymówka dotycząca pracy jest szybsza i
łatwiejsza do przyswojenia.
– Adela, na Boga! – woła twoja rodzicielka. – Jest początek września!
Przez głowę przebiega ci myśl, czy to nie za wcześnie na wrzesień.
Szybko spoglądasz na kołonotatnik-kalendarz stojący na twoim biurku.
Rzeczywiście, drugi wrzesień uśmiecha się do ciebie dużą cyfrą.
Brawo, Adela, jeszcze dzień, a przegapiłabyś rocznicę śmierci swojego
męża.
– Przepraszam, mamo, zatraciłam się w pracy – udajesz skruchę, której
wcale nie czujesz.
– Adela, na Boga! – powtarza twoja matka. – Bierzesz jutro urlop na co
najmniej tydzień i przejeżdżasz do Kędzierzyna.
Już chcesz zaprotestować, jednak twoja rodzicielka to wyczuwa i
natychmiast się rozłącza. Uniemożliwia ci zaooponowanie, co niemiłosiernie cię,
Adela, wkurza. Na początku września od sześciu lat pracujesz jeszcze więcej,
naprawdę zatracasz się w tym, jedynie raz idąc z bukietem niebieskich chabrów
na cmentarz. Nienawidzisz września, bo kojarzy ci się jedynie z Adamem, jego
pogrzebem i tymi pierwszymi miesiącami po jego śmierci, kiedy nie dawałaś sobie
rady z niczym. A pomimo tego i tak nie ruszyłaś się z Opola, a na pewno już nie
pojechałaś do Kędzierzyna. Ostatnio byłaś tam na Wielkanoc i doprawdy cudem
wytrzymałaś aż cztery dni z mamą, która ciągle zrzędziła ci nad głową, że na litość Boską, Adela, to już szósty rok!
Powinnaś kogoś sobie wreszcie znaleźć i tak dalej.
Bierzesz głęboki wdech, poprawiasz biały fartuch, w kieszonce którego
lśni plastikowy identyfikator z twoim zdjęciem oraz imieniem i nazwiskiem.
Adela Grzelak-Sierzputowska, doktor habilitowany onkologii. Krótko i
konkretnie.
Już chcesz na powrót zagłębić się w dokumentacji medycznej pacjentki z
części dziecięcej oddziału cierpiącej na zaawansowanego chłoniaka, ale
przeszkadza ci w tym pukanie do drzwi.
– Wejść – rzucasz, mimo wszystko otwierając białą teczkę.
– Mam kawę – oświadcza twoja przyjaciółka. Jolanta Adamska uśmiecha
się nieśmiało, unosząc do góry dwa kubki wypełnione aromatycznym naparem.
Niechętnie zamykasz zadrukowany egzemplarz, po czym zapraszasz Jolę do środka
gestem ręki. Wygodnie rozsiada się na sofie, a ty chwilę później znajdujesz się
obok niej i ściskasz w dłoniach kubek gorącej, mocnej kawy.
– Dzięki – mamroczesz bardziej do kubka, niż uroczej, krótko obciętej
blondynki przed czterdziestką. Jola wygląda na młodszą i ma ciepły uśmiech,
który ładnie komponuje się z kobiecą, wysoką sylwetką. Od trzech lat mężatka,
od dwóch mama Mikołaja. – Czeka mnie kolejna noc na oddziale.
– Powinnaś wrócić dziś do domu – oświadcza Jolanta. Parskasz na to
nerwowym śmiechem.
– Nie chcę. Tym bardziej nie dziś.
Jola przez chwilę milczy, pewnie łącząc najbliższe dni z jakimiś
wydarzeniami. Nie jest głupia, tylko ma bardzo dużo na głowie, więc nie masz
jej za złe, iż nie pamięta. W końcu Adam nie był jej jedynym pacjentem.
– Tym bardziej nie powinnaś siedzieć w szpitalu – oświadcza wreszcie.
– Powinnaś się rozerwać wreszcie, Adela, znaleźć sobie kogoś. Romans bez zobowiązań
i te sprawy – uśmiecha się znacząco.
– I mówi to matka i mężatka – szydzisz nieznacznie, mocząc wargi w
kawie. W sumie wiesz, że i Jola, i twoja mama mają rację. Powinnaś wreszcie
pozbierać się po starcie Adama, związać się z kimś choćby dla seksu, ale
przecież ty, Adela, nawet na seks nie masz czasu. Albo nie chcesz go mieć.
– Daj spokój, Adela – stwierdza lekceważąco Jolanta. – Należy ci się
coś od życia. Poza tym na dziecięcym pojawi się za jakąś godzinę gorący towar –
dodaje z bardzo dwuznacznym uśmiechem.
Aż parskasz śmiechem, bo Jola z tą miną zawsze działała na ciebie w
taki, a nie inny sposób. Po prostu to takie zabawne, nie uważasz, Adela?
– Co masz na myśli? – pytasz, chociaż wiesz, iż celowo nie pojawisz
się na dziecięcym. Nie teraz, na dzień przed rocznicą śmierci Adama.
– Kilkanaście gorących ciach z Zaksy wpadnie do dzieciaków. Będzie
można pogapić się na zgrabne tyłki siatkarzy – parska głupim chichotem Jola.
A ty, Adela, tylko wzdychasz ciężko, bo twoja przyjaciółka ani trochę
nie zmieniła się po ślubie. Masz wrażenie, że rozmawiasz z
dwudziestokilkuletnią dziewczyną, a nie poważną Jolantą Adamską, zastępcą
ordynatora opolskiego oddziału onkologicznego.
Na przekór twoim usilnym błaganiom dokładnie godzinę później zostajesz
wezwana na dziecięcy do jednego ze swoich pacjentów. Siedmioletni chłopiec, już
dwukrotnie po chemii, znów próbuje się wam „wymknąć”, jednak w ostatniej chwili
przy pomocy kilku pielęgniarek udaje się zatrzymać go na jeszcze w tym świecie.
Z jego sali wychodzisz cała w łzach, które po twoich policzkach
zaczęły płynąć już dawno, ale ty wcale ich nie zauważyłaś. Skupiłaś się na
uratowaniu dziecka i na szczęście dałaś radę.
Kolejny raz ci się, Adela, udało. Lecz właśnie w tych chwilach czujesz
się najbardziej przybita swoją pracą. Łzy płyną ci po policzkach wielkim
strumieniem pełnym uczuć z pogranicza psychicznego bólu i tęsknoty.
A przecież, do cholery , udało ci się, Adela! Więc dlaczego płaczesz?
Właściwie ty ryczysz jak głupia, kucając przy ścianie na korytarzu. Te
pieprzone łzy leją się z twoich oczu jak z jakiegoś wodospadu, Niagary pewnie.
A ty nie umiesz powiedzieć sobie „Dosyć, Adela. To już kolejny rok tutaj”.
Kolejna chwila słabości, nie uważasz?
Przecież zawsze po chwili ci przechodzi, więc czym ty się, Adela, do
cholery, martwisz? Nadmiar emocji, ot tyle. Przecież wiedziałaś, na co się
piszesz, przychodząc na onkologię. Jolka ostrzegała przed takimi chwilami
zawahania, radziła, żebyś miała jakąś odskocznię, żebyś znalazła coś, co w domu
pozwoli ci zapomnieć o pracy. Ale ty nie umiałaś tego zrobić i widzisz, Adela,
jak to się kończy? Tak usilnie chciałaś zatracić się w pracy, że teraz nagle
znów nachodzi cię zwątpienie, czy to aby na pewno miało sens. Spędzasz na
onkologii kolejny rok, od śmierci Adama właściwie tylko tutaj czujesz się mniej
więcej spokojna, wolna od wspomnień i wyrzutów, że tak długo lekceważyliście
jego bóle głowy. Gdybyście tego nie robili, Adam pewnie by teraz żył.
Zresztą, na co ty, Adela, liczysz? Że twój nieżyjący mąż stanie nad
tobą i zapyta…
– Mogę ci jakoś pomóc?
Przerażona unosisz załzawione oczy i wcale nie widzisz tam Adama.
Stojący nad tobą mężczyzna jest bardzo wysoki – choć sama masz aż metr
osiemdziesiąt wzrostu – ma nieziemsko niebieskie oczy, roztrzepane byle jak
włosy i mocny, francuski akcent, którym bardzo zgrabnie kaleczy polski.
Adamem nie jest na pewno.
– Nie interesuje mnie, co tutaj robisz, kim jesteś, a tym bardziej,
czemu niby chcesz mi pomagać – odparowujesz mu szybko. – I ciebie nie powinny
interesować moje problemy.
Mruga zdziwiony, wciąż na ciebie patrząc. To nie zwiastuje nic
dobrego, wiesz o tym? Pewnie wiesz, bo uśmiechasz się ukradkiem pod nosem, gdy
dociera do ciebie jego francusko akcentujący głos powoli wypowiadający zdania
po angielsku. Tym bardziej, że twój nowy znajomy zabawnie marszczy przy tym
zgrabny nos.
– Nie zrozumiałem prawie nic, piękna nieznajomo. A podejrzewając, że
twój francuski jest na podobnym poziomie do mojego polskiego, proponuję, ażebyś
powtórzyła swoją wypowiedź po angielsku.
Zaczynasz się śmiać. Szczerze. Choć po twoich policzkach wciąż płyną
łzy, bawi cię sposób, w jaki wypowiada się ten przystojny szatyn. Albo ciemny
blondyn, w zależności od kąta padania światła, jakkolwiek już zdążyłaś się
nauczyć, iż szpitalne jarzeniówki potrafią powodować lepsze złudzenia od dobrej
kokainy. Nie żebyś kiedykolwiek brała, to w końcu nie w twoim stylu, Adela.
– Znam francuski – oponujesz właśnie w tym języku.
– I nie umiesz poprawnie akcentować – prycha na to twój towarzysz.
Jego akcent o wiele ładniej brzmi w ojczystym języku niźli w łamanej
polszczyźnie czy angielszczyźnie. Siada obok ciebie, rozprostowując długie nogi
w poprzek korytarza.
– Też mi coś – robisz to samo, tylko ty prychasz z pogardą, a on
bardziej z rozbawieniem. – Poza tym naprawdę nie potrzebuję twojego zainteresowania.
Obdarza cię przelotnym spojrzeniem zza długich, ciemnych rzęs, które
kiedyś, dawno, dawno temu, pewnie spowodowałoby u ciebie dreszcze.
– Płaczesz na szpitalnym korytarzu, a wyglądasz na lekarza, Adelo… –
pochyla się nad tobą i próbuje odczytać twoje dane z identyfikatora. – Jezu
Chryste, nie każ mi tego wymawiać! – woła, poddając się nawet bez spróbowania.
– Adela Grzelak-Sierzputowska – przedstawiasz się niechętnie. Twój
towarzysz w iście francuski sposób ujmuje twoją dłoń i muska ją miękkimi
wargami.
– Antonin Rouzier, miło mi cię poznać, Ado.
A czy tobie, Adela, jest go miło poznać? W końcu Rouzier uśmiecha się
całkiem uroczo, nieład na głowie dodaje mu chłopięcego wyglądu, a oczy naprawdę
ma ładne.
– Ta, mi też – stwierdzasz niechętnie, wyrywając dłoń w jego uścisku.
Nie odzywa się już, a jedynie podaje ci jasnoniebieską chustę do
otarcia łez. W sumie dobrze milczy ci się przy Antoninie. Twoja francuszczyzna
może i jest na naprawdę niezłym poziomie, jednak nie czujesz się psychicznie na
siłach, ażeby zacząć mu się zwierzać, zaś jego polski jest doprawdy tragiczny,
a teraz siedzicie pod ścianą na samym środku korytarza dziecięcego, nogi Rouziera
blokują przejście w poprzek i jest tutaj wyjątkowo pusto. Zawsze uważałaś
dziecięcy za najbardziej paradoksalną część onkologii – najbardziej tragiczna,
a zarazem najradośniejsza. Bo te kilku, kilkunastoletnie dzieciaki wciąż cieszą
się życiem, choć chłodny oddech śmierci spoczywa na ich karkach. Kiedy już masz
kryzys, starasz się nie pojawiać na dziecięcym, bo tutaj czujesz się jeszcze
gorzej. O ile w normalnych warunkach uwielbiasz, jak maluchy podczas obchodu
zatrzymują cię w każdej sali i bawią się twoimi długimi, jasnobrązowymi
włosami, opowiadają historie, pokazują swoje rysunki i uświadczają cię w sensie
dążenia do wyleczenia ich, o tyle podczas chwil zwątpienia wolisz poważnych,
pogodzonych z losem dorosłych, którzy prowadzą z tobą rozmowy natury
egzystencjalnej. Niekiedy nawet odważasz się otworzyć przed nimi, opowiadając o
Adamie, o tym, co zadecydowało o byciu onkologiem.
Może odważyłabyś się nawet otworzyć przed Rouzierem – musisz przyznać,
że całkowicie cię, Adela, hipnotyzują jego oczy – ale to nie ten dzień. Zwykle
mówisz o sobie w lepsze dni, podczas kryzysu woląc jedynie milczeć i zduszać w
sobie pustkę.
– ROUZIER! – chyba na całym oddziale słychać donośny głos mężczyzny. W
myślach oceniasz, że musi mieć jakieś pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat i być
bardzo złym albo zdesperowanym.
W każdym razie Francuz natychmiast podrywa się z podłogi i, ukłoniwszy
się z pewną dozą przesady, uśmiecha się bardzo… pewnie.
– Do zobaczenia, Ado – oświadcza, jakby doskonale wiedział, iż jeszcze
się spotkacie.
Nie żeby cię denerwował, czy coś, ale w sumie znalazłabyś kilka
podpunktów podchodzących pod przeciw w sprawie kolejnego spotkania z Rouzierem.
Ten pewny siebie, lekko cyniczny uśmieszek – niby starał się być miły,
wyrozumiały i tak dalej, jakkolwiek nie udało mu się ukryć zdecydowanie
rozbuchanej pewności siebie – i zdrabnianie twojego imienia do Ada absolutnie
cię wkurza. Więc dlaczego cieszysz się, Adela, kiedy w kilka godzin później
zostają ci dostarczone kwiaty – bukiet żółtych lilii przewiązany jasnoczerwoną
wstążką z doczepionym liścikiem – a na karteczce odczytujesz „Jestem uparty i
chcę wypić z tobą kawę, Ado. Co najmniej. Czekam na dole. Antonin”? Choć nie,
ty się nie cieszysz, a jedynie uśmiechasz bardzo, bardzo nieznacznie.
Jutro minie sześć lat, Adela, a tobie wreszcie należy się coś od
życia. Zaś dlaczego wysoka, smukła i zapewne dobrze wyćwiczona sylwetka
Francuza nie miałaby być tym czymś? Na twoich ramionach od tych sześciu lat
spoczęło już za wiele samotności, a dziś czara się przelała.
Rouzier jest uroczy, a na dłoni lśni mu obrączka. Dlaczego więc nie
miałabyś umówić się z nim na tę kawę?
Czeka na ciebie tuż przy recepcji. Młoda dziewczyna za kontuarem
szepcze ci, że jeśli szukasz mężczyzny od kwiatów, to osobnik wygodnie rozciągnięty
na miękkiej sofie – jak ty kochasz pracę w prywatnej klinice! – kazał przekazać
bukiet Adeli o dziwnym nazwisku, takiej
ładnej szatyneczce o oczach w kolorze ciemnego piwa. Uśmiechasz się do
niej, dziękując Bogu za to, iż nigdy się szczególnie nie rumieniłaś. Zresztą,
Adela, ty masz już te prawie trzydzieści jeden lat, nie wypada ci się oblewać
purpurą jak jakiejś nastolatce.
Rouzier, zauważywszy cię, zrywa się z sofy z usatysfakcjonowaniem
wpisanym w uśmiech.
– Wiedziałem, że przyjdziesz – oznajmia ci po francusku. No widzisz,
Adela, nawet pod względem edukacyjnym dobrze ci ta kawa zrobi. Francuski sobie
przypomnisz, może podłapiesz choć trochę prawdziwego akcentu. Widzisz, wszędzie
znajdziesz, Adela, jakieś pozytywy. Nawet w spotkaniu z Rouzierem, który nie
tylko sprawia wrażenie nader pewnego siebie, ale po prostu taki jest. Obejmuje
cię ramieniem w talii i wyprowadza poza budynek kliniki, nie pytając cię nawet
o zdanie.
I spróbuj teraz, Adela, nie powiedzieć, że jest wkurzający. Wnerwia
cię do bólu, bo każdy normalny facet – Adam – zapytałby, czy masz ochotę na
kawę, czy może jednak wolisz wyjść na kolację, czy coś. Ale nie Rouzier, który
mocniej cię przyciska do swojego boku – sięgasz mu trochę ponad ramię, choć masz
ten metr osiemdziesiąt – pod wpływem zimniejszego powiewu wiatru, idąc przed
siebie.
– Ty w ogóle znasz Opole? – warczysz wreszcie, czując, iż odpowiedź
będzie przecząca.
– Nie. Ale co z tego, jeśli prędzej czy później trafimy do jakiejś
knajpy? – jego pewność siebie cię dobija. Już całkowicie, że nawet nie
oponujesz. Po prostu ciężko wzdychasz, zdawszy sobie sprawę, że to taki facet,
z którym nie warto polemizować.
I cholernie cię to, Adela, kręci, choć boisz się do tego przyznać
nawet przed samą sobą.
– Rouzier, jesteś głupi – warczysz tylko, ale on wybucha na to głupim
śmiechem i niespodziewanie całuje cię w czubek głowy. – Na huk mnie chcesz
prowadzać po Opolu, co? – wzdychasz trochę zła.
Jak on cię, Adela, sakramencko wkurza, kiedy zaczyna się śmiać, a
potem pewnym głosem oświadcza:
– Jak już wystarczająco zmarzniesz, zabierzesz mnie do siebie i
spędzisz naprawdę miłą noc.
Pewność siebie aż w nim kipi, a ty nie umiesz ukryć pomruku
zadowolenia na taki obrót sprawy.
– Masz na mnie ochotę, Rouzier – wyrokujesz z lekką drwiną.
– To ty będziesz błagała o więcej – odgryza się.
Ale ma, cholera jedna, rację, bo nim dochodzicie do centrum,
oświadczasz, że masz dość spacerku, łapiesz taksówkę i każesz was zawieść pod
klinikę, tudzież swój blok. A w oczach Antonina widzisz triumf, który
doprowadza cię do szaleństwa. Chcesz wybuchnąć, zacząć na niego krzyczeć, a
potem płakać i… kochać się z nim. Choć „kochać się” to chyba przerysowane
słowo, bo po prostu pragniesz, żeby było ci przyjemnie. Żeby on sprawił, iż będzie
ci przyjemnie.
Cholera, Adela, jak ty desperacko chcesz się z nim przespać! I właśnie
dlatego w pośpiechu ciągniesz go na samo poddasze, każąc przy tym siedzieć
cicho, ażeby sąsiedzi przypadkiem niczego nie zwęszyli, a potem przez dobre
trzy minuty nerwowo grzebiesz w torebce, szukając kluczy. Antonin obserwuje cię
z kpiącym uśmiechem oparty o ścianę tuż przy drzwiach do twoich własnych kilku
pokoi, których dawno nie odwiedzałaś. Drżą ci dłonie pod naporem jego lekko
drwiącego spojrzenia, które jednak zdradza, że on też chce już za wszelką cenę
zerwać z ciebie beżowy trencz, a potem spełnić obiecaną ci noc pełną wrażeń.
Dopiero po kilku chwilach, wykorzystawszy już cały asortyment
przekleństw, zauważasz, iż duże dłonie Francuza czymś się bawią. Precyzując –
twoimi kluczami.
– Cholera, Rouzier, oddawaj – warczysz, wyrywając mu je. Parska
śmiechem, a kiedy już otwierasz mieszkanie, brutalnie wpycha cię za drzwi,
wchodząc za tobą i zatrzaskując je nogą. Głośno.
A potem przypiera cię do ściany w holu i, twardo ignorując tonę kurzu
dookoła i specyficzny dla długo niewietrzonych pomieszczeń zaduch, samymi
pocałunkami muskającymi twoją szyję i powoli rozbierającymi cię dłońmi
doprowadza cię do obiecanego szaleństwa.
– Cholera, Rouzier, masz żonę – warczysz, kiedy na kilka sekund twój
umysł odzyskuje jasność myślenia. Antonin parska śmiechem, wpija się na kilka
długich chwil w twoje wargi, a potem efektownie unosi do góry lewą dłoń,
spoglądając znacząco na złotą obrączkę.
– To masz na myśli? – wyraźnie kpi.
– To.
Na to Antonin prycha, po czym pozbywa się obrączki, rzucając ją gdzieś
na podłogę.
– Już ci lepiej, Ado?
Na dźwięk tej przeklętej Ady jeszcze bardziej drżysz, co go bawi.
Śmieje ci się prosto w usta, a tobie się to, Adela, tak cholernie podoba.
Przeklęty Rouzier.
– Lepiej – przyznajesz. A jego bawi to jeszcze bardziej, jakkolwiek
wreszcie jego długie palce docierają do haftek twojego stanika. Adela, ty
naprawdę wydajesz wtedy z siebie jęk zadowolenia, który tego przeklętego
Francuza rozbawia prawie do łez. – Cholera, Rouzier! – warczysz, kiedy na
chwilę przestaje się tobą interesować. Ze śmiechu prawie mu łzy z oczu płyną.
– I widzisz, Ada, znów mówisz do mnie „Cholera, Rouzier” – prycha,
natychmiast się uspokoiwszy. – A czy nie ładniej byłoby po prostu Antonin? –
mruczy znów wprost w twoje usta. Od tych jego pomruków robi ci się coraz
bardziej gorąco, a on ledwo zdarł z ciebie płaszcz i białą koszulę.
– Antonin – odmrukujesz. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa, cholera!
I wiesz co, Adela? On o tym doskonale wie, bo przecież znów parska
śmiechem. Bawisz go, dziewczyno, naprawdę go bawisz. A ciebie jego gierki zaczynają
doprowadzać do szału.
– Ado, powiedz ty mi, czy naprawdę chcesz to robić na komodzie w
przedpokoju?
Cudem hamujesz złowrogie warknięcie, że znów przestał cię całować.
Patrzy na ciebie tylko tymi pięknymi oczyma w odcieniu morskiego błękitu.
Cholerny Rouzier, czy on musi być taki
idealny, Adela?
– Drzwi po prawej – mamroczesz. Podnosi cię i każe zapleść nogi za
jego plecami. Nie prosi, a właśnie każe, a ciebie, Adela, coraz mniej to
denerwuje. Ot, pewny siebie chłopiec, który teraz ma jedynie za zadanie
poprawić ci humor i nadać trochę rozrywki twojemu pustemu od lat życiu
seksualnemu. Nawet cię nie rozebrał, a ty, Adela, już szalejesz, dokładnie tak
jak zapowiedział.
Bez słowa protestu wykonujesz jego polecenia. Na łóżko rzuca cię
naprawdę brutalnie, ale się tym nie przejmuje. I tak zapominasz o tym w
przeciągu sekundy, tym bardziej, że wreszcie zdziera z ciebie jedwabne, czarne
spodnie. Przy okazji pozbawiasz go koszulki i o mało dech ci nie zapiera. Tak,
zdecydowanie musisz to, Adela, przyznać – Antonin Rouzier, jakimkolwiek
zadufanym w sobie dupkiem by nie był, jest absolutnie gorący.
– Cholera, Rouzier! – piejesz, kiedy znów zaczyna się tobą… ehm,
bawić. Szlag cię od tego, Adela, trafia, ale co możesz poradzić? Ten przeklęty
Francuz deklarował przecież, że będziesz błagać o więcej, żeby nie było.
– I znów „Cholera, Rouzier” – wzdycha, podnosząc głowę znad twojego
brzucha. Mierzysz go wściekłym spojrzeniem, a przynajmniej chcesz to zrobić, bo
ewidentnie ci nie wychodzi. Adela, do cholery , tobie już się widok rozmywa
przez tego przeklętego Rouziera!
– Antonin – mruczysz, mając nadzieję, że to go trochę pospieszy.
– Tak już lepiej – rzuca.
– Antoś… – dodajesz, bo naprawdę już masz dość jego zabawy. Nie
wątpisz, że on bawi się doskonale, ale ty, Adela, zmysły zaczynasz powoli
tracić.
– Ooo, to podoba mi się najbardziej! – oświadcza ci, nagle znajdując
się tuż nad tobą. I w co ty się, Adela, wpakowałaś? Ten facet za wszelką cenę
chce ci zrobić na złość, choć ładnie to czyni. A może dokładniej – przyjemnie.
– Antoś – powtarzasz, a on z uśmiechem wpija się w twoje wargi. I
musisz mu, Adela, przyznać, że całuje zajebiście. – A możesz już przestać
pieprzyć od rzeczy i zacząć pierzyć się ze mną? – wzdychasz, co go rozbawia.
Nawet nie martwisz się, czy nie zabrzmiałaś zbyt wulgarnie. W końcu to tylko
ten cholerny Rouzier, on nie musi mieć o tobie dobrego zdania.
Prycha cicho, po omacku szukając szafki nocnej.
– Rouzier, od sześciu lat z nikim nie spałam! – warczysz. – Nawet nie
podejrzewałam, że będą mi potrzebne gumki.
Krótko się śmieje, po czym sięga do kieszeni własnych dżinsów.
Zapobiegawczy facet, nie możesz mu tego nie przyznać. Ale musisz mu, Adela,
przyznać, że nie tylko całuje zajebiście, ale cały jest zajebisty w te klocki.
Cholera, dziewczyno, tak dobrze to ci od lat nie było. A Rouzier, w końcu
Francuz, to najlepsze lekarstwo na twoje nieistniejące życie erotyczne, jakie
mogłaś, Adela, znaleźć.
Nie, nie budzisz się w jego ramionach.
Nie budzi cię też zapach przygotowanego śniadania.
Ogólnie, nie budzi cię nic związanego z Rouzierem.
Jak miałby cię budzić, jeśli nie ma go nawet w mieszkaniu? Zostawił po
sobie tylko koszulkę, która leży na podłodze pośród kurzu na samym środku
sypialni. A ciebie, Adela, budzi twój własny budzik oznajmiający, iż pora pójść
do pracy.
Tylko że ty do tej pracy nie masz dziś ochoty iść. I dlatego dzwonisz
do Jolki – nie obudzisz jej, nawet się o to nie martwisz, w końcu i ona mniej
więcej o tej porze jest budzona przez małego Mikołaja – która odbiera bardzo
szybko i bardzo energicznie. Wiesz to, bo telefon wypada jej z dłoni i nim w
końcu możesz oznajmić jej radosna nowinę, chwila mija.
– Adela, słonko, czyżby ktoś mnie potrzebował na oddziale? – wita cię
Jolantowe narzekanie. Chichoczesz ukradkiem.
– Nie mam pojęcia, co się dzieje na oddziale. Właśnie zaliczyłam
bzykanie co najmniej roku.
– Chyba dekady – prycha cicho Jolka, nim do niej dociera, co właśnie
jej oznajmiłaś. – Czekaj, co?! Adela, kpisz sobie ze mnie o… szóstej trzy?!
– Jolanta, daj spokój – wzdychasz. – Powiem ci tylko tyle, że Francuzi
są zajebiści w łóżku.
Jola parska cichym śmiechem.
– Prześpij się z Holendrem, wtedy zrozumiesz, co znaczy „zajebisty w
łóżku”. Ale chwila, skąd wytrzasnęłaś Francuza?
– Do tego około dwumetrowego – dodajesz, mając dziwną ochotę pokpić
trochę z Jolki i jej porannego nieogarnięcia.
– Adela, nie mów! – krzyczy po chwili. Jednak natychmiast cichnie,
widocznie Mikołaj zasnął jeszcze na chwilę. – Skorzystałaś ze zgrabnych tyłków
siatkarzy Zaksy?
I czego ty, Adela, oczekiwałaś? W końcu to Jolka, ona sama cię
poinformowała o Rouzierowej bytności w klinice.
– Który to? – dopytuje się.
– Już go nie ma, Jolcia – wzdychasz, ale bez grama smutku. Ten dopiero
pojawia się po kilku sekundach, kiedy dodajesz: – W każdym razie, wzięłabyś
dziś moich pacjentów? Chcę pójść na cmentarz i ogarnąć mieszkanie.
– Jasne – zgadza się natychmiast twoja przyjaciółka i na tym kończy
się wasza rozmowa.
– Czyżbyś miała ochotę na powtórkę z rozrywki, bo jesteś wciąż
nieubrana? – dociera cię kpiący ton Rouziera. Unosisz wzrok i natychmiast
dostrzegasz te jego idealne dwieście ileś centymetrów oparte w pewnej siebie
pozie o framugę drzwi. – Przecież nawet koszulkę ci zostawiłem.
Już chcesz na niego warknąć, ale przerywa ci rozbawionym:
– I tylko nie „Cholera, Rouzier”. Ada, robisz się monotematyczna.
Ale i tak cię to nie powstrzymuje przed warknięciem:
– Cholera, Rouzier, jak ja ci kiedyś do tej zgrabnej dupy nakopię!
– Przechodzimy do komplementów? – drwi, wciąż opierając się o framugę
i uważnie lustrując twoje ciało, kiedy wstajesz z pościeli i ruszasz w stronę
szafy.
– Spierdalaj, Rouzier – odpierasz na to bardzo subtelnie. – Widziałam
zgrabniejsze tyłki.
– Kiedy? Sześć lat temu? – jego jadowita uwaga uderza w samo sedno.
Widzisz, Adela, nie każdy ma wyczucie, co powinien powiedzieć, a co lepiej
przemilczeć.
Pieprzony Rouzier o mało nie doprowadza cię do łez. Naprawdę w
ostatniej chwili zaciskasz szczękę i zakładasz wyciągnięty z szafy, wściekle
czerwony stanik. Twoje chłodne milczenie chyba ściąga go na ziemię, bo po
chwili czujesz, jak przytula się do twoich pleców i opiera brodę o twoją głowę.
– Przepraszam, Ada, nie chciałem – szepcze. Od jego dotyku robi ci się
gorąco.
– Antonin, nawet nie wiesz, o czym mówisz – wzdychasz po chwili. –
Poza tym odsuń się, chcę się ubrać.
Odsuwa się. Niechętnie bo niechętnie, ale spełnia twoje żądanie.
– Zrobię ci śniadanie, co ty na to? – stara się być miły, jakby cała
ta flagowa pewność siebie nagle z niego uszła. A ciebie to, Adela, naprawdę
dziwi. Czyżby Antonin Rouzier, naczelny skurwysyn, jakiego miałaś okazję
poznać, i najlepszy z facetów, z którymi spałaś, potrafił być czuły? – A potem
spokojnie mi się wygadasz.
Nie jesteś pewna, czy tego chcesz, czy twoja francuszczyzna temu
podoła, ale zgadzasz się. Wsuwasz się w ciemne dresy i za dużą, zakładaną przez
głowę bluzę, a po chwili zastanowienia wsadzasz do szafy Antoninową koszulkę.
Choćby na pamiątkę.
Antonin w kuchni okazuje się być czarodziejem. Ze świecącej pustkami,
bardzo dawno nieuzupełnianej lodówki potrafi stworzyć dla ciebie naleśniki z
nutellą, bitą śmietaną i bananami.
– Żeby cię aż zemdliło od tej słodkości – uśmiecha się dobrodusznie,
podsuwając ci pod nos talerz. Wzdychasz cicho, ale poddajesz się jego
spojrzeniu i zaczynasz jeść.
Antonin krzątający się po twojej kuchni w rocznicę śmierci Adama jest
co najmniej, Adela, niewłaściwym widokiem, ale co ty, biedna, możesz poradzić?
Minęło już sześć lat, a ty masz dość pustki, jaka dotychczas wypełniała twoje
życie. Rouzier i tak ma żonę, jest chwilową odskocznią od codzienności.
– A kawę słodzisz, Ada? – pyta. Całkowicie nie poznajesz w dzisiejszym
Antoninie tego, którego miałaś okazję poznać wczoraj. Cała arogancka, trochę
bezczelna pewność siebie z niego uszła, a został uroczy, duży chłopiec, który
trochę nieumiejętnie stara się być czuły.
– Nie. Tylko z mlekiem chcę.
Cholera, Adela, dlaczego chce ci się płakać tylko dlatego, że Rouzier
panoszy się po twojej kuchni, a podawszy ci kubek ciepłej kawy, cmoka cię w
policzek?
– Czego ryczysz, głupia? – pyta, siadając obok ciebie. Nie chcesz
niczego mówić, dlatego tylko wciskasz w niego naleśnika, brudząc go przy okazji
czekoladą.
– Bo wolę, kiedy jesteś zadufanym w sobie, aroganckim dupkiem, Antoś –
wyduszasz wreszcie.
Antonin prycha tylko z lekką ironią. Ale wciąż wydaje ci się za
słodki, za bardzo… Adamowy. Adam był czuły do bólu, słodki aż do porzygania i
czuły aż do mdłości. Właśnie, Adela, to był Adam, Adam mógł taki być i ciebie
to całkowicie nie irytowało. Bo Adam był twoim mężem, ale teraz już go nie ma.
Zaś Rouzier nie nadaje się na drugiego Adama.
Bądźmy, Adela, szczerzy, nikt ci nie zastąpi Adama.
– Niekiedy nawet mnie bierze na uczucia, który podobno nie mam. Poza
tym podobno jestem wkurwiający, kiedy staram się być trochę… – przerywa,
szukając odpowiedniego słowa. Natychmiast kończysz za niego.
– Arogancki, zadufany w sobie, bezczelny, za pewny siebie… Mam
wymieniać dalej?
Antonin prycha cicho, jakby dziś całkowicie nie był w formie.
– Co najwyżej pewny siebie.
Wzdychasz, dziękujesz mu za pyszne śniadanie i zrobienie zakupów
pocałunkiem gdzieś w kącik ust, po czym prowadzisz go znów do sypialni.
– Mało ci, Ada? – próbuje kpić. Uciszasz Rouziera ruchem dłoni i
każesz usiąść obok siebie. Sam z siebie nawet cię przytula, a do ciebie, Adela,
dochodzi, że nagle przestał być tak cholernie irytujący. Autentycznie, Rouzier
nagle jest słodki do bólu i sama, Adela, nie wiesz, co jest gorsze. Czuły
Antonin za bardzo przypomina ci Adama, aczkolwiek Antonin wkurwiający po prostu
cię… wkurwia, bo inne słowo tak doskonale nie oddaje twoich uczuć.
– Antoś – zaczynasz cicho. Czy wiesz, że ty się, Adela, boisz? Drżysz
z przerażenia, jednak chyba usilnie próbujesz to ignorować. Ale nie Rouzier,
który bez słowa cię przytula cię jeszcze mocniej.
I znów chce ci się płakać, ale nie wyrywasz się z jego objęć. Są
ciepłe, a ty czujesz się bezpieczna, czego przez ostatnie lata nie miałaś
okazji zakosztować.
– Lubię, kiedy tak do mnie mówisz – przerywa ci cicho. – To o wiele
słodsze od „Cholera, Rouzier”.
– Popadasz w skrajności – syczysz. – Ale wracając do tego, co chciałbyś
pewnie wiedzieć… Dobra, nie będę owijać w bawełnę – decydujesz, po czym
wyraźnie oświadczasz: – Miałam męża, Antonin. I pewnie teraz zapytałabyś mnie o
to, dlaczego używam czasu przeszłego. W każdym razie, miałam męża, ale od
sześciu lat, jakie dziś właśnie upływają, nie mam go. Zmarł na raka po czterech
latach małżeństwa. Właśnie ze względu na to jestem onkologiem. Ale to najmniej
ważne, po prostu…
– Daj spokój – przerywa ci Antonin, nagle odsuwając cię od siebie. –
Ja rozumiem, chociaż wydaję ci się pewnie tylko zarozumiałym dupkiem. Ada,
mógłbym powiedzieć, że mi przykro, ale w sumie nie wiem, jaki to miałoby sens?
Właśnie, jaki miałoby to, Adela, sens?
– Cieszę się, że mogłem trochę odciągnąć twoją uwagę od…
– Adama – podpowiadasz mu cicho. – Antonin, to nie tak.
Wybucha wymuszonym, nieco ironicznym śmiechem. To co, Adela, znów pora
powitać starego, dobrego, cynicznego Rouziera?
– Ada, błagam cię, nie mydl mi oczu. I tak mam żonę, o której po
prostu zapomnieliśmy na tę jedną noc. Ale muszę ci, Ada, przyznać, że „Antonin,
kurwa!” słyszało chyba pół dzielnicy.
A potem nawet się nie orientujesz, kiedy nagle Antonin Rouzier znika z
twojego mieszkania. Jesteś tylko w stanie, Adela, wyrzucić z siebie wściekłe:
– Niech cię cholera, Rouzier!
Zdecydowanie, Adela, niech to cholera trafi. I może przy okazji twoją
intuicję, która kazała ci pójść z tym facetem o wahaniach nastrojów godnych
kobiety z naprawdę porządnym PMS do łóżka. Bo choć z Rouziera jest kawał
skurwysyna, ten skurwysyn zafundował ci taki orgazm, jakiego nie miałaś chyba
nigdy.
– I widzisz, Adaś, życie bez ciebie wciąż jest do dupy – wzdychasz,
otulając mocniej płaszczem. Nie przewidywałaś, że na cmentarzu może być tak
zimno, i teraz za to płacisz. Adela, jeszcze się przeziębisz i co dalej? Będziesz
siedzieć sama w domu i, popłakując w poduszkę, oglądać całą kolekcję zdjęć z
Adamem?
Dziewczyno, czy ty naprawdę widzisz sens w spowiadaniu się kamiennej
płycie, pod którą spoczywają jakieś resztki Adama, w ten wyjątkowo chłodny jak
na początek września dzień? Nie ma nawet dziesiątej, a ty już zdążyłaś nawet
wpaść do pracy i poprosić ordynatora o dwa tygodnie wolnego, żebyś mogła
pojechać do Kędzierzyna do mamy. Przystał na to aż za radośnie, ale nie miałaś
ochoty, Adela, się nad tym zastanawiać. Podziękowałaś, pożegnałaś się na
najbliższe dwa tygodnie ze wszystkimi swoimi pacjentami, przekazałaś co
ważniejsze informacje Jolce i pojechałaś na cmentarz.
A potem się rozpłakałaś jak głupia na ławce przy grobie Adama.
Ryczałaś, bo Adam już nie żyje, bo Rouzier to kawał skurwiela, bo zmarnowałaś
ostatnie kilka lat swojego życia, bo matka będzie ci przez najbliższe dni
zrzędzić nad głową, że wciąż jesteś sama, bo nawet pogoda cię dobiła.
Jaka ty, Adela, głupia jesteś. Powinnaś teraz spakować rzeczy, wsiąść
w pociąg do Kędzierzyna i modlić się, żebyś spotkała tam Rouziera, choć
przecież wcale tego nie chcesz. Albo chcesz, Adela, tylko głupio ci się do tego
nawet przed samą sobą przyznać. W końcu Antonin niemiłosiernie cię wnerwia,
doprowadza wręcz do szału, a ty nie umiesz rozgryźć jego wahań nastrojów.
– Zresztą, Adaś, kocham cię, wiesz? – szepczesz przed siebie. – Zawsze
będę kochać i to się nie zmieni. Obiecuję. Tylko daj mi znak, bo mam dość
umierania bez ciebie. To już sześć lat, wszyscy mi mówią, że powinnam zacząć
żyć na nowo. Adaś, tylko proszę cię, nie mów, że tym znakiem jest ten idiota
Rouzier – uśmiechasz się pod nosem, choć twoja prośba jest szczera. Wszak Adam
zawsze umiał czytać ci w myślach i spełniał twoje zachcianki, nim je jeszcze
zdążyłaś wypowiedzieć.
Dlatego było z was takie idealne małżeństwo, nie uważasz, Adela?
Tylko on akceptował, że potrafiłaś niekiedy nie przesypiać kilku nocy
z rzędu, bo miałaś sesję. Tylko on nazywał cię per Dusieńka, a ciebie wcale nie
trafiał szlag. Cholera, Adela, jak ty mocno wciąż go kochasz! Gdyby żył, po
dziesięciu latach pewnie wciąż zachowywalibyście się jak dwoje nastolatków.
Może nawet mielibyście dziecko?
Nie chciałaś nigdy dzieci, jakkolwiek nie wykluczałaś tej perspektywy
całkowicie. Najpierw planowałaś skończyć studia, zrobić specjalizację i złapać
dobrą posadkę w jakiejś klinice. I Adam, ambitny przyszły neurochirurg, miał
taki sam plan. Szkoda, że tylko tobie się, Adela, udało. Naprawdę, cholera,
szkoda, nie uważasz? Bo wasze plany były piękne i bardzo realne. Już prawie to
wszystko miałaś, kiedy Adam zmarł.
I wtedy się załamałaś.
Jak dobrze, że teraz, po sześciu latach, znów jesteś, Adela, silna.
– Albo wiesz co, Adaś? – zmieniasz nagle zdanie, wstając z ławki. – To
może być nawet Antonin, bylebyś ty go do mnie przysłał.
I odchodzisz. Wrócisz tutaj za kilka tygodni, pewnie wściekła na
matkę, że znów cię męczyła pustelnią w twoim życiu osobistym. Ale przecież ty,
Adela, masz pracę, którą kochasz. Masz te dzieciaki z onkologii, choć zdarza ci
się kończyć dyżur z łzami w oczach i całkowitą depresją, którą odreagowujesz
dużymi lodami jogurtowymi i wycieczką na cmentarz właśnie. Adama zawsze bawiło,
że nie lubisz utartych schematów, jak na przykład jedzenie lodów na kanapie pod
ciepłym kocem, kiedy szklany ekran telewizora prezentuje ci kolejną z mało
ambitnych, polskich komedii romantycznych. Od śmierci Adama obejrzałaś chyba
wszystkie, jakie tylko polskie kino było w stanie wyprodukować. I zawsze byłaś
rozbawiona ich niskim poziomem.
Chryste, Adela, jak ty nisko upadłaś przez ostatnie lata! Adam
wyśmiewał twój beznadziejny gust muzyczno-filmowy i usilnie starał się go
naprawić. Dzięki niemu zakosztowałaś The Killers, Nirvany, czy Red Hot Chilli
Peppers. Adaś nauczył cię słuchać przy śniadaniu MTV Rock, a nie oglądać
polskie kanały informacyjne. To on zabierał cię na koncerty rockowe do Pragi,
na Coke Live Music Festival do Krakowa; wszędzie, gdzie mogliście się
odstresować przy dobrej muzyce. A ty udowodniłaś mu, Adela, że nie ma niczego
złego w słuchaniu jazzu, którego wcześniej całkowicie nie trawił.
Tak, Adam nie był idealny, miał mnóstwo wad. Ale, do cholery , i to w
nim kochałaś!
Wiesz co, Adela? Przesadzasz. Powinnaś teraz spakować trochę rzeczy i
wsiąść w pociąg do Kędzierzyna-Koźle. Mama się ucieszy, że do niej przyjechałaś,
sama trochę odpoczniesz, a jak już zacznie cię irytować swoimi narzekaniami, bo
wciąż jesteś sama, najwyżej wrócisz do Opola. Jak dobrze, iż w istocie to
robisz – wsadzasz trochę rzeczy do drogiej torby sygnowanej przez Pradę, na
którą w końcu stać cię bez problemów, po czym łapiesz taksówkę i jedziesz na
dworzec. Na szczęście trafiasz na pociąg do Rybnika, który przejeżdża przez
Kędzierzyn. Podróż zajmuje jakąś godzinę, choć w sumie ty i tak, Adela, ją
przesypiasz. A dokładniej – odsypiasz noc z Rouzierem. Niech to wszystko szlag
trafi, ale musisz przyznać, że jeszcze nigdy nie spałaś z tak wspaniałym
facetem. Przeklęty Rouzier i jego bezczelny, cyniczny uśmiech!
Ale, Adela, zawsze możesz się pocieszyć, że znając twoje szczęście,
właśnie na niego wpadniesz już podczas pierwszych godzin pobytu w rodzinnym
Kędzierzynie. A poprawie politycznie mówiąc, wchodzi w ciebie już na dworcu. A
ty jesteś, Adela, w stanie jedynie wściekle warknąć, kiedy jego niebieskie oczy
napotykają twoją twarz, a usta natychmiast zajmuje cyniczny uśmieszek.
– Cholera, Rouzier – syczysz zła, że to właśnie na niego musiałaś
wpaść, dopiero co się obudziwszy. Boli cię kark od spania na szybie, a mięśnie
brzucha i nie tylko dają o sobie znać zakwasami, jakie spowodował ten przeklęty
Francuz.
– Miło cię widzieć, Ado – prycha sarkastycznie. – Ja również się
cieszę, że we mnie weszłaś.
– Chyba ty we mnie, Rouzier – nie jesteś miła, co to, to nie. Nie
dziś, nie po takiej nocy, nie w rocznicę śmierci Adama. A w szczególności już
nie w chwili, kiedy czeka cię spotkanie z matką.
– Masz doskonały humor, Ado, nieprawdaż? – on też jest ironiczny,
trochę zajadliwy. A może nie tyle zajadliwy, co jadowicie złośliwy? To chyba
prawdziwy Rouzier, ten złośliwy, który tak strasznie cię irytuje.
– Cholera, Rouzier… – chcesz wyzywać go na czym świat stoi, ale
milkniesz, kiedy niespodziewanie wpija się w twoje usta. Na samym środku dworca
głównego w Kędzierzynie-Koźlu Antonin Rouzier, nie robiąc sobie niczego z faktu
posiadania żony, całuje cię, a czyn ten jest… czuły? Uroczy? Słodki? Taki nie
Antoninowy.
Adela, przecież ty doskonale wiesz, że on śmieje ci się prosto w usta.
I, dziewczyno, całkowicie ci to nie przeszkadza, bo przecież całować potrafi
jak nikt inny.
– I widzisz, Ado – nagle odsuwa się od ciebie na kilka centymetrów,
nieznacznie obejmując cię w talii. – Znów jest „Cholera, Rouzier”.
Przewracasz niecierpliwie oczyma, co musi go bawić. Wszak ironiczny
uśmiech przez kilka chwil lśni szczerą wesołością.
– Antonin – wzdychasz.
– Od razu lepiej – uśmiecha się tym razem lekko niesfornie, całuje cię
jeszcze raz, po czym bezpardonowo obejmuje ramieniem i kieruje w stronę wyjścia
z dworca.
– Cholera, Rouzier… – już chcesz warknąć, ale mierzy cię zawiedzionym,
trochę przeaktorzonym spojrzeniem. Wyraźnie bawi go, iż w nawyk weszło ci już
nazywanie go „Cholera, Rouzier”. – Antoś – poprawiasz się natychmiast. Na to
niebieskie oczy przez ułamek sekundy lśnią zadowoleniem. – Bez celu chyba nie
pojawiłeś się na dworcu, nie?
Zaczyna się śmiać. Rozumiesz to, Adela? Ten cholerny Rouzier zaczyna
się śmiać, nim udziela ci flegmatycznej odpowiedzi:
– Mój cel już się pojawił.
– Cholera, Rouzier, mówże do mnie jaśniej – warczysz, Adela, bo jesteś
wściekła. Samą swoją obecnością ten przeklęty Francuz wyprowadza cię z
równowagi, sam jego szyderczy uśmieszek doprowadza cię do szaleństwa,
bynajmniej nie pozytywnego. – No bo chyba nie wróciłeś do Kędzierzyna rano,
żeby tylko żonie oznajmić, iż znów jedziesz do Opola – burczysz, jednak błysk w
oczach Rouziera uświadcza cię, iż zgadłaś. Bezsilnie opierasz głowę o jego tors
i pozwalasz się prowadzić w stronę parkingu. – Antonin, błagam cię – jęczysz.
Rozbawiony otwiera przed tobą drzwi srebrnego mercedesa, a ty ciężko
opadasz na przednie siedzenie.
– A co, Ado, ty nie przyjechałaś do Kędzierzyna tylko ze względu na
mnie?
Prychasz z lekką pogardą dla tej idei, zaciągając się zapachem
skórzanej tapicerki i lawendowego odświeżacza powietrza. Jakby tego było mało,
samochód jest cały przesiąknięty wonią Rouziera, a tobie zaczyna kręcić się w
głowie.
Adela, złotko, to też podciągniesz pod przepracowanie, czy po prostu
wkurwiający cię do cna Rouzier coś w sobie jednak ma? A zresztą, nawet nie
odpowiadaj; i tak nie umiałabyś udzielić poprawnej odpowiedzi.
– Cholera, Rouzier, coś cię boli?! – oburzasz się wyraźnie. – Cegłą od
żony dostałeś, czy jak? Mam mamę w Kędzierzynie, przyjechałam na kilka tygodni
na urlop.
Adela, jak ty go bawisz, dziewczyno.
– Lila by muchy nie skrzywdziła – oświadcza, mając prawdopodobnie na
myśli swoją żonę. Ale tobie nie podoba się kpina, jaka aż tańczy gdzieś
pomiędzy kolejnymi sylabami jego zgrabnej francuszczyzny. Sama operujesz przy
nim tym językiem, choć wychodzi ci to lekko topornie, a gdy niepoprawnie
akcentujesz, Antonin gani cię wybuchem wesołości. Oczywiście lekko pogardliwej,
bo jakże mógłby inaczej? – Teraz, Ada, pojedziemy do klubowego mieszkania
mojego kumpla, spędzimy trochę czasu we dwoje, zawiozę cię do matki, a
wieczorem zapraszam na kolację.
– Za pewny siebie jesteś, Rouzier – prychasz na to. Zdecydowanie nie
podoba ci się, że Antonin usilnie próbuje narzucić ci swoje zdanie, choć jesteś
świadoma, iż prędzej czy później mu ulegniesz. – Może jeszcze kolacja z twoją
żoną? – ironizujesz.
Antonin parska śmiechem.
– Żebyś wiedziała, Ado. I nawet nie próbuj protestować, bo i tak cię
przekonam do swoich racji – prycha, kiedy zostaje zmuszony przez czerwone
światło zatrzymać samochód.
– Spróbuj – wyzywająco się uśmiechasz. A on próbuje, przechylając się
w twoją stronę, zaś jego pocałunek już klasycznie odbiera ci dech w piersiach.
Nawet nie zauważasz, kiedy oplatasz ramionami jego szyję i przyciągasz go do
siebie. Ale on zauważa i wyjątkowo szybko i zwinnie odsuwa cię, śmiejąc się
przy tym z drwiną. Coraz bardziej cię ta jego drwina, Adela, denerwuje, ale też
coraz łatwiej jej ulegasz. W końcu ma żonę, a tobie rola jego kochanki na kilka
tygodni nieszczególnie przeszkadza. Adam był, jest i zawsze będzie miłością
twojego życia, żaden Francuz, choćby nawet tak dobry w łóżku jak przeklęty
Rouzier, tego, Adela, nie zmieni.
– I co? Przekonałem cię? – dałabyś głowę, Adela, że gdyby tylko mógł,
rozpostarłby ogon niczym jakiś dumny z siebie paw. Ale, cholera jasna, powód ku
temu miałby dobry, bo przez dobre dwie, może nawet trzy minuty wpatrujesz się w
niego z rozszerzonymi źrenicami i ciężko przy tym oddychasz. No widzisz, Adela,
jaki sens miałoby przeciwstawianie się temu przeklętemu Francuzowi, jeśli
potrafi całować w taki sposób? Dziewczyno, nawet po pocałunkach z Adamem nie
było ci tak gorąco!
– Powiedzmy – prychasz, opanowawszy się wreszcie. – A tak w ogóle, to,
cholera, Rouzier…
Przerywa ci gestem dłoni.
– Ada, ile razy cię prosiłem, żebyś nie mówiła do mnie „Cholera,
Rouzier”?
Wzdychasz ciężko.
– Antonin – poprawiasz, leciutko z niego drwiąc tonem swojego głosu. –
Czego ty, cholero jedna, chcesz właściwie?
Nie umiesz się, Adela, powstrzymać przed określeniem go mianem
„cholerny ”. A jego to niezmiernie bawi, czego nawet nie ukrywa.
– Hmmm… – przybiera wystudiowaną minę człowieka myślącego. W ostatniej
chwili hamujesz się przed dogryzieniem mu i w tej dziedzinie, jednak bardziej
teraz interesuje cię, czego ten przeklęty Francuz od ciebie tak naprawdę chce.
– Chcę ciebie. Dobrej zabawy. Dobrego seksu. Dyskrecji – wymienia powoli.
– Chcesz dyskrecji, ale masz ochotę poznać kochankę z żoną? – unosisz
ironicznie brwi. Już nawet nie rusza cię fakt, że wdajesz się właśnie w romans
bez jakieś większej przyszłości. Albo wdałaś się w niego, Adela, już wczoraj
wieczorem, kiedy oddałaś się Rouzierowi bez chwili zawahania. Przecież
doskonale wiesz, iż on ma tylko pozbierać cię już ostatecznie po śmierci Adama,
przygotować cię do nowego życia, do próby odnalezienie się w życiu prywatnym.
– Ada, słonko – zaczyna trochę za czule jak na niego. I o dziwo wcale
nie kpi. A przynajmniej przez chwilę. – Najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Lila jest naiwna, jak cię przedstawię, na pewno nie wpadnie na to, że…
– Rżniesz mnie na boku – kończysz wulgarnie, co wcale cię nie rusza.
Tak naprawdę Rouzier wciąż cię wkurwia i pewnie zabiłabyś go pierwszym
narzędziem, jakie by wpadło w twoje dłonie, Adela, po spędzeniu z nim więcej
niż kilku godzin. Ale dlaczego niby masz z nim nie sypiać, jeśli i tak się nie
zakochasz, a dobrego seksu nie uprawiałaś od dawna?
– Określiłbym to subtelniej, ale nie zaprzeczę.
Unosisz tylko oczy ku niebu, nie chcąc komentować jego wystudiowanej
drwiny.
– Antonin, ile ty właściwie masz lat? – pytasz nagle. Zbijasz go tym z
tropu. Trudno. Nie żeby ciebie to, Adela, ruszyło.
Ułamek sekundy przygląda ci się z zaciekawieniem, ale odpowiedzi
udziela.
– Dwadzieścia sześć.
Wybuchasz śmiechem.
– Boże, Antoś, ty jeszcze dzieciak jesteś – śmiejesz się w najlepsze.
Swoją drogą irytujesz go tym, ale w sumie to nie za bardzo cię, Adela, rusza.
Irytowanie Rouziera musisz wpisać na drugie miejsce listy rzeczy, które lubisz
robić najbardziej, zaraz po spaniu z nim.
Nie wypytuje cię o szczegóły. Za bardzo absorbuje go parkowanie
samochodu na jednym z tych prywatnych osiedli.
– Mieszkanie jest klubowe – udziela ci podstawowych informacji,
podsuwając ramię, ażebyś mogła się na nim wesprzeć po drodze do bloku. – Guma i
tak mieszka z rodziną w Rybniku i tutaj tylko bywa raz na jakiś czas. Możesz tu
nawet zamieszkać na kilka tygodni, a i tak się nie dowie.
– Wrócę do mamy – odpierasz.
A potem wyłączasz, Adela, logiczne myślenie, dając zmysłom pełne pole
do popisu. Chcesz pamiętać wszystko, poczynając od Antoninowych oczu, poprzez
jego dłonie na twoim ciele, a kończąc na śladach, jakie twoje paznokcie
zostawiają na ramionach Rouziera.
I wiesz co, Adela? Musisz Jolce przyznać, że pomysł niezobowiązującego
romansu z posiadaczem takiego tyłka, jaki ma Rouzier, był najlepszym, na jaki
twoja przyjaciółka od lat wpadła.
Antonina niekiedy bierze na czułości. Jak na przykład około
szesnastej, kiedy oznajmia, że jest senny, po czym wtula się w ciebie i jak
gdyby nigdy nic zasypia. A ty patrzysz na niego i nie możesz się powstrzymać
przed myślą, że te duże, niebieskookie dziecko mogłabyś nawet kiedyś pokochać.
Naprawdę, przez twoją głowę, Adela, przebiega taka myśl, a ty wcale
się nią nie przejmujesz! Jakkolwiek nie planujesz go kochać, w końcu to wciąż
sakramencko wkurwiający cię Antonin.
Adela, bądź szczera, tak naprawdę nie umiałabyś pokochać tak
dokumentnie zadufanego w sobie dupka o skrajnie zawyżonym poczuciu wartości.
Może pewność siebie w jego oczach jest w pewnym stopniu… kusząca, może cyniczny
uśmieszek wabi cię jak cholera, ale to wciąż Rouzier. Jakkolwiek nie byłby
uwodzicielski, jakkolwiek łatwo byś mu nie ulegała, wciąż jest, Adela, tym
przeklętym Francuzem. A jeśli to do ciebie całkowicie nie trafia – nigdy nie
będzie choćby tanią podróbką Adasia.
Na co ty, Adela, liczysz, gładząc drzemiącego przy tobie Antonina po
włosach? Roztrzepana fryzurka odejmuje mu jeszcze kilku lat, nie uważasz? Jola
parsknie śmiechem, kiedy powiesz jej, że na dłużej planujesz zatrzymać swoim
łóżku młodszego od siebie i cholernie zgrabnego siatkarza. A potem pewnie powie
ci, że to najlepsza decyzja w twoim życiu od wielu lat.
Budzi się z godzinę później, a ty umiesz tylko uśmiechnąć się do
niego, kiedy widzisz dezorientację w jego niebieskich tęczówkach. Ba, pozwalasz
mu się pocałować na „dzień dobry” i rozbudzić w tobie jeszcze raz wszystkie
zmysły i całą namiętność. A potem bierzecie wspólny prysznic, Antonin wsadza
cię do swojego samochodu i, zapytawszy o adres, odstawia pod dom matki.
– O dwudziestej masz być gotowa. Lila się ucieszy, że przyprowadzę jej
przyjaciółeczkę – woła za tobą z dawką sarkazmu. Śmiejesz się tylko, po czym
subtelnie zbywasz go pokazaniem środkowego palca lewej dłoni. Jesteś pewna,
Adela, że on również reaguje na to śmiechem.
Dom jest dokładnie taki, jaki pamiętasz. Duży, jasnobeżowy, z werandą
od ogrodu. A ten wyjątkowo zadbany, co oznacza, iż twoja mama jakimś cudem
siedzi w Kędzierzynie od dłuższego czasu. Trochę cię to dziwi, bo od chwili,
gdy twoi rodzice się rozwiedli, a to nastąpiło zaraz po ukończeniu przez ciebie
szkoły, twoja mama zwiedza świat i zachowuje się jak niedojrzała nastolatka.
Ciebie w sumie nawet nie dziwi, że jesteś dojrzalsza od niej, ba, ociupinkę cię
to, Adela, bawi. I właśnie z uśmiechem na twarzy, przypomniawszy sobie niejeden
jej wyskok, zamaszystym ruchem otwierasz drzwi do domu, gdzie twoja kochana
mama już czeka w progów holu, ażeby się na ciebie wpierw rzucić i o mało nie
zgnieść cię w uścisku, a następnie podejrzliwie zapytać:
– Czy ten przystojniak, który cię przywiózł i którego tak czule
pożegnałaś, to nie przypadkiem Rouzier?
Prychasz na to z leciutkim rozbawieniem, bo jak mogłaś, Adela,
zapomnieć, iż twoja kochana mama jest wielką fanką Zaksy. Przecież na ostatnie
urodziny kupiłaś jej karnet na mecze tego klubu, co cieszyło ją o wiele
bardziej od kolejnej pary szpilek z czerwoną podeszwą.
– Tak, mamo, też się cieszę, że cię widzę – wzdychasz, wyplątując się
z jej ramion.
– Mhm, Adelo – odmrukuje ci mama. – To powiesz biednej matce, czy
dobrze poznała twojego chłopaka? – niecierpliwi się. Chichoczesz cicho,
odgarniając z jej ramion zafarbowane na wściekłą czerwień włosy, po czym
prowadzisz do salonu, gdzie siadacie wygodnie na sofie. Mama się reflektuje i
dość szybko podaje wam dużą butelkę czerwonego wina.
– Wolę czystą – odpierasz. – I tak, to był Rouzier, jakkolwiek nie
jest moim chłopakiem.
Mama podaje ci szklankę do połowy wypełnioną wódką i butelkę soku
marchwiowego „Vitaminka”. Parskasz śmiechem, zalewasz wódkę sokiem i
pochłaniasz całego pseudodrinka na dwa łyki. Przyjemne ciepło w
satysfakcjonujący sposób łączy się ze słodyczą soku, a tobie przypomina to
uczucia, jakie w tobie buzują, kiedy Antonin ma ochotę doprowadzić cię do
szaleństwa.
Zdziwione spojrzenie twojej mamy mówi wszystko. Już nawet starasz nie
nie zwracać uwagi na wytatuowane kreski dookoła powiek, które mają imitować
eyeliner. Twoja mama wygląda naprawdę dobrze, młodzieńczo. Nie dałabyś jej
pięćdziesięciu dwóch lat, Adela. Może czterdzieści, czterdzieści trzy, ale nie
pięćdziesiąt dwa.
– Mamo, ja z nim tylko sypiam – oświadczasz na pełnym luzie. Twoja
mama nie takie rzeczy rozumie, nie takie rzeczy sama robi. – Rouzier jest
zadufany w sobie, ma przerośnięte ego, podobno naiwną żonę i jest dobry w
łóżku, skarbie – uśmiechasz się do rodzicielki, która wybucha śmiechem.
– Idziesz ze mną na mecz za dwa dni? – pyta, delikatnie zmieniając
temat. W jej wypadku to wystarczający dowód aprobaty dla twoich czynów. W końcu
jesteś, Adela, dorosła, masz prawie trzydzieści jeden lat i sypianie z młodszym
o pół dekady Francuzem nie wpłynie na ciebie szczególnie negatywnie. A mama się
i tak cieszy, bo twoje życie prywatne nabiera kolorów i wrażeń gwarantowanych
choćby przez układ tego typu.
– Nie wiem – spoglądasz na swoje dłonie, uznając, iż przyda ci się
wizyta u maniciurzystki. – Dziś czeka mnie kolacja z Antoninem i jego żonką.
Powiedział, że będzie o dwudziestej.
Szczerze mówiąc, Adela, czy ty oczekiwałaś innej reakcji ze strony
swojej mamy niż głupi uśmiech i pełne zadowolenia mruknięcie?
No właśnie.
Poszłaś do swojej dawnej sypialni, zostawiłaś tam rzeczy i udałaś się
do łazienki. Gorąca woda, mandarynkowa piana otulająca twoje nagie ciało,
powoli wypierająca zapach Antonina – wszystko to niespiesznie cię relaksuje do
tego stopnia, że zapominasz, Adela, o Adamie. Upychasz wasze wspólne
wspomnienia do szufladek, które pozostawiasz otwarte, jednakże są one gdzieś w
głębi korytarza zwanego pamięcią. Twój umysł musi teraz pozostać trzeźwym,
ażebyś przypadkiem nie popełniła jakiegoś prostego błędu w relacjach z
Antoninem.
– No proszę, w wannie pełnej piany jeszcze cię nie widziałem –
słyszysz głos Rouziera, który nonszalancko opiera się o zamknięte przez siebie
drzwi łazienki. Jak mogłaś, Adela, zapomnieć o zamknięciu ich na klucz?
No tak, wcale nie oczekiwałaś, że twój kochanek będzie miał tyle
tupetu, ażeby wparować ci do łazienki.
– Ado, uprzedzając twoje pytanie: twojej mamie wystarczyło kilka
uśmiechów, ze dwa komplementy i…
– Uległa magii twojego mocnego, francuskiego akcentu – kończysz za
niego. – Wcale mnie to nie dziwi, ale idź sobie na razie. Miałeś być o ósmej.
Parska z lekką drwiną. Jak zawsze.
– Przed ósmą. Jest siódma piętnaście.
W sumie to nic dziwnego, że on cię tak łatwo, Adela, irytuje. Zmuszasz
się do spłukania z pięknie pachnącej piany i wyjścia z wanny pod bacznym
spojrzeniem Rouziera, który ku twojemu zdziwieniu nawet podaje ci ręcznik.
– Jesteś przesadnie napalony, Antonin – syczysz. – Idź sobie, daj mi
się ogarnąć. Przecież nie pojawię się przed twoją żonką tak, jak ty mnie lubisz
najbardziej, Rouzier.
– Wolę, jak mi mówisz po imieniu, Ada.
– Pieprzę, co wolisz – warczysz wyprowadzona z równowagi, o mało nie
poślizgnąwszy się na mokrej podłodze. Oczywiście Antonin nawet nie ruszył się
ze swojego miejsca przy drzwiach, wciąż nonszalancko podpierając ścianę i
mierząc cię tym cynicznym błyskiem w niebieskich oczach.
I tobie naprawdę przez głowę, Adela, przeszło, że kiedykolwiek
mogłabyś go kochać?
– Pieprzyć to ty się możesz co najwyżej ze mną.
Przewracasz oczyma, sięgając po buteleczkę podkładu.
– Masz dziś bardzo wysmakowane słownictwo, Antoś – rzucasz obojętnie.
Wiesz, że lubi, kiedy tak do niego mówisz, ale teraz złośliwie ignorujesz go
nawet w chwili, kiedy podchodzi do ciebie i chce się przytulić. – Zostaw –
syczysz. – Muszę jakoś wyglądać przed twoją Lilą, czy jakkolwiek jej inaczej na
imię.
– Lila – potwierdza, natychmiast się odsuwając. Nie rozumiesz go,
musisz to, Adela, przyznać. I sama nie wiesz, którego Antonina wolisz:
cynicznego skurwysyna, czy ciepłe kluchy. No tak, wolisz prawdziwego Rouziera,
ale sama nie wiesz, który jest prawdziwy, zaś który to idealnie dopasowana
maska.
– Antoś… – zaczynasz trochę cieplejszym tonem niż zawsze, wpatrując
się w swoje lustrzane odbicie i próbując idealnie wytuszować rzęsy tą przeklętą
wibrującą szczoteczką. Niby taki hit, niby taka świetna, a ty nawet nie umiesz,
Adela, jej używać. – Kim ty tak naprawdę jesteś, co?
Wydaje ci się, że ciężko wzdycha. Ale głowy nie dasz, bo jesteś za
bardzo skupiona na wyklinaniu mascary.
– Daj – stwierdza ciężko, odbierając ci kosmetyk z dłoni. Bez słowa
powoli tuszuje ci rzęsy, a kiedy widzi zdziwienie na twojej twarzy, odpiera: –
Lila mnie nauczyła. Coś w tym złego?
Gubisz się, Adela. Gubisz się w nim, w ilości osobowości Antonina
Rouziera. Po dwóch dniach znajomości wydaje ci się, że ten facet jest
całkowicie nieprzewidywalnym sukinsynem o skłonnościach do bycia czułym. Ale to
przecież może być tylko, Adela, złudzenie, nieprawdaż?
– Kim jesteś naprawdę, Antoś? – powtarzasz pytanie. – Jesteś czułym,
kochającym facetem, czy cyniczną szmatą, co?
– Ada… – pod naporem twojego spojrzenia, bierze głęboki wdech, ale nie
wydobywa z siebie spojrzenia. Dotykasz jego dużej, ciepłej dłoni, prowadząc go
do swojej sypialni, gdzie każesz mu usiąść na łóżku. Sama udajesz się do szafy,
ażeby wyciągnąć z niej bieliznę, dżinsy i koszulę w szkocką, czerwoną kratę.
– Mów, Antonin – poganiasz go. – Chcę wiedzieć, czego mogę się spodziewać
po tobie w towarzystwie Lili. Nawet nie wiem, na co mam być przygotowana. Na
kolejną maskę Antonina Rouziera, czy może jednak dostąpię zaszczytu i poznam
prawdziwego Antonina? – nawet nieświadomie z niego kpisz. A on, całkowicie
jakby nie był sobą, kuli się w sobie i wcale ci nie odparowuje czymś aż do bólu
aroganckim, bezczelnym czy jadowitym. Teraz to ty masz całą zajadliwość w
swoich rękach.
– Co mam ci powiedzieć, Ado? Że sam nie wiem? Że inaczej nie umiem? Co
chciałabyś usłyszeć? – powtarza. – A może, że pomimo całego zła, jakim jestem,
Lila jest dobra? Że pomimo jej naiwności jest najlepszym, co mogłem dostać?
Ada, przecież oboje wiemy, że tego słuchać nie chcesz.
A jednak, Adela, słuchasz. I zastanawiasz się, dlaczego coraz bardziej
obawiasz się o siebie podczas przebywania w towarzystwie Antonina. Oczywiście w
sensie psychicznym, w kontekście swoich zniszczonych przed laty uczuć, które on
ma pomóc ci odbudować.
Nie przejmując się wcale Antoninem, który przecież widział cię już
dziś nago i to nie jednokrotnie, zsuwasz z siebie ręcznik i niespiesznie
ubierasz się w wybrane wcześniej ciuchy. A wszystko to robisz w dziwnym
milczeniu.
– Chodź, Antoś – szepczesz w końcu wprost do jego ucha, pochyliwszy
się nad nim. Kładzie dłonie na twoich biodrach, a jego gorący oddech muska
twoją szyję. W końcu włosy upięłaś w wysoki kok, ażeby tylko nie wpadały ci do
oczu.
Śmiejesz się krótko, trochę nerwowo.
– Jutro, Antonin. Na dziś już naprawdę nam wystarczy, nie uważasz?
Niechętnie ci przytakuje, obejmuje cię w talii i schodzicie na parter
domu, gdzie twoja szalona mama pije wino z kotem sąsiadów twórczo nazwanym
Rauch. Zaiste, jak okropne można nadać imię biednemu zwierzęciu. Zresztą, nigdy
nie lubiłaś, Adela, niemieckiego. Ba, dziewczyno, ty tym językiem do dziś
szczerze gardzisz. Jak dobrze, że twoja kochana mama postanowiła zapisać cię do
szkoły z językiem francuskim jako pierwszym językiem obcym, choć w sumie do
wczoraj nie używałaś go w ogóle. I nagle pojawił się Antonin i wszystko uległo
zmianie, zauważyłaś to, Adela?
– Adela, idziecie już? – pyta nagle twoja mama w waszym ojczystym
języku. Rouzier sprawia wrażenie, jakby rozumiał, jednak milczy i jedynie
uśmiecha się najbardziej zniewalającym z repertuaru Antoninowych uśmiechów.
– Chyba tak. Cholerny Rouzier bardzo chce przedstawić mnie żonie –
prychasz, pozwalając sobie na wtrącenie twojego ulubionego określenia Antonina,
który na dźwięk swojego nazwiska jeszcze mocniej się wyszczerza. Czyli was,
Adela, nie rozumie, co jest ci bardzo na rękę.
– Cholerny Rouzier? – dziwi się twoja mama. – On jest uroczy.
Czyli nawet twoja mama doskonale wie, że Antonin was całkowicie nie
jest w stanie zrozumieć.
– On uroczy? On jest seksowny, mamo, tutaj się z tobą zgodzę. Ale kto
normalny zamiast kochankę ukrywać, przedstawia ją żonie?
– W każdym razie, bawcie się grzecznie, a przynajmniej przy żonie –
żegna was twoja mama, o czym Antonin wie jedynie z tego, iż ciągniesz go w
stronę wyjścia z domu.
– A ty nie upij Raucha! – odpierasz jej.
– To jest Achtung, Adela!
A co za różnica?
Antonin bez słowa prowadzi cię w stronę swojego mercedesa, do którego
również w milczeniu każe ci wsiąść. A ta cisza całkowicie ci do gustu, Adela,
nie przypada. Ty już byś wolała się pomęczyć z jego cynizmem, pogimnastykować
język przy próbach poprawnego akcentowania, ale cisza przy Antoninie Rouzierze
cię przeraża.
– Powiedz coś – prosisz. – Cokolwiek.
Odwraca wzrok na ciebie, przejeżdżając kolejne skrzyżowanie na
intuicję, i uśmiecha się delikatnie.
– Coś. Cokolwiek.
Prychasz. Nie tego, Adela, chciałaś.
Ale w sumie, czego ty chciałaś?
– Boisz się, Antoś, prawda? – pytasz. Retorycznie oczywiście, bo
Antoninowe oczy mówią ci wszystko. – Ale nie ma czego. Mówiłeś, że Lila się
nabierze, że uwierzy w naszą tylko przyjaźń. I uwierzy, Antoś – uśmiechasz się
do niego ciepło.
Szczerze mówiąc, właśnie w tej chwili chciałabyś, Adela, ażeby ten
przystojny facet obok ciebie, który wcale nie ma rozbuchanego ego, był
najprawdziwszym Antoninem.
Taki Rouzier przypomina ci Adama.
Takiego Rouziera umiałabyś pokochać.
Ba, Adela, takiego Antonina chciałabyś
kochać i przyszłoby ci to bez problemów.
Więc to chyba dobrze, że to wcale nie
jest prawdziwy Antonin.
Ku swojemu i Antonina zaskoczeniu Lila – Lilia? Liliana? – Rouzier,
rodowita Francuzka, przyjmuje cię ciepło, z odrobiną wrodzonej nieśmiałości. A
potem po prostu uznaje cię za osobę godną jej sympatii, zostajesz jej Adélaïde,
choć sama wolisz, jak mówi na ciebie po prostu Adela. Żadna z was nie zwraca
nawet uwagi na Antonina, który upiera się przy Adzie.
Chyba nawet on nie spodziewał się takiego sukcesu. Nie, Adela, nawet
on nie spodziewał się takiego sukcesu. A ty nie podejrzewałaś, że Lila – Lilia?
Liliana? – może być tak naiwna i głupiutka, ażeby bez zastanowienia wpuścić
zamaskowanego wroga na swoje rodzinne terytorium.
Twój kochanek z lekko szyderczym uśmieszkiem obserwuje, jak z uwagą
słuchasz opowiadanych przez Lilę historii, jak z zainteresowaniem wypytujesz o
szczegóły i świadomie podążasz ku przyjaźni z kobietą, z której mężem przecież
sypiasz. Ale ty nie masz, Adela, skrupułów. Straciłaś je już dawno, dlatego nie
protestujesz. Zresztą i tak wiesz, iż prędzej czy później odejdziesz od
Antonina. On ma cię uratować, dzięki niemu masz odżyć, a potem pozostawić go w
Kędzierzynie. To nie jest mężczyzna, z którym ułożysz sobie życie, zaś Lila –
Lilia? Liliana? – może być dobrym materiałem na przyjaciółkę spoza szpitala.
Lila jest ładna – eteryczna blondyneczka o długich włosach
zaplecionych w francuski warkocz, delikatnie umalowana, ubrana w obcisłe,
czerwone rurki i czarną bokserkę z koszulą Antonina zarzuconą na ramiona. Żona
Rouziera ma twarz dziecka i mnóstwo uroku nastolatki, zaledwie podlotka, którego
wszyscy bronili przed cierpieniem. Na pierwszy rzut oka chcesz ją wykpić,
zapytać, czy wierzy w różowe jednorożce i tym podobne farmazony, jednak ona cię
uprzedza, całuje w policzek i pyta, czy to ty jesteś Adélaïde, przyjaciółka
Toto. Rzeczony Toto stoi w tym czasie za tobą i wiesz, że uśmiecha się do niej
ciepło, jednak po odejściu Lili w stronę kuchni, skąd wraca z parującą kolacją,
warczy ci, ażebyś nigdy nie odważyła się nazwać go Toto.
W sumie zrobiłabyś to z czystej złośliwości, jednak zdrobnienie to nie
całkowicie nie pasuje do twojego
Antonina. Ten, którego masz okazję obserwować, nie jest ani odrobinę cyniczny,
złośliwy, czy za pewny siebie. Rouzier w domu, przy Lili – Lilii? Lilianie? –
jest czuły, kochający i aż mdły, jakby udzielała mu się eteryczność żony.
– To naiwne dziewczę, które nigdy nie miało okazji cierpieć, Ado –
szepcze ci w pewnej chwili Antonin wprost do ucha. We troje już trochę
wypiliście i nawet nie zauważyłaś, kiedy to ty a nie Lila znalazłaś się obok
Francuza. Ale jej nieszczególnie to przeszkadza. Jesteście już przecież
umówione następnego dnia na kawę, na zakupy, czy tam inne podobne rozrywki, a
ponadto Lila wymusiła na mężu jakieś lepsze wejściówki na mecz dla ciebie i
twojej mamy.
Słodka, mała, naiwna Lila.
A ty naprawdę ją, Adela, lubisz. Obdarzasz tę infantylną osóbkę
sympatią od pierwszego wejrzenia, tak samo jak zauroczasz się Antoninem w
wydaniu cichym i spokojnym. Jakkolwiek twój Rouzier jest o wiele lepszy, wolisz
go o wiele bardziej. Ten, którego ty dostałaś od losu, jest temperamentnym,
namiętnym mężczyzną, spragnionym kochankiem i uwodzicielskim, bardzo bezczelnym
egocentrykiem. A właśnie takiego mężczyzny, całkowitego przeciwieństwa Adama
teraz, Adela, potrzebujesz.
Antonin odwodzi cię do domu około drugiej w nocy. Ba, on wchodzi wraz
z tobą na piętro i pilnuje, dopóki nie kładziesz się do łóżka. Pamiętasz
jeszcze, że wyciągasz do niego ramiona, ażeby położył się wraz z tobą
przynajmniej na chwilę, szepcząc:
– Ona i tak jest upita, i tak nic nie będzie pamiętać.
A on spełnia twoje życzenie, całuje cię w usta w wyjątkowo czuły
sposób, jakby nawet z miłością, której przecież do siebie nie czujecie. Potem
trochę zmęczona dochodzisz do wniosku, iż właśnie w tej chwili, kiedy twoja
matka pije na dole kolejny toast z Achtungiem sąsiadów, kiedy Lila Rouzier
upita przez ciebie winem drzemie na kanapie swojego domu, ty chcesz, Adela,
jeszcze raz poczuć dłonie Rouziera na swoim ciele. A on, również trochę
zmęczony, a może i dzięki temu bardzo czuły, delikatny, jedyny raz w życiu
kocha się z tobą powoli, a ty nie przypłacasz tego żadnymi bólami mięśni,
podrapanymi ramionami, czy innymi urazami zewnętrznymi.
Kiedy kończycie, układasz się z głową na jego torsie i wpół śpiąca
szepczesz coś, o czym i tak oboje zapominacie:
– Gdybyś był taki zawsze, kochałabym cię, Antonin.
Przesypiasz bite szesnaście godzin zmęczona dwoma ostatnimi dniami, a
kiedy już wstajesz, łóżko jest puste, zaś do ciebie dociera, iż zaczęłaś żyć na
nowo w dniu, kiedy powinnaś jeszcze raz wspominać Adama.
Ale co z tego, jeśli wcale nie czujesz, Adela, wyrzutów sumienia, a co
najwyżej dziką rozkosz z każdej chwili w ramionach nieokiełznanego Francuza o
wahaniach nastrojów godnych kobiety w ciąży.
Ale nie, Adela, ty nie kochasz. I nigdy nie pokochasz całego Antonina,
bo tak naprawdę nigdy go takiego nie będziesz mieć.
Nie chcesz mieć całego Antonina.
Nie chcesz ranić Lili.
Nie chcesz właściwie niczego poza szansą na nowe życie.
Nie chcesz spieprzyć sobie kolejnych lat.
Ale przede wszystkim, nie chcesz, Adela, cierpieć i zrobisz wszystko,
ażeby kończyć ten romans za kilka miesięcy z uśmiechem na ustach i
sentymentalnymi wspomnieniami wspólnych nocy.
Uśmiech na ustach twojej mamy trwa całe następne trzy dni, podczas
których w twoim życiu Antonin nie gości ani razu. Zamiast niego twoją
nieodłączną towarzyszką staje się Lila – Lilia? Liliana? – Rouzier. To ona
spędza z tobą godziny na piciu kawy, plotkach i szkoleniu twojego francuskiego.
To ona jest niemiłosiernie wykpiwana przez twoją mamę, kiedy późnym wieczorem
sama opuszcza wasz dom. To ona wpada do ciebie z biletami na Halę Azoty, za co
twoja mama lubi ją odrobinę bardziej, ale wciąż uważa, iż jest jak dziecko w
mgle. I szczerze bawi to was obie, choć przy Lili – Lilii? Lilianie? – udajesz
doskonałą przyjaciółkę.
Trochę cię to dziwi, ale ty ją szczerze, Adela, lubisz. Bez znaczenia,
iż sypiasz z jej mężem, Lila Rouzier budzi w tobie sympatię wymieszaną ze
współczuciem. Niby jej Antonin jest czuły, prawie niekpiący, lecz czy prawdziwy?
To pewnie też maska, jednak nie dzielisz się z Lilą – Lilią? Lilianą? – tymi
spostrzeżeniami. Ona nie musi wiedzieć, ty nie musisz, Adela, niszczyć jej
idealnego, bezpiecznego światka.
Antonin na razie milczy. Nie daje znaku życia, trenuje, o czym dowiadujesz
się od swojej przyjaciółki. Antoninowa żona służy wam za bezpośrednie źródło
komunikacji, a ona, biedna, naiwna, nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Jest
ci jej, Adela, żal, bo tak łatwo ci zaufała. A przecież ty sypiasz z jej mężem,
ty niszczysz jej idealny związek.
Podobno wina za zdradę leży po obu stronach, jednak ty nie widzisz w
Lili niczego złego. Co najwyżej za bardzo go kocha, za mocno mu ufa, jednak ty
ten ślepo wierzyłaś w każde słowo Adama. I wcale źle na tym nie wyszłaś. W
przypadku Lili ona jest ewidentnie stroną pokrzywdzoną, to ona będzie cierpieć
najbardziej, jeśli romans między tobą a tym cholernym Rouzierem się wyda.
Zaczynasz, Adela, rozumieć, dlaczego tak zależało mu na wykluczeniu
wszystkiego, co mogłoby go zdemaskować. Was zdemaskować. Lila wierzy w
stereotypy, w ukrywanie kochanek, w miłość aż po grób i w wybaczenie; fakt, iż
Antonin przyprowadził cię do domu i przedstawił jako przyjaciółkę, całkowicie
ją uspokoił.
Biedna, naiwna Lila – Lilia? Liliana? – Rouzier nawet nie podejrzewa,
że mogłabyś sypiać z jej mężem.
– Ach, kochanie, Adelo, Toto kazał ci powiedzieć, że wpadnie do ciebie
około siódmej i pojedziecie na jakąś imprezę – oświadcza Lila, kiedy szykuje
się do powrotu do domu. Dotychczas siedziałyście w kędzierzyńskiej kawiarni,
sączyłyście niespiesznie dwie kawy po parysku, jadłyście szarlotkę na ciepło z
lodami waniliowymi i obserwowałyście przemierzających kędzierzyńskie ulice
ludzi. Lila głośno, swoim wysokim sopranem zastanawiała się, kim mogliby być,
co mogliby robić, dokąd iść… Wtórowałaś jej, zagłębiłaś się, Adela, w tę
zabawę, a potem słuchałaś, jak Lila opowiadała o swoim szczęśliwym związku z
Toto.
I tak, Adela, o mało nie parskasz śmiechem za każdym razem, kiedy
określa Antonina tym okropnym zdrobnieniem.
Lila z gracją wstaje, narzuca na szczupłe ramionka lekki, beżowy
trencz i wychodzi, ucałowawszy cię w policzek i zostawiwszy kilka banknotów na
stoliku. Dziś ona stawiała miłe popołudnie. Idziesz jej śladem kilka minut
później, zamówiwszy jeszcze średnią latte na wynos. Pijąc ją, przemierzasz kędzierzyńskie
ulice i zastanawiasz się, dlaczego, do cholery , Adam musiał odejść. Na
chłodno, po sześciu latach jeszcze raz analizujesz całą historię jego choroby,
którą znasz na wyrywki, szukasz wyjścia, czegoś, co mogłoby go w dzisiejszych
czasach uratować. Medycyna przez te sześć lat poszła bardzo do przodu i pewnie
dziś dałabyś radę uratować Adasia. Nie tylko jego, obecnie każdy onkolog ratuje
o wiele więcej żyć niż te kilka lat temu. Obecnie przypadek beznadziejny ma o
wiele węższą definicję, pod którą Adam już się nie łapie.
Gdyby chorował dziś, a nie te sześć lat temu, spacerowalibyście pewnie
razem po opolskich parkach, może nawet mielibyście już dzieci? Masz już
przecież, Adela, trzydzieści jeden lat. Zawsze powtarzałaś sobie, że po
trzydziestce, gdy już twoja sytuacja materialna się ustabilizuje i będziesz
mieć pewną pracę, zastanowisz się poważnie nad założeniem rodziny.
W dniu swoich trzydziestych urodzin od pięciu lat byłaś wdową. Nawet
gdybyś chciała, nie mogłaś mieć dzieci. Teraz niby w twoim życiu pojawił się
Antonin, który może nieświadomie zagwarantować ci dziecko. Twoja sytuacja
materialna jest bardziej niż dobra, pracę utrzymasz bez problemów, a z
wychowaniem dziecka przecież sobie poradzisz. Najwyżej złożyłybyście się z Jolą
na jedną, wspólną nianię, a Antoninowi przecież i tak nie powiedziałabyś o
dziecku. Sama wiesz, Adela, że i tak w pewnej chwili go rzucisz. To wciąż
jeszcze chłopiec, jakkolwiek przy swojej żonie wypada nader dojrzale. Ale ojcem
dla twojego dziecka byłby marnym, nawet nie musisz się nad tym zastanawiać.
Zresztą, dziewczyno, ty go nawet nie lubisz. Lubisz seks z nim, lubisz
spędzać z nim czas, ale nie znosisz osobowości Rouziera, tej rozbuchanej
pewności siebie i cynicznego uśmiechu. A jeśli dziecko odziedziczyłoby te cechy
po ojcu? Mogłoby mieć Antoninowe oczy, Antoninowy uśmiech bez ani grama drwiny
i Antoninową urodę, jednak charakter Rouziera cię przeraża do tego stopnia, iż
nie podołałabyś macierzyństwu, obawiając się, czy twoje dziecko, Adela, nie
będzie tak bezczelnym dupkiem jak jego ojciec.
Wchodzisz do domu, w którym panuje dziwny rozgardiasz, odgoniwszy od
siebie myśl o macierzyństwie. Sześć lat minęło, ale z Rouziera nie zrobiłabyś
ojca. Poza tym naprawdę lubisz Lilę i nie chcesz biednej ranić, czego byś nie
uniknęła celowo dając się jej mężowi zapłodnić.
Rozglądasz się dookoła, kiedy o mało nie wywracasz się na ustawionej
na samym środku salonu walizce.
– Mamo?! – wołasz na cały dom. Zamiast niej koło twojej nogi pojawia
się Achtung, Rauch, albo też któryś inny z kotów sąsiadów.
Twoja rodzicielka zbiega z piętra z radosnym uśmiechem i zwitkiem
kwiecistych szmatek w ręce dopiero kilka chwil później.
– Adela, słonko, jak dobrze, że jesteś! – oświadcza entuzjastycznie,
wsadzając ów materiał do walizki pod twoimi nogami. Domyślasz się już, Adela,
co to znaczy, nie?
– Dokąd i na ile? – pytasz rzeczowo. Uśmiech wpełzający na usta twojej
rodzicielki potwierdza teorię, jaką powzięłaś.
– Nicea, przystojny Jean-Luc, kilka tygodni, może miesięcy.
Wzdychasz tylko ciężko.
– Przypominam, że mogę pilnować domu tylko przez najbliższe półtora
tygodnia, potem wracam do Opola.
Twoja mama macha na to ręką.
– Żaden problem. Już o tym rozmawiałam z Antoninem, on się wszystkim
zajmie.
Sceptycznie unosisz brwi, jednak nie komentujesz. Do cholery ,
całkowicie ci się, Adela, ta perspektywa nie podoba, nie podoba ci się, iż
cholerny Rouzier wchodzi w butami w twoje życie, ale przecież nie zgasisz
radości mamy. Ona jest jak mała dziewczynka, nie tak naiwna jak Lila, jednak to
wciąż podobny poziom. Twoja mama po prostu woli imprezować, bawić się do rana i
nie brać odpowiedzialności. Do czego to, Adela, doszło, żebyś to ty była
odpowiedzialniejsza od własnej mamy?
– Mam nadzieję, że wiesz, na co się decydujesz – wzdychasz tylko.
Wiesz doskonale, że twoja, Adela, mama jest pod urokiem mocnego akcentu
Rouziera i jego bardzo niebieskich oczu. Ty też byś była, gdyby ten facet tak
bardzo cię, Adela, nie wkurwiał. – To nieodpowiedzialne dziecko. Już bym się
bezpieczniej czuła, gdyby Lila nad wszystkim panowała.
To wyraźnie twoją mamę bawi, bo ci aż, Adela, parska praktycznie
prosto w twarz.
– Ta blondyneczka o mentalności trzynastolatki? – prycha. – Słońce,
Adela, naprawdę już bardziej ufam twojemu kochankowi.
Zamykasz oczy, opierając się o ścianę, do której się cofasz.
Przynajmniej nie upadasz, kiedy dociera do ciebie, iż do siódmej zostało
jeszcze jakieś dziewięćdziesiąt minut, zaś dla Rouziera „koło siódmej” oznacza
mniej więcej szóstą piętnaście. Ale przynajmniej zdążysz się, Adela, wykąpać.
Czterdzieści pięć minut daje ci gwarancję spokojnej kąpieli bez wizyty Rouziera
w łazience.
Nagle zaczyna cię radować taka głupota, jak spokojna kąpiel bez towarzystwa
tego pieprzonego Francuza. Mandarynkowa piana cię odpręża, medyczne czasopismo
przypomina o pracy, a kiedy wychodzisz z łazienki opatulona płachtą białego,
puchatego ręcznika, sięgasz po telefon i dzwonisz do Jolki.
– Ile? – pyta twoja przyjaciółka na wstępie. Tylko wzdychasz.
– Ile razy się z nim bzykałam? Dużo. Ile razy spotkałam się z jego
żoną? Kilka. Ile razy moja mama rzucała mi aluzje? Od kiedy poznała cholernego
Rouziera, nazywa go moim kochankiem.
Jolanta Adamska o mało nie piszczy ci do słuchawki. Unosisz jedynie
spojrzenie ku niebu, odrywając oczy od koronkowej bielizny, jaką planowałaś na
siebie włożyć. Przecież doskonale wiesz, iż cały świat nie jest tak naiwny jak
Lila, zaś Antoninowa impreza miała odbywać się w mieszkaniu Gumy. Do tego
bylibyście tam jedynymi gośćmi, a ze względu na wyjazd mamy nie musicie się
nawet stąd ruszać.
– Adela, nie poznaję cię!
– To tylko seks – prychasz beznamiętnie, spoglądając przy okazji na
swoje paznokcie, które dwa dni temu sprawiłaś sobie w towarzystwie Lili. – Poza
tym jego żona jest milutka, choć naiwna. Spędzam z nią dużo czasu i… – przerywa
ci dzwonek do drzwi. No proszę, Antonin nauczył się dzwonić. Brakuje ci
jeszcze, żeby spadł na same dno i przyjechał z bukietem róż. Wielkim i
czerwonym. – Jolcia, najzgrabniejszy tyłek w całym Kędzierzynie właśnie
przybył, więc powiedz mi jeszcze, co na oddziale.
– Ale… – próbuje protestować twoja przyjaciółka.
– Poczeka. Miał być o siódmej, jest szósta dziesięć – oświadczasz,
włączając głośnomówiący. I słuchasz, Adela, jak Jola niespiesznie opowiada ci o
postępach w leczeniu pacjentów, jak usilnie próbuje być profesjonalna podczas
przekazywania informacji o śmierci chłopca cierpiącego na raka kości, ale i tak
drży jej przy tym głos… Słuchasz i robi ci się źle z samą sobą od tego
wszystkiego. Kiedy ty się, Adela, bawisz w Kędzierzynie, cieszysz się z ramion
Antonina, w Opolu twoi pacjenci walczą o życie, zaś ty powinnaś być z nimi.
Szybko jednak odganiasz od siebie te myśli, powtarzając bezgłośnie, iż
to twój urlop, iż musisz teraz być w Kędzierzynie, bo jeśli zostałabyś w Opolu,
zapracowałabyś się na śmierć.
– Dzięki, Jola, trzymaj się – szepczesz na pożegnanie trochę przybitym
głosem. A potem czym prędzej zbiegasz na dół, gdzie ku twojemu zdziwieniu już
krząta się Antonin.
– Jak ty ładnie, Ada, wyglądasz – oświadcza dwuznacznie, lecz nic
sobie z tego nie robisz. Czujesz potrzebę przywarcia do jego ciepłej, dużej
sylwetki, zatopienia się w bezpiecznych ramionach i łkania. Tylko przed tym
ostatnim się hamujesz, kiedy ramiona Rouziera wreszcie oplatają twoje ciało, a
długie palce gładzą mokre włosy. – Wszedłem od tarasu. Mam homara, mogę
ugotować pyszną kolację, tylko nie każ mi się pocieszać, Ada. Nie umiem – mówi
w przestrzeń nad twoją głową.
– Cholera, Rouzier, to naruszanie przestrzeni prywatnej – warczysz
kilka chwil później, uspokoiwszy się. – Na homara się zgadzam, ale najpierw,
jak już się tak dla ciebie wystroiłam… – sugestywnie przerywasz. A on wcale nie
jest czuły, nie jest kochający, czy delikatny.
Pamiętasz, Adela, pierwszy raz, kiedy uprawiałaś z nim seks? Dziś
Antonin Rouzier jest równie cyniczny i kpiący, równie brutalny i dziki. A tobie
się to, Adela, cholernie podoba, że nawet nie protestujesz, iż bierze cię na
kuchennym blacie, kiedy przygotowywany homar gotuje się w wielkim garze, a sos
do francuskiej sałatki złożony z suszonych ziół i oliwy z oliwek przegryza się
w sosjerce obok was. Nie rusza cię też, że bijecie co najmniej dwa talerze, a
podłoga lśni od rozsypanej i rozdeptanej soli morskiej.
Ciebie, Adela, już właściwie nic nie rusza, bo nauczyłaś się
kontrolować wszystkie uczucia. Wszystkie poza pragnieniem, zaś Rouziera
pragniesz z każdą sekundą coraz bardziej, co niezmiernie go bawi. Nie umiałabyś
go, Adela, kochać, nie umiałabyś się w nim, Adela, zauroczyć, lecz te chwile,
kiedy czujesz go w sobie, kiedy jego usta scałowują nowe ścieki na twoim ciele,
kiedy krzyczysz jego imię na co najmniej pół dzielnicy, sprawiają, iż
uzależniasz się od Antonina Rouziera.
A dokładniej, Adela, jesteś uzależniona od seksu z Rouzierem, który
jest najlepszym seksem w twoim życiu. Uwielbiasz, jak z mocnym, francuskim
akcentem szepcze ci słowa, bynajmniej nie czułości, których znaczenia nie
jesteś pewna. Uwielbiasz, jak cię całuje. Uwielbiasz, jak po wszystkim parska
śmiechem w twoje włosy i stwierdza każdorazowo, że jesteś niesamowita. Jej,
Adela, ty nawet uwielbiasz, jak Antonin z rozkosznym uśmiechem karmi cię
przygotowanym przez siebie homarem.
Gdyby to było możliwe, pewnie już dawno byś się w nim zakochała.
Ale nie kochasz, Adela.
I kochać nigdy nie będziesz.
Nie Rouziera, Bogu dzięki.
Najtrudniej jest, kiedy musisz wracać do Opola. Odwodzi cię własnym
samochodem, zostaje z tobą na noc, a nawet rano przygotowuje ci mistrzowskie
naleśniki, jednak potem wraca do Kędzierzyna, a ty wracasz do kliniki i swojego
starego życia.
Zapach szpitala, plotki z Jolką przy kubkach gorącej kawy i
okazjonalne wizyty Rouziera na oddziale, ażebyście kochali się dziko w twoim
gabinecie na skórzanej sofie. Nawet nie spostrzegasz, kiedy stawia ci na biurku
którąś ze statuetek MVP zdobytych podczas meczów Zaksy. Nie spostrzegasz też,
iż zaczynasz chodzić po mieszkaniu w jego ubraniach, od których roi się w
twojej szafie.
Pachniesz Antoninem, czego dziwnym trafem Lila nigdy nie zauważa. A
przyjeżdża do ciebie często, lub ty jedziesz do niej, do Kędzierzyna. Niby
chcesz sprawdzić, jak się sprawuje dom pod Antoninową opieką, jednak zawsze
wtedy najpierw kochacie się w twoim łóżku, bierzecie wspólną kąpiel, a potem on
zawodzi cię do Lili, samodzielnie podążając na trening.
Podejrzewasz, iż jego klubowi koledzy wiedzą. W końcu nawet mu to
ułatwiają, bo kiedy zjawia się u ciebie na noce, zapytany o wymówkę odpiera, iż
Guma, Marcin, czy ktokolwiek inny jest waszą gwarancją. A ty bez zastanowienia,
Adela, w to wierzysz, natychmiast wpijając się w jego usta. Niekiedy brakuje ci
czułości z jego strony, tego, co miałaś z Adamem, jednak Antonin w przeciągu
kilku chwil potrafi sprawić, iż zapominasz.
Jesteś uzależniona, Adela, doskonale o tym wiesz.
A Antonin jest uzależniony od ciebie.
I tak mijają wam dwa bite miesiące.
Nieme przerażenie na twarzy Lili udziela ci się, kiedy wyszeptuje, iż
musicie poważnie porozmawiać. Antonina nie ma w domu, zaś wy we dwie obalacie
butelkę różowego Carlo Rossi, którego nie znosisz.
– Antonin mnie zdradza – szepcze wreszcie Lila – Lilia? Liliana? – z
cieniem smutku, jakkolwiek wygląda na taką, która już oswoiła się z tą wieścią.
A ty się, Adela, zapowietrzasz na kilka sekund. Bo czy to możliwe, że
Lila, mała, naiwna, kochana Lila was rozgryzła?
– Nie znam jej, ale czuję, że to trwa od dawna – kontynuuje Lila, na
co tobie natychmiast, Adela, kamień z serca spada. Czyli jednak nie wie,
bynajmniej, że to właśnie ty, jej najlepsza przyjaciółka, jej Adélaïde, raz po
raz zalicza jej męża. – On myśli, że jestem głupia, że wcale nie wiem – szepcze
cicho.
Przysuwasz się bliżej niej i mocno ją przytulasz, pozwalając
kontynuować w swoich objęciach. Lila przyjmuje uścisk z wdzięcznością, bo nie
musi wtedy patrzeć ci w oczy. I w sumie ty też się z tego powodu, Adela,
cieszysz, bo jeszcze mogłabyś nie podołać graniu przed nią niczego nieświadomej.
– Zostaw go – rzucasz w przestrzeń wprawiona w osłupienie własnymi
słowami. Nie chcesz przecież Antonina na własność, nie wytrzymasz z nim sama.
Wciąż cię wkurza, wciąż szczerze go nie znosisz, choć powoli przyznajesz się
sama przed sobą, iż jesteś uzależniona od niego w chory, toksyczny sposób. Nie
wyobrażasz sobie życia bez Rouziera, bez gwarantowanych przez niego orgazmów,
bez jego naleśników w co niektóre poranki i ironicznych uwag.
Masz wrażenie, że Lila wydobywa z siebie lekceważące prychnięcie.
– Kocham go, Adelo. A Toto kocha mnie, chociaż nie zawsze umie to
pokazać. On myśli, że jestem głupia, że jestem naiwna, że wcale nie wiem, jak
bardzo złym człowiekiem jest. W domu gra ciepłego, czułego, grzeczniutkiego,
ale zdradza mnie na boku, od kiedy sięgam pamięcią. Ja wiem, że to cyniczny
egoista, ale wiedziałam przecież, za kogo wychodzę za mąż. Brałam w pakiecie
nawet te zdrady…
– Daj spokój, Lila – przerywasz gwałtownie. Jej słowa cię ranią, bo
nieświadomie uderza w twój najczulszy punkt – pomimo wad Antonina zgodziła się
spędzić z nim życie. Ty, znając jego wady na wylot, wiedząc, jakim człowiekiem
jest najprawdopodobniej, już pierwszego dnia obiecałaś sobie, że odejdziesz. Z
czasem się zmusisz do porzucenia Rouziera. W końcu to etap przejściowy, Adela,
i doskonale o tym wiesz. Antonin chyba też wie i jeśli już rozmawiacie, nigdy
nie nawiązuje do przyszłości. W sumie nawet nie wiesz, co on tak naprawdę
czuje.
Nie masz pojęcia, czy czuje cokolwiek. I nie chcesz wiedzieć, naprawdę
nie chcesz, bo to mogłoby zniszczyć twój misterny plan powrotu do życia. Nie
dopuszczając do siebie nawet myśli dotyczącej czegoś, co mogłoby się nazywać
uczuciem między wami, łatwiej ci powiedzieć sobie, iż spędzisz z Antoninem
jeszcze kilka miesięcy, a potem odejdziesz od niego, nie zostawiając przy tym
Lili.
Zdobyłaś nie tylko genialnego kochanka, ale też wspaniałą przyjaciółkę
i musisz, Adela, przyznać, iż tak naprawdę to porzucenie Lili byłoby dla ciebie
większym problemem. W końcu ona zaczęła być dla ciebie jak siostra, zaś Antonin
to jedynie piękny mężczyzna, doskonały kochanek pobudzający swoją cudowną urodą
twoje wszystkie zmysły. Uwielbiasz go, jednak niewiele ma to wspólnego z
uczuciami poza namiętnością i pragnieniem.
– Lila, jeśli cię zdradza, powinnaś go zostawić.
Lila – Lilia? Liliana? – odsuwa się od ciebie gwałtownie, energicznie
przecząc ruchem głowy.
– Nie odejdę, Adelo, bo boję się życia bez Toto. Boję się każdego
samotnego dnia, każdego zdania opisującego nasz związek jako coś przeszłego,
każdego litościwego spojrzenia zarezerwowanego dla zdradzonej żony. Nie odejdę
od niego – powtarza z mocą.
Pozostaje ci jedynie skinąć głową i powiedzieć jej:
– Obyś wiedziała, co robisz, Lilu.
Dusisz to w sobie przez tydzień.
Nie mówisz nikomu – ani Jolce, ani Antoninowi, ani nawet swojemu
lustrzanemu odbiciu. Przede wszystkim
nie mówisz Antoninowi.
Szalejesz bez niego, kiedy ma jakiś wyjazdowy mecz. Tęsknisz za
zapachem jego ciała, za gorącymi ścieżkami, jakie jego usta zawsze wyznaczają
na twoim ciele. Kiedy już staje w twoich drzwiach – wykąpany, wypoczęty, dzień
po przyjeździe i z nieodłączną sarkastyczną miną – po prostu się na niego
rzucasz. Tak cholernie za nim tęskniłaś, choć przecież wcale go nie kochasz.
Bawi go twoja namiętność, tęsknota, którą dostrzega w twojej postawie.
Ale on, choć doskonale to ukrywa, choć jest całkowicie opanowany, nawet lekko
szyderczy, również za tobą tęskni. Naprawdę mu się, Adela, podoba, gdy jęczysz
z niezadowoleniem podczas jego prób rozgrzania cię aż do czerwoności. Nim
docieracie do łóżka, zbijacie wazon, zrzucacie ramkę ze zdjęciem Adama i prawie
wywracacie się na dywanie. Nie przejmujesz się żadną z tych drobnych rzeczy, a
w szczególności zdjęciem. W końcu Adam nie żyje, a niesamowity Antonin Rouzier
wodzi ustami po twoim podbrzuszu, ażeby doprowadzić cię do całkowitego
szaleństwa. Ciągniesz go za ciemne, roztrzepane włosy, przyciskasz do siebie i
nawet nie ukrywasz swoich entuzjastycznych okrzyków.
Ba, Adela, z twoich ust ani razu nie pada charakterystyczne,
zniecierpliwione „Cholera, Rouzier!’.
Zdecydowanie za szybko jest dla ciebie po wszystkim, lecz pocieszasz
się, że macie dla siebie co najmniej kilka godzin, a twoje zmysły mogły zostać
przyćmione. Antonin się śmieje, leżąc na brzuchu i wpatrując się w twoją twarz
z zaciekawieniem i jakby… uczuciem?
Nie, Adela, wydaje ci się. Rouzier nie kocha ciebie, a ty nie kochasz
jego i koniec.
Podnosisz się na łokciach, co on rozumie bez słów i, podciągnąwszy się
trochę wyżej, mocno całuje cię wprost w usta. Oplatasz ramionami jego szyję i
przewracasz go na bok, żeby móc mocno się do niego przytulić, nim wypowiesz te
słowa. Masz dość duszenia w sobie uczuć, których wcale nie planowałaś witać w
swoim życiu.
– Antoś – zaczynasz cicho w jego rozgrzaną, pięknie pachnącą szyję.
Śmieje się, jak zawsze kiedy słyszy to zdrobnienie. Uwielbia twoje Antoś,
nienawidząc Lilowego Toto. Czyż nie jest irracjonalny? – Lila wie, Antoś –
szepczesz najdelikatniej, jak potrafisz.
Ale jego to wciąż bawi. Śmieje się w twoje włosy, całuje w czubek
głowy, a ty wiesz, Adela, że oczy lśnią mu cynizmem. I naprawdę ci się to nie
podoba.
– Bawi cię to? – oburzasz się. Gdybyś nie była od niego uzależniona w
tak zaawansowanym stadium, pewnie wyrwałabyś się z tych silnych, cudownych
objęć.
– Nie będziemy mieli problemów, Ada – odpiera beztrosko. Naprawdę, w
jego głosie, Adela, brzmi całkowity luz, więc co w tym dziwnego, że jesteś
zirytowana? – Poza tym będę zawsze.
– Będziesz? Antoś, ciebie nie ma. Ty bywasz. My bywamy.
I wtedy mówi te słowa, których boisz się najbardziej. Nie jesteś nawet
osłupiona, nic z tych rzeczy; po prostu zaczynasz łkać, bo Antonin Rouzier
oświadcza ci:
– Powiedz słowo, a od niej odejdę. Nie znaczy nic ponad to, kim ty jesteś
dla mnie, Ado.
Zrozumiałaś jego przekaz, co, Adela?
Dotarło do ciebie to, o czym bałaś się dotychczas myśleć.
I wiesz co, Adela? Wciąż czujesz się w tym zagubiona. Wciąż znajdujesz
się w jego ramionach, pozwalasz jego dłonią dotykać twoich pleców, jego
oddechowi muskać twoje włosy. Pozwalasz się przyciskać do jego idealnego ciała
i cicho szlochać wprost w Antoninową szyję. Ale też dajesz sobie zezwolenie na
odpowiedź. Cichą i bełkotliwą, lecz on rozumie.
– Antonin, o czym ty, do cholery, prawisz?
Wzdycha ciężko, odsuwając się od ciebie. Bierze twoją zaczerwienioną
twarz w duże dłonie i całuje cię, a w tym jednym pocałunku zawarte jest
wszystko, każde z niewypowiedzianych słów, które według ciebie powinny takie
zostać. Jednak on tak nie uważa, bo niespiesznie, czule zaczyna wszystko
tłumaczyć:
– Ada, doskonale wiesz. Ona się nie liczy od dawna. Dziewczyno,
zawróciłaś mi w głowie, szaleję przez ciebie! Nie umiem przestać o tobie myśleć
i choć pewnie podejrzewasz, że w każdym mieście miałem kochankę, nawet temu nie
zaprzeczę, ty jesteś inna. One wszystkie razem wzięte nie sprawiały, że
chciałem zostawić Lilę, zaś ty w ułamku sekundy pokazałaś mi, ile to wszystko
jest warte. Dlatego cię zdobyłem, dlatego tutaj z tobą jestem i dlatego
powtarzam: powiedz słowo, a odejdę od niej, bo liczysz się tylko ty, Ada
Przyswajasz jego słowa w milczeniu, powoli rozumiejąc, iż Antonin
Rouzier po prostu cię kocha. A ty
jego, Adela, kochasz?
Problem polega na tym, że nigdy nie podejrzewałabyś się o jakiekolwiek
głębsze uczucia wobec Antonina. I właśnie dlatego wzdychasz ciężko, po czym
szepczesz:
– Nie zostawiaj jej, Antoś. Nas i tak nigdy nie będzie, my bywamy. I
niech na razie tak zostanie.
A on jeszcze raz cię całuje, szepcząc cichutko, prawie niesłyszalnie –
pewnie ma nadzieję, iż właśnie tych kilku słów nie słyszysz – jak cholernie
mocno cię kocha.
Nawet już nie wątpisz w ich szczerość. Ten cudowny Francuz cię kocha,
nie możesz temu zaprzeczyć, nie możesz zawetować. Akceptujesz, choć szczerze
się boisz.
– Antoś, ja nawet nie wiem, która maska jest prawdziwa – odzywasz się.
Ponownie wzdycha, bo pytanie jest trudne. Czy Antonin Rouzier wie, jakim
człowiekiem jest naprawdę?
– Teraz jestem prawdziwy, Ado. Teraz cię nie okłamuję. Teraz cię
kocham.
Zamykasz oczy, ufnie wtulając się w jego tors. Czujesz, jak jego
dłonie palą twoje ciało, jak jego oddech muska twoją skroń, a sama zamykasz
oczy i poddajesz się mu. Wciąż się boisz, Adela, musisz to przyznać. I będziesz
się bała zawsze, ale przecież jesteś od niego uzależniona, nie umiesz żyć bez
swojego Antonina; nie chcesz bez niego żyć, poprawniej mówiąc. Jest twoim
narkotykiem, mężczyzną doskonałym i choć wasze relacje nie należą do
najnormalniejszych, umiesz przed zaśnięciem wyszeptać cichym głosem:
– Potrafisz sprawić, Antonin, że i ja pokocham ciebie równie mocno.
Tylko troszkę się wysil, zadbaj o mnie, Antoś, bo jestem tylko kobietą.
Twoją kobietą, jednak nie precyzujesz.
Po co precyzować, jeśli oboje to wiecie?
Nie zostawia Lili. Nie zgadzasz się, ponieważ odpowiada ci taki układ.
Jesteś jego Adą, kochanką, którą kocha. A właściwie nie tyle jesteś, co bywasz
w jego życiu. A Antonin Rouzier bywa w Opolu, zagnieżdża się niespiesznie w
twoim mieszkaniu i chyba nawet go kochasz w emocjonalny sposób. A bynajmniej
wmawiasz sobie to, powtarzając każdego dnia, że jeszcze raz spróbujesz poczuć
cokolwiek. Przez te kilka tygodni to staje się twoją mantrą, a ty sama powoli
zaczynasz wierzyć, że „jeszcze raz” przyniesie kiedyś efekty. Że pokochasz go
takiego, jakim jest, jakiego kocha go Lila. Stara się być ciepły, czuły,
niekiedy ujmująco drwiący. Za wszelką cenę próbuje zdobyć twoje uczucie, a ty
powoli się poddajesz, wszak chcesz go kochać.
Ale Adamem nie jest. Uświadamiasz sobie, iż nigdy nim nie będzie, na
kilka dni przed swoimi trzydziestymi pierwszymi urodzinami i w ten zimowy,
wyjątkowo ciemny dzień porzucasz Antonina Rouziera samego. Pozbywasz się go ze
swojego życia, raniąc jego młode serce i przeszywająco niebieskie tęczówki
słowami, iż nigdy go nie pokochałaś.
Najgorsze jest to, iż wcale nie kłamiesz. Nie kochałaś go, nie kochasz
i nigdy, Adela, nie pokochasz. Choć minęło dopiero sześć lat, a ty
zaangażowałaś się poważniej w ten związek, wciąż nie umiesz zapomnieć na
dłuższą metę o Adamie.
Antonin wycofuje się z twojego życia bardzo szybko, jednak ty nie
umiesz przerwać pępowiny, ostatniej nici
– przyjaźni z trwającą przy nim Lilą. Ona jest, ona go kocha i ona
będzie.
Nie tak jak ty, Adela.
Ona pije z tobą kawę i kontempluje sens życia. Ona dziś opowiada ci o
tym, jak do niej wrócił na dobre, oznajmiając, iż zostawił kochankę, a ty,
Adela, czujesz się szczęśliwa, ponieważ zrealizowałaś swój plan. Ona mówi ci,
że stara się ją kochać naprawdę, poznać ją lepiej. A ty zdajesz sobie sprawę,
iż nieświadomie poskładałaś ich nieudane małżeństwo, choć nigdy nie zdradzasz
się, nie wspominasz Lili, że to ty z nim sypiałaś. Wróciłaś do świata żywych
przy jego pomocy, on przy twojej pomocy docenił swoją żonę. Czy mogłabyś
chcieć, Adela, jeszcze więcej?
A ja obserwuję cię z góry z Adamem u swego boku i mogę tylko ci,
Adela, powiedzieć, że tatuś i mąż są z ciebie niesamowicie dumni.