wtorek, 29 września 2015

#13. Dear David.

Od autorki: Pomyślałam, że mogę to tutaj opublikować, chociaż premierę miało jakieś dwa lata temu, może dwa i pół. To jedna z moich lepszych pisanin, więc zasłużyło na re-publikację, szczególnie że mało kto miał z nią styczność, tak myślę. Miłej lektury xo
Czas pisania: styczeń – luty 2012.
Długość: 11 stron.
Dedykacja: Baji, za to, iż jest ze mną zawsze i wiem, że nie odejdzie. Całkowicie na jej prośbę.

~*~


Nazywasz się David Beckham.
Nazywasz się David Beckham, masz cudowną żonę, dwóch przerozkosznych synków i pracę, którą kochasz. Grasz w Realu Madryt i jeszcze nie zdarzyło się, abyś tej decyzji żałował. Victoria również nigdy tego nie zrobiła, będąc najcudowniejszą żoną na świecie. Oboje każdego dnia możecie wylegiwać się na słońcu w przydomowym ogrodzie, obserwując swoje pociechy. Victoria cię kocha, ty kochasz ją – czego możesz chcieć więcej? Jesteście cudowną, kochającą się rodziną i nic nie może tego zmienić. Uwielbiacie obserwować we czwórkę zachody słońca nad Madrytem, uwielbiacie tutejszy suchy i ciepły klimat. Uwielbiasz Victorię, która promienieje.
Masz dwadzieścia pięć lat, a twoje życie to istna sielanka. Od wyjazdu z Anglii jest idealnie, nie ma problemów, a Victoria przestała robić awantury o drobiazgi. Twoje życie jest zrównoważone i bardzo spokojne. Bardzo zwyczajne. Wiedziesz je dokładnie tak, jak sobie w dzieciństwie wymarzyłeś – mając cudowną rodzinę, grając dla wielkiego klubu i mając na wyciągnięcie dłoni wszystko, czego tylko zapragniesz.
Więc dlaczego po otrzymaniu krótkiej wiadomości od byłego trenera czujesz niezrozumiałą ulgę? Co takiego jest w słowach „David, proszę, przyjedź do Manchesteru najszybciej, jak możesz. SAF” wykaligrafowanych czarnym atramentem na klubowej papeterii? Czyżby prośba o przyjazd do Anglii była tym, czego od dawna podświadomie pragnąłeś? Czyżbyś nagle zdał sobie sprawę, że twoje życie wcale nie jest takie, jakiego pragnąłeś? Czyżbyś nagle zrozumiał, że dusisz się ze sztucznością Victorii, z jej zamiłowaniem do pieniędzy i czymś, co teoretycznie jest miłością?
Bo w praktyce nigdy nią nie było, ale od dawna nie pozwalałeś tej myśli do siebie dojść.
Kiedy odbierasz tę krótką, proszącą o przyjazd informację, w twoim sercu otwiera się rana, o której od dawna myślałeś jako o zapomnianej. Nie – ty o niej wcale nie myślałeś. Musiałeś zapomnieć, żeby żyć dalej.
Rana ma nawet imię, które odważasz się wypowiedzieć w myślach dopiero w dwa dni po otworzeniu listu z Manchesteru. Dopiero wtedy udaje ci się znaleźć w Anglii, a twój samolot właśnie osiadł na płycie tutejszego lotniska. Miasto tonie w objęciach nocy, a tobie przypomina się wieczór, kiedy twoja rana powstała.
Rana nazywa się Fizzy i nie ma jej w Manchesterze. Rana jest częścią ciebie, częścią zapomnianą na wiele lat. Wyłączyłeś z użycia tę zranioną część serca, naiwnie wierząc, iż dzięki temu łatwiej będzie ci żyć.
Rana nazywa się Fizzy i kochałeś ją od wielu lat. Wspomnienia rodzą się w tobie na nowo, kiedy obserwujesz Manchester zza szyby taksówki przed czwartą rano. Jest taki cichy i spokojny, lecz wciąż potrafisz myśleć jedynie o Fizzy. Wszystko inne nie jest ważne, bo tą ulicą szliście któregoś dnia, a pod tamtym sklepem ją pocałowałeś… Wszystko tutaj ma jakąś symbolikę, wszystko kojarzy ci się z Fizzy.
Zaczynasz rozumieć, dlaczego Victoria tak nalegała na Madryt. Zaczynasz rozumieć, dlaczego na Madryt się zgodziłeś. W Manchesterze było za wiele wspomnień, wspomnień, które były w stanie ranić cię każdego poranka, każdego popołudnia i każdego wieczora. Nie potrafiłbyś się pozbierać. Dlatego wyjechałeś, zabierając ze sobą Victorię.
Każesz taksówkarzowi zawieść się do hotelu taką drogą, aby przejechać obok Old Trafford. Niechętnie na to przystaje, przekonany jedynie autografem z dedykacją legendy czerwonej części Manchesteru. Legendy, która niegdyś dostała w twarz piłkarskim korkiem od swojego Mistrza. Ale Mistrz był nieomylny, wiedział, że wysyłając cię na przymusowe wygnanie, nie zaszkodzi ci. Nie wytrzymałbyś ani dnia więcej w tym mieście. W mieście, które należało do ciebie i Fizzy.
Wynajmujesz pokój na dwie doby. Jutro – a właściwie dziś rano – załatwisz wszystko, a już następnego dnia wrócisz do Madrytu. Nie powiedziałeś Victorii, po co jedziesz do Manchesteru, właściwie sam nie wiesz, po co tutaj jesteś. Jeśli ty nie wiesz, co miałeś powiedzieć żonie? Dwa dni to niewiele czasu, ona nawet nie zauważy twojej nieobecności. A przyjechałeś tutaj jedynie ze względu na Mistrza, wcale nie chcąc budzić wspomnień.
Lecz nie możesz przez nie zasnąć choćby na kilka chwil. Kiedy tylko zamykasz oczy, widzisz jej twarz. Fizzy się uśmiecha, brązowe włosy opadają jej na ramiona, a jej niebieskie oczy są w ciebie wpatrzone. Coś szepcze. Nie słyszysz jej głosu, ale doskonale wiesz, co powiedziała.
„Kocham cię, David.”
Nazywasz się David Beckham i wspomnienia wracają do ciebie z prędkością światła. Wraca do ciebie ta, która odeszła i od której ty odszedłeś. Czujesz się winny, bo pozwoliłeś jej odejść. Ale czujesz też złość, bo ona odejść chciała.
A przecież przysięgała, że zostanie. Że nigdy nie odejdzie. Że cię kocha.
Więc dlaczego Holly „Fizzy” Neville cię zostawiła? I dlaczego ty ją zostawiłeś? Obiecywałeś, że nigdy nie odejdziesz, że będziesz przy niej zawsze i ciągle będziesz ją kochał.
Więc dlaczego ją zostawiłeś?


– I nigdy mnie nie zostawisz? – zapytała miękko zaspanym głosem. Odgarnąłeś czule włosy znad jej oczu i musnąłeś ustami jej policzek. Była taka piękna.
– Nigdy, Fizzy. Jesteś najlepszym, co mi się przydarzyło. Kocham cię.


Znałeś ją od zawsze, od chwili, kiedy trafiłeś pod skrzydła Mistrza. Fizzy wychowała się wśród Czerwonych Diabłów, chodziła do szkoły tuż przy Old Trafford. Była o dwa lata młodsza, a ty ją kochałeś. Kochałeś, choć rzadko o tym mówiłeś. Kochałeś ją i przysięgałeś wieczność. Wieczność, której nigdy jej nie dałeś.


– Więc przysięgam, że nigdy cię nie opuszczę, że będę przy tobie zawsze, w dobrych i złych chwilach, w biedzie i bogactwie, w zdrowiu i chorobie. Będę cię kochał i nigdy nie dopuszczę, by stało ci się coś złego. Będę o ciebie dbał i zapewnię ci wszystko, czego zapragniesz. I zawsze, ale to zawsze będziemy razem – wyrecytowałeś, obserwując, jak na twarz Fizzy powoli wstępuje uśmiech. Jeszcze nigdy nie słyszała z twych ust tak wzniosłych słów.
– A ja obiecuję, że kiedyś powtórzymy tę przysięgę przy świadkach, przed Bogiem, przed naszymi rodzinami, przed całym światem. Zrobimy to, bo będę cię kochała zawsze, gdziekolwiek będziesz. Czy będziemy razem, czy też nie, ja będę cię kochała – wyszeptała poważnie, wymyślając to na poczekaniu.
Pocałowałeś ją w czubek głowy.
– Jesteś najlepszym…
– Co ci się przydarzyło – dokończyła za ciebie. – Tak, wiem, często to słyszę.


A teraz żałujesz. Rana się otworzyła i obserwujesz wschodzące nad Manchesterem słońce z krwawiącym sercem. Nie masz niczego oprócz wspomnień. Zniszczyłeś wszystkie pamiątki w dzień jej ślubu; tylko wspomnień nie mogłeś spalić o zmierzchu, kiedy twoja Fizzy stawała się Holly Neville-Demoriente.
Tamtego wieczora obiecałeś sobie już nigdy nie myśleć o Fizzy. I udawało ci się to aż do dnia, w którym nie przyszedł list od Mistrza.
Obserwujesz Manchester, nie mogąc zasnąć. Spoglądasz na zegarek. Wciąż za wcześnie, by udać się do domu Mistrza, lecz nie mam już siły dłużej tutaj być. Wspomnienia atakują cię, a ty nic nie możesz z nimi zrobić.
Więc jeszcze raz pozwalasz sobie wspominać.


– Gdzie mnie zabierasz? – szepnęła odrobinę przerażona, kiedy przewiązałeś jej oczy klubowym szalikiem. Jej bracia nie mieli nic przeciwko zabraniu jej z francuskiego, na którym teraz powinna być.
– Ciii – syknąłeś. – Nie pytaj. To niespodzianka.
– David… – zaskomliła prosząco. Roześmiałeś się, zostawiając pocałunek w kąciku jej ust.
– Fizzy, nie pytaj. To niespodzianka – powtórzyłeś twardo, pomagając wsiąść jej do samochodu, który pożyczyłeś od Giggsa.
– Nie lubię niespodzianek – warknęła, już trochę rozdrażniona. Jedynie roztrzepałeś jej fryzurę. – David! – oburzyła się.
– Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi – odparłeś lekko, uruchamiając samochód. – A teraz się odpręż, nie mam zamiaru wywieść cię do lasu, czy coś.
Prychnęła z ironią.
– Fizzy, to chyba lepsze od francuskiego, co? – uśmiechnąłeś się sam do siebie, wiedząc, że trafiłeś w sedno. Zabrakło jej powodów, by się wściekać, bo nigdy nie lubiła francuskiego, nie wspominając nawet o nauczycielce tegoż przedmiotu.
– No dobra – burknęła, opierając się o oparcie fotela. – Ale nie rozbij się tym ślicznym autkiem Ryana – dodała z uśmiechem.
– Skąd wiesz, że to jego auto? – zdziwiłeś się, skręcając na drogę wylotową z Manchesteru.
– Samochód pachnie werbeną. Tylko Giggs lubi werbenę – wzruszyła ramionami. – A teraz, mój drogi, pozwól, że zrobię to, co zwykłam robić podczas francuskiego, a mianowicie zasnę – uśmiechnęła się jeszcze ciepło, po czym wygodnie ułożyła na przednim siedzeniu.
Parsknąłeś śmiechem, mając nadzieję, iż przez całą drogę do Liverpoolu będzie spała. A tam czekała na nią niespodzianka nad brzegiem morza.
Niespodzianka z okazji waszej pierwszej rocznicy.


Otrząsasz się ze wspomnień, zakładasz płaszcz i wychodzisz z hotelowego pokoju na pusty korytarz.
Cisza.
Miasto również jest ciche. Dopiero kilka minut pod wpół do szóstej rano, Manchester dopiero zacznie wstawać, zacznie się przygotowywać do kolejnego piątku. Odwykłeś od tej porannej ciszy – Madryt o tej samej porze dogorywał, a ostatni imprezowicze śpiewali piłkarskie przyśpiewki, przemierzając ulice.
Manchester jest cichy.
Chodzisz po nim kilka godzin bez konkretnego celu, bez konkretnych punktów odniesienia. Pozwalasz nogą iść tam, gdzie zechcą. Przed siebie, byleby tylko uciec od wspomnień. Lecz zamiast tego, zamiast ucieczki, przemierzasz wszystkie te miejsca, w których byłeś z Fizzy.
Przechodzisz obok jej domu, obok jej szkoły, obok Old Trafford, obok domu Gary’ego, obok restauracji, do której zaprosiłeś ją na pierwszą randkę… Aż wreszcie dochodzisz do domu Mistrza. Akurat wybija dziewiąta, pora, w której byliście umówieni.
Wybija dziewiąta, a ty nie czujesz niczego oprócz bólu pulsującego z rany.
Rana ma na imię Fizzy i jest w Londynie z mężem.  
Dwukrotnie naciskasz dzwonek przy drzwiach, krzywiąc się na jego nieprzyjemny dźwięk.
Drep. Drep. Drep. Kroki Mistrza. Otwierane drzwi.
– David, jak miło cię widzieć.
– Dzień dobry, trenerze – odpierasz, uśmiechnąwszy się delikatnie. Mistrz odwzajemnia gest, zapraszając cię do środka ruchem dłoni. Pachnie herbatą i jajecznicą – tak po brytyjsku.
W twoim madryckim domu nigdy tak nie pachniało. Victoria nie cierpi kuchni angielskiej, a w szczególności charakterystycznych dań śniadaniowych.
Mistrz prowadzi cię do salonu, każe usiąść w fotelu, a jego żona przynosi wam śniadanie i grubą kopertę.
– Dostałem to tydzień temu – zaczyna Mistrz, spoglądając na kopertę. Wziąwszy łyk herbaty, przesuwa ją w twoją stronę. – Otwórz – nakazuje.
Więc odchylasz rozerwaną już kopertę. Wyciągasz z niej jedną kartkę i drugą, grubą i nienaruszoną kopertę.
„Szanowny Panie…
Nie będę ukrywał, że ciężko pisze mi się ten list, ale nie będę odwlekał tego dłużej. Przesyłam Panu coś, co powinno trafić w ręce Davida Beckhama. Holly mnie o to wyraźnie prosiła. Gary odmówił mi najdelikatniej, jak potrafił, zaś Phil nakazał wysłać to Panu. Więc wysyłam.
Wraz z Holly dziękujemy.
Fabrizio Demoriente.”
– Co to jest? – pytasz.
– Nie wiem, David. Otwórz kopertę.
Powoli rozrywasz biały papier, z którego na twoje kolana wypada sterta kartek. Już pierwszy wers mówi ci wszystko. Już wiesz, kto napisał te listy. Tak doskonale znasz ten charakter pisma, to zakręcone y.
Listy od Fizzy.
Wyraz twojej twarzy się zmienia, rozdziera ją ten sam ból, który czujesz w sercu. Rana się powiększa, coraz bardziej krwawi.
Rana nazywa się Fizzy, a w dłoniach trzymasz jej listy.
Zaczynasz czytać. Głośno, powoli, drżącym z przerażenia i bólu głosem.
Dear David.
To piętnasty list, jaki do Ciebie piszę. Wczoraj spaliłam wszystkie poprzednie, gasząc popioły łzami. Znów czułam się tam beznadziejnie. Jestem wobec tego bezsilna, nie mogę niczego zrobić. Fabrizio myśli, że to jesienna depresja, pozwala mi leżeć w łóżku całymi dniami. Oprócz płakania i pisania listów często wspominam. Nie mam siły na nic innego. A wspominam przede wszystkim Ciebie. Tylko Ciebie, Twoje ciepłe dłonie i każdą chwilę, w której byliśmy jednością.
Od mojego ślubu minęły trzy miesiące, a ten list pewnie za jakiś czas spłonie jak jego poprzednicy. Fabrizio nie wie; jestem dlań jedynie kochającą żoną, która jeszcze nie odnalazła się w Londynie. Jestem dlań zaledwie Holly.
Davidzie, kocham Cię. Zawsze będę Cię kochać, gdziekolwiek i z kimkolwiek będziesz. Przysięgałam Ci to.
Your Fizzy.”
Zaciskasz pięści, nie mogąc pozwolić sobie na łzy.
– Czy to… – zaczyna Mistrz.
– Tak, to listy od Fizzy – odpierasz cicho i, wziąwszy głęboki wdech, rozkładasz kolejną złożoną na pół kartkę, którą zaczynasz czytać.
Dear David.
List numer trzydzieści siedem.
Wczoraj znów miałam załamanie, spaliłam chyba z dziesięć kartek. Paliłam je, dopóki nie poczułam się lepiej. Zawsze tak robię.
Ostatnio mam coraz częściej takie w dni, w które nie kocham Fabrizio. To było okrutne. Przecież kocham Fabrizio, inaczej nie zostałabym jego żoną. Inaczej nie zgodziłabym się zostać Holly Neville-Demoriente.
Naprawdę kocham Fabrizio.
Wiem, co byś teraz powiedział. Mam wrażenie, że słyszę Twój głos, pytasz, dlaczego oszukuję samą siebie. Sama się nad tym zastanawiam i wciąż nie znam odpowiedzi.
Fabrizio wciąż nie wie o listach. Teraz płaczę i tęsknię. Tęsknię za Tobą, Davidzie.
Your Fizzy.”
– Musiał być idiotą – zaczyna Mistrz. – Przecież ona miała depresję, aż krzyczy na tych kartkach o pomoc!
Kwitujesz to ciężkim, bolesnym westchnięciem. Jest ono pełne zgody i żalu, że ją zostawiłeś. Przecież byłeś dlań całym światem.
Dear David.
To trzydziesty ósmy list. Dosłownie trzy godziny temu skończyłam pisać poprzedni.
Jest gorzej. Wrócił Fabrizio, pocałował mnie w policzek i powiedział „Dobry wieczór, Holly. Mam nadzieję, że nie czułaś się szczególnie samotna”, na co ja szybko skłamałam, że jest idealnie. Ale nie jest. Czuję się potwornie, najchętniej upiłabym się do nieprzytomności.
Oszukuję Fabrizio, chociaż go kocham. A on kocha mnie i akceptuje, iż przez całe dnie nie mam siły wstać z łóżka i jedynie w nim leżę, tępo wpatrując się w sufit.
Davidzie, tęsknię za Tobą. Mam nadzieję, że potrafisz uczynić Victorię szczęśliwą, że ona jest szczęśliwa. Mam nadzieję, że dajesz jej to, czego ja nie mogę dać Fabrizio.
Your Fizzy.”
Ocierasz nagromadzone pod powiekami łzy. A wszystko przez ciebie i jedną, głupią kłótnię.
– Jesteś w stanie czytać dalej? – pyta miękko Mistrz.
Zaciskasz zęby, skinasz głową i kontynuujesz.
Dear David.
List czterdziesty. Ten wcześniejszy właśnie spłonął, bo był beznadziejny. Ja byłam w nim beznadziejna.
Obudziłam się dwie godziny temu w ciepłym łóżku u boku mojego kochającego męża i wybuchnęłam histerycznym płaczem.
Fabrizio przez dobre trzy kwadranse przytulał mnie do siebie, powtarzając, że mnie kocha. A ja płakałam jeszcze bardziej, bo nie był Tobą.
Davidzie, obyś był szczęśliwszy ode mnie.
Your Fizzy.”
– Co zrobiłem źle? – pytasz cicho, gładząc dłońmi papier.
Mistrz wzdycha, nie udzielając ci odpowiedzi. Albo też ty wcale nie nią nie czekasz, zaczynając czytać kolejny list.
 Dear David.          
List sto piętnasty.
Poprzednie płonęły wraz z upływem dni, wraz z upływem chwil u boku Fabrizio. Dziś mija pół roku, a ja nie jestem w stanie wstać z łóżka od miesiąca.
Chyba jestem chora. Z tęsknoty i miłości. Jestem chora na Ciebie.
Kocham Cię, Davidzie.
Your Fizzy.”
– Popełniłem błąd, prawda, trenerze? Gdzieś się pomyliłem i ona za to płaci – twój głos jest cichy, a serce ci krwawi.
Mistrz znów przez długą chwilę milczy, jakby zastanawiał się nad korzystną odpowiedzią.
– Tak, Davidzie. Ale Fizzy również się pomyliła. Oboje zboczyliście z tej odpowiedniej drogi i ona trafiła do Londynu wraz z Fabrizio, a ty i Victoria znaleźliście się w Madrycie.
Wzdychasz cicho, przekładając kolejną kartkę. Mistrz ma rację, lecz ty wciąż czujesz się tak bardzo winny jej nieszczęścia.
Dear David.
List sto dwudziesty.
Dni się zlewają. Nie mam już siły. Od pół roku umieram każdego dnia. Tęsknię za Tobą.
Ślub z Fabrizio był największym błędem, jaki popełniłam. Mam tylko nadzieję, iż wykorzystałam limit nieszczęść przypadający na nas oboje. W moim życiu i tak już wszystko będzie do dupy, a ja to jakoś muszę przetrwać. Nie poradzę sobie jedynie ze świadomością, iż Ty jesteś nieszczęśliwy. Victoria to dobra dziewczyna, bardzo w Tobie zakochana; na pewno uczyni Cię szczęśliwym.
Kocham Cię, Davidzie.
Your Fizzy.”
Ocierasz kolejne łzy nagromadzone pod powiekami. Jak mogłeś od niej odejść? Jak mogłeś ożenić się z Victorią, kiedy twoja Fizzy była tak nieszczęśliwa w Londynie?
Bezmyślnie otwierasz kolejną złożoną na pół kartkę. Kolejny list. Kolejny dowód piekielnego bólu, jakim Fizzy żyła od lat.
Dear David.
To mój czterysta dziewięćdziesiąty list. Taka ciekawa liczba, nieprawdaż? W sumie jej cyfry dają trzynaście, a ono idealnie obrazuje moje samopoczucie.
Jutro będzie okrągła rocznica mojego ślubu. Dokładnie jutro będę mogła powiedzieć, że od równego roku mogę legitymować się Holly Neville-Demoriente.
Aż chce mi się płakać. I robię to od samego rana. Obudziłam się koło piątej, kiedy Fabrizio jeszcze spał, a słońca nie było. Na dworze panowała ciemność, ale nawet wtedy nie mogłam sobie przypomnieć, jak było leżeć u Twego boku.
Pamiętam jedynie, iż wspaniale.
Nawet nie wstałam dziś z łóżka, płacząc w poduszkę.
David, tak bardzo Cię przepraszam!
Your Fizzy.”
Kartka jest naznaczona jej łzami, a tobie serce pęka z bólu.
– Zabiłem ją – wyduszasz bezsilnie, lecz nim Mistrz zdąża zaprzeczyć, ty czytasz następny list.
Dear David.
List pięćset pierwszy.
Wczoraj znów paliłam wcześniejsze wiadomości. Chyba z trzysta kartek stało się popiołem, nad którym płakałam całą noc. Obserwowałam, jak moje uczucia pochłania czerwony ogień. Ginęły wraz ze mną. Ten ogień płonie w moim sercu od wielu, wielu dni. To ogień cierpienia, które sama sobie zawdzięczam.
Uczciłam swoją rocznicę ślubu napadem histerii, a potem całonocnym łkaniem w poduszczę. W oczach Fabrizio widzę, że naprawdę mnie kocha, ale nawet on kiedyś tego nie wytrzyma.
Może pójdę się upić, zamiast płakać. Zapomnę na chwilę, a przynajmniej mam taką nadzieję. A potem poleję kolejne kartki luksusową whisky i będę patrzeć, jak płoną.
Your Fizzy.”
– Nikogo nie zabiłeś – syczy Mistrz, doskonale wiedząc, że tylko to może do ciebie dotrzeć. – Ona żyje, David.
Tylko świadomość, że przez kilka chwil twoja Fizzy była szczęśliwa przez twoją decyzję, może cię teraz uratować.
– Ona jest nieszczęśliwa.
– Ona zdecydowała. To Fizzy odeszła.
Wzdychasz, nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli. Listów jest coraz mniej, a wraz z każdym następnym wzrasta twoje pragnienie natychmiastowej wyprawy do Londynu, aby wydrzeć Fizzy ze szponów nieszczęścia.
Dear David.
List pięćset osiemnasty.
Mam depresję. Tak twierdzi ten szurnięty doktorek, którego przyprowadził dziś Fabrizio.
Nienawidzę tych tabletek, które każe mi łykać. Nienawidzę tego świra. Nienawidzę Fabrizio. Tylko Ciebie wciąż kocham.
Your Fizzy.”
Masz łzy pod powiekami i żadnych sił, bo je dalej powstrzymywać. Pozwalasz im swobodnie płynąć po swoich policzkach. Płaczesz. Płaczesz nad sobą, nad swoją głupotą. Płaczesz nad Fizzy, jedyną osobą, którą kiedykolwiek kochałeś.
Fizzy jest nieszczęśliwa. Jest nieszczęśliwa, bo pozwoliłeś jej odejść.
Dear David.
List pięćset dziewiętnasty.
Nie mam siły. Proszki nic nie dają. Pokój jest zaciemniony, choć to już piętnasta. Leżę i użalam się nad sobą od ponad roku.
Od ponad roku wciąż Cię kocham.
Your Fizzy.”
– Jesteś na tyle silny, by to czytać? – cicho przerywa ci zmartwiony Mistrz.
Skinasz delikatnie głową, tak niewiarygodnie cierpiąc. Cierpisz, tak jak cierpiała Fizzy, pisząc te listy.
Dear David.
List pięćset pięćdziesiąty.
Umieram zaćpana proszkami antydepresyjnymi. Po nocach płaczę i palę listy. A Fabrizio myśli, że proszki działają.
Nienawidzę go.
Your Fizzy.”
Twoje dłonie powoli błądzą po beżowej papeterii. A ona wciąż pachnie jej perfumami. Perfumami, które niegdyś kupiłeś jej bez okazji.
Dear David.
List osiemset ósmy.
Tak, znów paliłam listy. Tym razem przy pomocy drogiego wina, które Fabrizio zużywa do wołowiny. Dokładniej wczoraj, lecz nic się nie zmienia. Zawsze w tym samym obrzędzie.
Jestem wydmuszką. Przez proszki śpię, płaczę i nie czuję niczego poza tęsknotą za Tobą.
Niedługo minie drugi rok.
Niedługo minie drugi rok, a ja nadal Cię kocham, Davidzie.
Your Fizzy.”
Zamykasz oczy.
– Ma trener adres tego całego Fabrizio?
– I co zrobisz?
Uśmiechasz się smutno.
– Coś, co powinienem zrobić lata temu. Sprawię, że będzie szczęśliwa.
Dear David.
List dziewięćset dziesiąty.
Chyba się zabiję. I wcale nie chodzi o proszki, bo te kazali mi odstawić po usłyszeniu najnowszej rewelacji. Rewelacji, która niczego nie zmienia w moich uczuciach.
Jestem w ciąży. Tylko w ciąży, a oni już zaczynają obchodzić się ze mną jak z jajkiem.
Nienawidzę Fabrizio i tego dziecka.
Nie urodzę, bo umrę. Umrę, bo nienawidzę tego dziecka. Nie chcę go. Chcę tylko Ciebie, Davidzie.
Your Fizzy.”
Serce na kilka chwil staje ci w piersiach. Oddech zamiera.
Nie wierzysz. Twoja Fizzy nie mogłaby urodzić jego dziecka.
Tylko że kobieta pisząca te listy to wcale nie twoja Fizzy. To Holly Neville-Demoriente, żona Fabrizio i matka jego dziecka.
A wszystko dlatego, że pozwoliłeś jej odejść.
Dear David.
Nienawidzę tego dziecka. Nie wychodzę z łóżka i nic nie jem. Oby tylko nie musieć go urodzić. Nie jestem w stanie robić niczego oprócz płakania, pisania do Ciebie i palenia tych przeklętych listów.
Tęsknię za antydepresantami, za tą pustką, którą mi gwarantowały.
Nienawidzę siebie, bo nienawidzę czegoś, co powinnam kochać. Bo to moje dziecko. Moje geny. Moje i… Fabrizio.
Jak bardzo chciałabym być teraz przy Tobie…
Kocham Cię! Zawsze tak będzie i nic tego nie zmieni.
Your Fizzy”
Ty też byś chciał być teraz przy niej. Lecz zamiast Fizzy masz jej listy i nie możesz na nic więcej liczyć.
– Do czego to zmierza? – pyta Mistrz, blednąc coraz bardziej z każdą kolejną wiadomością.
– Nie mam bladego pojęcia – odpierasz słabo, po czym zaczynasz czytać kolejny list.
Dear David.
List dziewięćset dwunasty.
Od kilku godzin jestem spokojna. Fabrizio chce mnie zabrać do Neapolu, ale nie pojadę. Mogę z nim być w Londynie, lecz nigdzie indziej nie umiem z nim być. Holly Neville-Demoriente mogę być tylko w naszej sypialni, w naszym domu. A z niego nie wychodzę, bo się boję. Tutaj jestem bezpieczna. Jesteśmy – ja i jego dziecko.
Tak bardzo Cię kocham, mimo iż dziś mija trzeci rok od moich zaręczyn, od dnia, w którym na zawsze przekreśliliśmy nasz związek.
Your Fizzy.”
I co dalej, Davidzie? W twoich dłoniach są jeszcze dwa listy. Listy, które mogą okazać się twoim przekleństwem lub szczęściem.
Nie masz pojęcia, co znajduje się na pozostałych dwóch kartkach, ale tak bardzo się boisz. A nim otwierasz przedostatni list, Mistrz mówi:
– Wszystko się ułoży, zobaczysz, Davidzie.
Dear David.
List tysięczny.
Postanowiłam: urodzę to dziecko, zostawię je Fabrizio i przyjadę do Ciebie.
Słyszałam, że Madryt jest piękny w maju, a właśnie wtedy się w nim pojawię. Mam nadzieję, że spełni moje oczekiwania.
Bardzo Cię kocham i już nie mogę się doczekać chwili, w której znów znajdę się w Twoich ramionach, mój najukochańszy Davidzie.
Your Fizzy.”
Przełykasz głośno ślinę.
Nie przyjechała. Fizzy nie przyjechała, choć ci to obiecała. Nie przyjechała, więc zadajesz sobie jedno pytanie: dlaczego?
Kiedy otwierasz ostatni list, z twojej krtani wydobywa się jedynie żałosny jęk.
Już rozumiesz.
„Listy Holly znalazłem niedawno; były ukryte wraz ze stertą popiołu i klubową koszulką z nazwiskiem Beckham. Nietrudno było zrozumieć, iż wszystko to adresowała do Ciebie, lecz popiołu nie dało się wysłać, a koszulka… Zostawiłem ją córce.
Nietrudno było też zrozumieć, że to jedynie Ciebie kochała. Podczas lektury tych kilkunastu zachowanych kartek zrozumiałem wszystko oprócz jednego. A mianowicie: dlaczego wyjechała ze mną do Londynu?
W tym liście chciałabym Cię zapewnić, że Holly – lub też Fizzy, choć nigdy jej tak nie nazwałem – umarła spokojnie, podczas porodu. Rodziła cesarskim cięciem, a jej ostanie słowa przed zapadnięciem w narkozę brzmiały „Nazwij go David, bo go kocham”, jakby była świadoma śmierci. Przez wiele tygodni nie rozumiałem tego zdania, aż znalazłem listy.
I wszystko stało się jasne.
Dziecko, które urodziła, nie było chłopcem. Nazwałem ją Holly, po matce. Jest do niej niesamowicie podobna.
Łączymy się z Tobą w żalu i cierpieniu.
Fabrizio i Holly Demoriente.”
Zamykasz oczy, wiedząc, że musisz teraz wrócić do Madrytu ze świadomością, iż jedyna kobieta, którą kiedykolwiek kochałeś, nie tylko cierpiała w małżeństwie, ale umarła.

Nazywasz się David Beckham i jesteś nieszczęśliwy.