wtorek, 29 września 2015

#13. Dear David.

Od autorki: Pomyślałam, że mogę to tutaj opublikować, chociaż premierę miało jakieś dwa lata temu, może dwa i pół. To jedna z moich lepszych pisanin, więc zasłużyło na re-publikację, szczególnie że mało kto miał z nią styczność, tak myślę. Miłej lektury xo
Czas pisania: styczeń – luty 2012.
Długość: 11 stron.
Dedykacja: Baji, za to, iż jest ze mną zawsze i wiem, że nie odejdzie. Całkowicie na jej prośbę.

~*~


Nazywasz się David Beckham.
Nazywasz się David Beckham, masz cudowną żonę, dwóch przerozkosznych synków i pracę, którą kochasz. Grasz w Realu Madryt i jeszcze nie zdarzyło się, abyś tej decyzji żałował. Victoria również nigdy tego nie zrobiła, będąc najcudowniejszą żoną na świecie. Oboje każdego dnia możecie wylegiwać się na słońcu w przydomowym ogrodzie, obserwując swoje pociechy. Victoria cię kocha, ty kochasz ją – czego możesz chcieć więcej? Jesteście cudowną, kochającą się rodziną i nic nie może tego zmienić. Uwielbiacie obserwować we czwórkę zachody słońca nad Madrytem, uwielbiacie tutejszy suchy i ciepły klimat. Uwielbiasz Victorię, która promienieje.
Masz dwadzieścia pięć lat, a twoje życie to istna sielanka. Od wyjazdu z Anglii jest idealnie, nie ma problemów, a Victoria przestała robić awantury o drobiazgi. Twoje życie jest zrównoważone i bardzo spokojne. Bardzo zwyczajne. Wiedziesz je dokładnie tak, jak sobie w dzieciństwie wymarzyłeś – mając cudowną rodzinę, grając dla wielkiego klubu i mając na wyciągnięcie dłoni wszystko, czego tylko zapragniesz.
Więc dlaczego po otrzymaniu krótkiej wiadomości od byłego trenera czujesz niezrozumiałą ulgę? Co takiego jest w słowach „David, proszę, przyjedź do Manchesteru najszybciej, jak możesz. SAF” wykaligrafowanych czarnym atramentem na klubowej papeterii? Czyżby prośba o przyjazd do Anglii była tym, czego od dawna podświadomie pragnąłeś? Czyżbyś nagle zdał sobie sprawę, że twoje życie wcale nie jest takie, jakiego pragnąłeś? Czyżbyś nagle zrozumiał, że dusisz się ze sztucznością Victorii, z jej zamiłowaniem do pieniędzy i czymś, co teoretycznie jest miłością?
Bo w praktyce nigdy nią nie było, ale od dawna nie pozwalałeś tej myśli do siebie dojść.
Kiedy odbierasz tę krótką, proszącą o przyjazd informację, w twoim sercu otwiera się rana, o której od dawna myślałeś jako o zapomnianej. Nie – ty o niej wcale nie myślałeś. Musiałeś zapomnieć, żeby żyć dalej.
Rana ma nawet imię, które odważasz się wypowiedzieć w myślach dopiero w dwa dni po otworzeniu listu z Manchesteru. Dopiero wtedy udaje ci się znaleźć w Anglii, a twój samolot właśnie osiadł na płycie tutejszego lotniska. Miasto tonie w objęciach nocy, a tobie przypomina się wieczór, kiedy twoja rana powstała.
Rana nazywa się Fizzy i nie ma jej w Manchesterze. Rana jest częścią ciebie, częścią zapomnianą na wiele lat. Wyłączyłeś z użycia tę zranioną część serca, naiwnie wierząc, iż dzięki temu łatwiej będzie ci żyć.
Rana nazywa się Fizzy i kochałeś ją od wielu lat. Wspomnienia rodzą się w tobie na nowo, kiedy obserwujesz Manchester zza szyby taksówki przed czwartą rano. Jest taki cichy i spokojny, lecz wciąż potrafisz myśleć jedynie o Fizzy. Wszystko inne nie jest ważne, bo tą ulicą szliście któregoś dnia, a pod tamtym sklepem ją pocałowałeś… Wszystko tutaj ma jakąś symbolikę, wszystko kojarzy ci się z Fizzy.
Zaczynasz rozumieć, dlaczego Victoria tak nalegała na Madryt. Zaczynasz rozumieć, dlaczego na Madryt się zgodziłeś. W Manchesterze było za wiele wspomnień, wspomnień, które były w stanie ranić cię każdego poranka, każdego popołudnia i każdego wieczora. Nie potrafiłbyś się pozbierać. Dlatego wyjechałeś, zabierając ze sobą Victorię.
Każesz taksówkarzowi zawieść się do hotelu taką drogą, aby przejechać obok Old Trafford. Niechętnie na to przystaje, przekonany jedynie autografem z dedykacją legendy czerwonej części Manchesteru. Legendy, która niegdyś dostała w twarz piłkarskim korkiem od swojego Mistrza. Ale Mistrz był nieomylny, wiedział, że wysyłając cię na przymusowe wygnanie, nie zaszkodzi ci. Nie wytrzymałbyś ani dnia więcej w tym mieście. W mieście, które należało do ciebie i Fizzy.
Wynajmujesz pokój na dwie doby. Jutro – a właściwie dziś rano – załatwisz wszystko, a już następnego dnia wrócisz do Madrytu. Nie powiedziałeś Victorii, po co jedziesz do Manchesteru, właściwie sam nie wiesz, po co tutaj jesteś. Jeśli ty nie wiesz, co miałeś powiedzieć żonie? Dwa dni to niewiele czasu, ona nawet nie zauważy twojej nieobecności. A przyjechałeś tutaj jedynie ze względu na Mistrza, wcale nie chcąc budzić wspomnień.
Lecz nie możesz przez nie zasnąć choćby na kilka chwil. Kiedy tylko zamykasz oczy, widzisz jej twarz. Fizzy się uśmiecha, brązowe włosy opadają jej na ramiona, a jej niebieskie oczy są w ciebie wpatrzone. Coś szepcze. Nie słyszysz jej głosu, ale doskonale wiesz, co powiedziała.
„Kocham cię, David.”
Nazywasz się David Beckham i wspomnienia wracają do ciebie z prędkością światła. Wraca do ciebie ta, która odeszła i od której ty odszedłeś. Czujesz się winny, bo pozwoliłeś jej odejść. Ale czujesz też złość, bo ona odejść chciała.
A przecież przysięgała, że zostanie. Że nigdy nie odejdzie. Że cię kocha.
Więc dlaczego Holly „Fizzy” Neville cię zostawiła? I dlaczego ty ją zostawiłeś? Obiecywałeś, że nigdy nie odejdziesz, że będziesz przy niej zawsze i ciągle będziesz ją kochał.
Więc dlaczego ją zostawiłeś?


– I nigdy mnie nie zostawisz? – zapytała miękko zaspanym głosem. Odgarnąłeś czule włosy znad jej oczu i musnąłeś ustami jej policzek. Była taka piękna.
– Nigdy, Fizzy. Jesteś najlepszym, co mi się przydarzyło. Kocham cię.


Znałeś ją od zawsze, od chwili, kiedy trafiłeś pod skrzydła Mistrza. Fizzy wychowała się wśród Czerwonych Diabłów, chodziła do szkoły tuż przy Old Trafford. Była o dwa lata młodsza, a ty ją kochałeś. Kochałeś, choć rzadko o tym mówiłeś. Kochałeś ją i przysięgałeś wieczność. Wieczność, której nigdy jej nie dałeś.


– Więc przysięgam, że nigdy cię nie opuszczę, że będę przy tobie zawsze, w dobrych i złych chwilach, w biedzie i bogactwie, w zdrowiu i chorobie. Będę cię kochał i nigdy nie dopuszczę, by stało ci się coś złego. Będę o ciebie dbał i zapewnię ci wszystko, czego zapragniesz. I zawsze, ale to zawsze będziemy razem – wyrecytowałeś, obserwując, jak na twarz Fizzy powoli wstępuje uśmiech. Jeszcze nigdy nie słyszała z twych ust tak wzniosłych słów.
– A ja obiecuję, że kiedyś powtórzymy tę przysięgę przy świadkach, przed Bogiem, przed naszymi rodzinami, przed całym światem. Zrobimy to, bo będę cię kochała zawsze, gdziekolwiek będziesz. Czy będziemy razem, czy też nie, ja będę cię kochała – wyszeptała poważnie, wymyślając to na poczekaniu.
Pocałowałeś ją w czubek głowy.
– Jesteś najlepszym…
– Co ci się przydarzyło – dokończyła za ciebie. – Tak, wiem, często to słyszę.


A teraz żałujesz. Rana się otworzyła i obserwujesz wschodzące nad Manchesterem słońce z krwawiącym sercem. Nie masz niczego oprócz wspomnień. Zniszczyłeś wszystkie pamiątki w dzień jej ślubu; tylko wspomnień nie mogłeś spalić o zmierzchu, kiedy twoja Fizzy stawała się Holly Neville-Demoriente.
Tamtego wieczora obiecałeś sobie już nigdy nie myśleć o Fizzy. I udawało ci się to aż do dnia, w którym nie przyszedł list od Mistrza.
Obserwujesz Manchester, nie mogąc zasnąć. Spoglądasz na zegarek. Wciąż za wcześnie, by udać się do domu Mistrza, lecz nie mam już siły dłużej tutaj być. Wspomnienia atakują cię, a ty nic nie możesz z nimi zrobić.
Więc jeszcze raz pozwalasz sobie wspominać.


– Gdzie mnie zabierasz? – szepnęła odrobinę przerażona, kiedy przewiązałeś jej oczy klubowym szalikiem. Jej bracia nie mieli nic przeciwko zabraniu jej z francuskiego, na którym teraz powinna być.
– Ciii – syknąłeś. – Nie pytaj. To niespodzianka.
– David… – zaskomliła prosząco. Roześmiałeś się, zostawiając pocałunek w kąciku jej ust.
– Fizzy, nie pytaj. To niespodzianka – powtórzyłeś twardo, pomagając wsiąść jej do samochodu, który pożyczyłeś od Giggsa.
– Nie lubię niespodzianek – warknęła, już trochę rozdrażniona. Jedynie roztrzepałeś jej fryzurę. – David! – oburzyła się.
– Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi – odparłeś lekko, uruchamiając samochód. – A teraz się odpręż, nie mam zamiaru wywieść cię do lasu, czy coś.
Prychnęła z ironią.
– Fizzy, to chyba lepsze od francuskiego, co? – uśmiechnąłeś się sam do siebie, wiedząc, że trafiłeś w sedno. Zabrakło jej powodów, by się wściekać, bo nigdy nie lubiła francuskiego, nie wspominając nawet o nauczycielce tegoż przedmiotu.
– No dobra – burknęła, opierając się o oparcie fotela. – Ale nie rozbij się tym ślicznym autkiem Ryana – dodała z uśmiechem.
– Skąd wiesz, że to jego auto? – zdziwiłeś się, skręcając na drogę wylotową z Manchesteru.
– Samochód pachnie werbeną. Tylko Giggs lubi werbenę – wzruszyła ramionami. – A teraz, mój drogi, pozwól, że zrobię to, co zwykłam robić podczas francuskiego, a mianowicie zasnę – uśmiechnęła się jeszcze ciepło, po czym wygodnie ułożyła na przednim siedzeniu.
Parsknąłeś śmiechem, mając nadzieję, iż przez całą drogę do Liverpoolu będzie spała. A tam czekała na nią niespodzianka nad brzegiem morza.
Niespodzianka z okazji waszej pierwszej rocznicy.


Otrząsasz się ze wspomnień, zakładasz płaszcz i wychodzisz z hotelowego pokoju na pusty korytarz.
Cisza.
Miasto również jest ciche. Dopiero kilka minut pod wpół do szóstej rano, Manchester dopiero zacznie wstawać, zacznie się przygotowywać do kolejnego piątku. Odwykłeś od tej porannej ciszy – Madryt o tej samej porze dogorywał, a ostatni imprezowicze śpiewali piłkarskie przyśpiewki, przemierzając ulice.
Manchester jest cichy.
Chodzisz po nim kilka godzin bez konkretnego celu, bez konkretnych punktów odniesienia. Pozwalasz nogą iść tam, gdzie zechcą. Przed siebie, byleby tylko uciec od wspomnień. Lecz zamiast tego, zamiast ucieczki, przemierzasz wszystkie te miejsca, w których byłeś z Fizzy.
Przechodzisz obok jej domu, obok jej szkoły, obok Old Trafford, obok domu Gary’ego, obok restauracji, do której zaprosiłeś ją na pierwszą randkę… Aż wreszcie dochodzisz do domu Mistrza. Akurat wybija dziewiąta, pora, w której byliście umówieni.
Wybija dziewiąta, a ty nie czujesz niczego oprócz bólu pulsującego z rany.
Rana ma na imię Fizzy i jest w Londynie z mężem.  
Dwukrotnie naciskasz dzwonek przy drzwiach, krzywiąc się na jego nieprzyjemny dźwięk.
Drep. Drep. Drep. Kroki Mistrza. Otwierane drzwi.
– David, jak miło cię widzieć.
– Dzień dobry, trenerze – odpierasz, uśmiechnąwszy się delikatnie. Mistrz odwzajemnia gest, zapraszając cię do środka ruchem dłoni. Pachnie herbatą i jajecznicą – tak po brytyjsku.
W twoim madryckim domu nigdy tak nie pachniało. Victoria nie cierpi kuchni angielskiej, a w szczególności charakterystycznych dań śniadaniowych.
Mistrz prowadzi cię do salonu, każe usiąść w fotelu, a jego żona przynosi wam śniadanie i grubą kopertę.
– Dostałem to tydzień temu – zaczyna Mistrz, spoglądając na kopertę. Wziąwszy łyk herbaty, przesuwa ją w twoją stronę. – Otwórz – nakazuje.
Więc odchylasz rozerwaną już kopertę. Wyciągasz z niej jedną kartkę i drugą, grubą i nienaruszoną kopertę.
„Szanowny Panie…
Nie będę ukrywał, że ciężko pisze mi się ten list, ale nie będę odwlekał tego dłużej. Przesyłam Panu coś, co powinno trafić w ręce Davida Beckhama. Holly mnie o to wyraźnie prosiła. Gary odmówił mi najdelikatniej, jak potrafił, zaś Phil nakazał wysłać to Panu. Więc wysyłam.
Wraz z Holly dziękujemy.
Fabrizio Demoriente.”
– Co to jest? – pytasz.
– Nie wiem, David. Otwórz kopertę.
Powoli rozrywasz biały papier, z którego na twoje kolana wypada sterta kartek. Już pierwszy wers mówi ci wszystko. Już wiesz, kto napisał te listy. Tak doskonale znasz ten charakter pisma, to zakręcone y.
Listy od Fizzy.
Wyraz twojej twarzy się zmienia, rozdziera ją ten sam ból, który czujesz w sercu. Rana się powiększa, coraz bardziej krwawi.
Rana nazywa się Fizzy, a w dłoniach trzymasz jej listy.
Zaczynasz czytać. Głośno, powoli, drżącym z przerażenia i bólu głosem.
Dear David.
To piętnasty list, jaki do Ciebie piszę. Wczoraj spaliłam wszystkie poprzednie, gasząc popioły łzami. Znów czułam się tam beznadziejnie. Jestem wobec tego bezsilna, nie mogę niczego zrobić. Fabrizio myśli, że to jesienna depresja, pozwala mi leżeć w łóżku całymi dniami. Oprócz płakania i pisania listów często wspominam. Nie mam siły na nic innego. A wspominam przede wszystkim Ciebie. Tylko Ciebie, Twoje ciepłe dłonie i każdą chwilę, w której byliśmy jednością.
Od mojego ślubu minęły trzy miesiące, a ten list pewnie za jakiś czas spłonie jak jego poprzednicy. Fabrizio nie wie; jestem dlań jedynie kochającą żoną, która jeszcze nie odnalazła się w Londynie. Jestem dlań zaledwie Holly.
Davidzie, kocham Cię. Zawsze będę Cię kochać, gdziekolwiek i z kimkolwiek będziesz. Przysięgałam Ci to.
Your Fizzy.”
Zaciskasz pięści, nie mogąc pozwolić sobie na łzy.
– Czy to… – zaczyna Mistrz.
– Tak, to listy od Fizzy – odpierasz cicho i, wziąwszy głęboki wdech, rozkładasz kolejną złożoną na pół kartkę, którą zaczynasz czytać.
Dear David.
List numer trzydzieści siedem.
Wczoraj znów miałam załamanie, spaliłam chyba z dziesięć kartek. Paliłam je, dopóki nie poczułam się lepiej. Zawsze tak robię.
Ostatnio mam coraz częściej takie w dni, w które nie kocham Fabrizio. To było okrutne. Przecież kocham Fabrizio, inaczej nie zostałabym jego żoną. Inaczej nie zgodziłabym się zostać Holly Neville-Demoriente.
Naprawdę kocham Fabrizio.
Wiem, co byś teraz powiedział. Mam wrażenie, że słyszę Twój głos, pytasz, dlaczego oszukuję samą siebie. Sama się nad tym zastanawiam i wciąż nie znam odpowiedzi.
Fabrizio wciąż nie wie o listach. Teraz płaczę i tęsknię. Tęsknię za Tobą, Davidzie.
Your Fizzy.”
– Musiał być idiotą – zaczyna Mistrz. – Przecież ona miała depresję, aż krzyczy na tych kartkach o pomoc!
Kwitujesz to ciężkim, bolesnym westchnięciem. Jest ono pełne zgody i żalu, że ją zostawiłeś. Przecież byłeś dlań całym światem.
Dear David.
To trzydziesty ósmy list. Dosłownie trzy godziny temu skończyłam pisać poprzedni.
Jest gorzej. Wrócił Fabrizio, pocałował mnie w policzek i powiedział „Dobry wieczór, Holly. Mam nadzieję, że nie czułaś się szczególnie samotna”, na co ja szybko skłamałam, że jest idealnie. Ale nie jest. Czuję się potwornie, najchętniej upiłabym się do nieprzytomności.
Oszukuję Fabrizio, chociaż go kocham. A on kocha mnie i akceptuje, iż przez całe dnie nie mam siły wstać z łóżka i jedynie w nim leżę, tępo wpatrując się w sufit.
Davidzie, tęsknię za Tobą. Mam nadzieję, że potrafisz uczynić Victorię szczęśliwą, że ona jest szczęśliwa. Mam nadzieję, że dajesz jej to, czego ja nie mogę dać Fabrizio.
Your Fizzy.”
Ocierasz nagromadzone pod powiekami łzy. A wszystko przez ciebie i jedną, głupią kłótnię.
– Jesteś w stanie czytać dalej? – pyta miękko Mistrz.
Zaciskasz zęby, skinasz głową i kontynuujesz.
Dear David.
List czterdziesty. Ten wcześniejszy właśnie spłonął, bo był beznadziejny. Ja byłam w nim beznadziejna.
Obudziłam się dwie godziny temu w ciepłym łóżku u boku mojego kochającego męża i wybuchnęłam histerycznym płaczem.
Fabrizio przez dobre trzy kwadranse przytulał mnie do siebie, powtarzając, że mnie kocha. A ja płakałam jeszcze bardziej, bo nie był Tobą.
Davidzie, obyś był szczęśliwszy ode mnie.
Your Fizzy.”
– Co zrobiłem źle? – pytasz cicho, gładząc dłońmi papier.
Mistrz wzdycha, nie udzielając ci odpowiedzi. Albo też ty wcale nie nią nie czekasz, zaczynając czytać kolejny list.
 Dear David.          
List sto piętnasty.
Poprzednie płonęły wraz z upływem dni, wraz z upływem chwil u boku Fabrizio. Dziś mija pół roku, a ja nie jestem w stanie wstać z łóżka od miesiąca.
Chyba jestem chora. Z tęsknoty i miłości. Jestem chora na Ciebie.
Kocham Cię, Davidzie.
Your Fizzy.”
– Popełniłem błąd, prawda, trenerze? Gdzieś się pomyliłem i ona za to płaci – twój głos jest cichy, a serce ci krwawi.
Mistrz znów przez długą chwilę milczy, jakby zastanawiał się nad korzystną odpowiedzią.
– Tak, Davidzie. Ale Fizzy również się pomyliła. Oboje zboczyliście z tej odpowiedniej drogi i ona trafiła do Londynu wraz z Fabrizio, a ty i Victoria znaleźliście się w Madrycie.
Wzdychasz cicho, przekładając kolejną kartkę. Mistrz ma rację, lecz ty wciąż czujesz się tak bardzo winny jej nieszczęścia.
Dear David.
List sto dwudziesty.
Dni się zlewają. Nie mam już siły. Od pół roku umieram każdego dnia. Tęsknię za Tobą.
Ślub z Fabrizio był największym błędem, jaki popełniłam. Mam tylko nadzieję, iż wykorzystałam limit nieszczęść przypadający na nas oboje. W moim życiu i tak już wszystko będzie do dupy, a ja to jakoś muszę przetrwać. Nie poradzę sobie jedynie ze świadomością, iż Ty jesteś nieszczęśliwy. Victoria to dobra dziewczyna, bardzo w Tobie zakochana; na pewno uczyni Cię szczęśliwym.
Kocham Cię, Davidzie.
Your Fizzy.”
Ocierasz kolejne łzy nagromadzone pod powiekami. Jak mogłeś od niej odejść? Jak mogłeś ożenić się z Victorią, kiedy twoja Fizzy była tak nieszczęśliwa w Londynie?
Bezmyślnie otwierasz kolejną złożoną na pół kartkę. Kolejny list. Kolejny dowód piekielnego bólu, jakim Fizzy żyła od lat.
Dear David.
To mój czterysta dziewięćdziesiąty list. Taka ciekawa liczba, nieprawdaż? W sumie jej cyfry dają trzynaście, a ono idealnie obrazuje moje samopoczucie.
Jutro będzie okrągła rocznica mojego ślubu. Dokładnie jutro będę mogła powiedzieć, że od równego roku mogę legitymować się Holly Neville-Demoriente.
Aż chce mi się płakać. I robię to od samego rana. Obudziłam się koło piątej, kiedy Fabrizio jeszcze spał, a słońca nie było. Na dworze panowała ciemność, ale nawet wtedy nie mogłam sobie przypomnieć, jak było leżeć u Twego boku.
Pamiętam jedynie, iż wspaniale.
Nawet nie wstałam dziś z łóżka, płacząc w poduszkę.
David, tak bardzo Cię przepraszam!
Your Fizzy.”
Kartka jest naznaczona jej łzami, a tobie serce pęka z bólu.
– Zabiłem ją – wyduszasz bezsilnie, lecz nim Mistrz zdąża zaprzeczyć, ty czytasz następny list.
Dear David.
List pięćset pierwszy.
Wczoraj znów paliłam wcześniejsze wiadomości. Chyba z trzysta kartek stało się popiołem, nad którym płakałam całą noc. Obserwowałam, jak moje uczucia pochłania czerwony ogień. Ginęły wraz ze mną. Ten ogień płonie w moim sercu od wielu, wielu dni. To ogień cierpienia, które sama sobie zawdzięczam.
Uczciłam swoją rocznicę ślubu napadem histerii, a potem całonocnym łkaniem w poduszczę. W oczach Fabrizio widzę, że naprawdę mnie kocha, ale nawet on kiedyś tego nie wytrzyma.
Może pójdę się upić, zamiast płakać. Zapomnę na chwilę, a przynajmniej mam taką nadzieję. A potem poleję kolejne kartki luksusową whisky i będę patrzeć, jak płoną.
Your Fizzy.”
– Nikogo nie zabiłeś – syczy Mistrz, doskonale wiedząc, że tylko to może do ciebie dotrzeć. – Ona żyje, David.
Tylko świadomość, że przez kilka chwil twoja Fizzy była szczęśliwa przez twoją decyzję, może cię teraz uratować.
– Ona jest nieszczęśliwa.
– Ona zdecydowała. To Fizzy odeszła.
Wzdychasz, nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli. Listów jest coraz mniej, a wraz z każdym następnym wzrasta twoje pragnienie natychmiastowej wyprawy do Londynu, aby wydrzeć Fizzy ze szponów nieszczęścia.
Dear David.
List pięćset osiemnasty.
Mam depresję. Tak twierdzi ten szurnięty doktorek, którego przyprowadził dziś Fabrizio.
Nienawidzę tych tabletek, które każe mi łykać. Nienawidzę tego świra. Nienawidzę Fabrizio. Tylko Ciebie wciąż kocham.
Your Fizzy.”
Masz łzy pod powiekami i żadnych sił, bo je dalej powstrzymywać. Pozwalasz im swobodnie płynąć po swoich policzkach. Płaczesz. Płaczesz nad sobą, nad swoją głupotą. Płaczesz nad Fizzy, jedyną osobą, którą kiedykolwiek kochałeś.
Fizzy jest nieszczęśliwa. Jest nieszczęśliwa, bo pozwoliłeś jej odejść.
Dear David.
List pięćset dziewiętnasty.
Nie mam siły. Proszki nic nie dają. Pokój jest zaciemniony, choć to już piętnasta. Leżę i użalam się nad sobą od ponad roku.
Od ponad roku wciąż Cię kocham.
Your Fizzy.”
– Jesteś na tyle silny, by to czytać? – cicho przerywa ci zmartwiony Mistrz.
Skinasz delikatnie głową, tak niewiarygodnie cierpiąc. Cierpisz, tak jak cierpiała Fizzy, pisząc te listy.
Dear David.
List pięćset pięćdziesiąty.
Umieram zaćpana proszkami antydepresyjnymi. Po nocach płaczę i palę listy. A Fabrizio myśli, że proszki działają.
Nienawidzę go.
Your Fizzy.”
Twoje dłonie powoli błądzą po beżowej papeterii. A ona wciąż pachnie jej perfumami. Perfumami, które niegdyś kupiłeś jej bez okazji.
Dear David.
List osiemset ósmy.
Tak, znów paliłam listy. Tym razem przy pomocy drogiego wina, które Fabrizio zużywa do wołowiny. Dokładniej wczoraj, lecz nic się nie zmienia. Zawsze w tym samym obrzędzie.
Jestem wydmuszką. Przez proszki śpię, płaczę i nie czuję niczego poza tęsknotą za Tobą.
Niedługo minie drugi rok.
Niedługo minie drugi rok, a ja nadal Cię kocham, Davidzie.
Your Fizzy.”
Zamykasz oczy.
– Ma trener adres tego całego Fabrizio?
– I co zrobisz?
Uśmiechasz się smutno.
– Coś, co powinienem zrobić lata temu. Sprawię, że będzie szczęśliwa.
Dear David.
List dziewięćset dziesiąty.
Chyba się zabiję. I wcale nie chodzi o proszki, bo te kazali mi odstawić po usłyszeniu najnowszej rewelacji. Rewelacji, która niczego nie zmienia w moich uczuciach.
Jestem w ciąży. Tylko w ciąży, a oni już zaczynają obchodzić się ze mną jak z jajkiem.
Nienawidzę Fabrizio i tego dziecka.
Nie urodzę, bo umrę. Umrę, bo nienawidzę tego dziecka. Nie chcę go. Chcę tylko Ciebie, Davidzie.
Your Fizzy.”
Serce na kilka chwil staje ci w piersiach. Oddech zamiera.
Nie wierzysz. Twoja Fizzy nie mogłaby urodzić jego dziecka.
Tylko że kobieta pisząca te listy to wcale nie twoja Fizzy. To Holly Neville-Demoriente, żona Fabrizio i matka jego dziecka.
A wszystko dlatego, że pozwoliłeś jej odejść.
Dear David.
Nienawidzę tego dziecka. Nie wychodzę z łóżka i nic nie jem. Oby tylko nie musieć go urodzić. Nie jestem w stanie robić niczego oprócz płakania, pisania do Ciebie i palenia tych przeklętych listów.
Tęsknię za antydepresantami, za tą pustką, którą mi gwarantowały.
Nienawidzę siebie, bo nienawidzę czegoś, co powinnam kochać. Bo to moje dziecko. Moje geny. Moje i… Fabrizio.
Jak bardzo chciałabym być teraz przy Tobie…
Kocham Cię! Zawsze tak będzie i nic tego nie zmieni.
Your Fizzy”
Ty też byś chciał być teraz przy niej. Lecz zamiast Fizzy masz jej listy i nie możesz na nic więcej liczyć.
– Do czego to zmierza? – pyta Mistrz, blednąc coraz bardziej z każdą kolejną wiadomością.
– Nie mam bladego pojęcia – odpierasz słabo, po czym zaczynasz czytać kolejny list.
Dear David.
List dziewięćset dwunasty.
Od kilku godzin jestem spokojna. Fabrizio chce mnie zabrać do Neapolu, ale nie pojadę. Mogę z nim być w Londynie, lecz nigdzie indziej nie umiem z nim być. Holly Neville-Demoriente mogę być tylko w naszej sypialni, w naszym domu. A z niego nie wychodzę, bo się boję. Tutaj jestem bezpieczna. Jesteśmy – ja i jego dziecko.
Tak bardzo Cię kocham, mimo iż dziś mija trzeci rok od moich zaręczyn, od dnia, w którym na zawsze przekreśliliśmy nasz związek.
Your Fizzy.”
I co dalej, Davidzie? W twoich dłoniach są jeszcze dwa listy. Listy, które mogą okazać się twoim przekleństwem lub szczęściem.
Nie masz pojęcia, co znajduje się na pozostałych dwóch kartkach, ale tak bardzo się boisz. A nim otwierasz przedostatni list, Mistrz mówi:
– Wszystko się ułoży, zobaczysz, Davidzie.
Dear David.
List tysięczny.
Postanowiłam: urodzę to dziecko, zostawię je Fabrizio i przyjadę do Ciebie.
Słyszałam, że Madryt jest piękny w maju, a właśnie wtedy się w nim pojawię. Mam nadzieję, że spełni moje oczekiwania.
Bardzo Cię kocham i już nie mogę się doczekać chwili, w której znów znajdę się w Twoich ramionach, mój najukochańszy Davidzie.
Your Fizzy.”
Przełykasz głośno ślinę.
Nie przyjechała. Fizzy nie przyjechała, choć ci to obiecała. Nie przyjechała, więc zadajesz sobie jedno pytanie: dlaczego?
Kiedy otwierasz ostatni list, z twojej krtani wydobywa się jedynie żałosny jęk.
Już rozumiesz.
„Listy Holly znalazłem niedawno; były ukryte wraz ze stertą popiołu i klubową koszulką z nazwiskiem Beckham. Nietrudno było zrozumieć, iż wszystko to adresowała do Ciebie, lecz popiołu nie dało się wysłać, a koszulka… Zostawiłem ją córce.
Nietrudno było też zrozumieć, że to jedynie Ciebie kochała. Podczas lektury tych kilkunastu zachowanych kartek zrozumiałem wszystko oprócz jednego. A mianowicie: dlaczego wyjechała ze mną do Londynu?
W tym liście chciałabym Cię zapewnić, że Holly – lub też Fizzy, choć nigdy jej tak nie nazwałem – umarła spokojnie, podczas porodu. Rodziła cesarskim cięciem, a jej ostanie słowa przed zapadnięciem w narkozę brzmiały „Nazwij go David, bo go kocham”, jakby była świadoma śmierci. Przez wiele tygodni nie rozumiałem tego zdania, aż znalazłem listy.
I wszystko stało się jasne.
Dziecko, które urodziła, nie było chłopcem. Nazwałem ją Holly, po matce. Jest do niej niesamowicie podobna.
Łączymy się z Tobą w żalu i cierpieniu.
Fabrizio i Holly Demoriente.”
Zamykasz oczy, wiedząc, że musisz teraz wrócić do Madrytu ze świadomością, iż jedyna kobieta, którą kiedykolwiek kochałeś, nie tylko cierpiała w małżeństwie, ale umarła.

Nazywasz się David Beckham i jesteś nieszczęśliwy. 

wtorek, 7 lipca 2015

#12. Cornerstone.

Od autorki: Autorki są właściwie dwie, bowiem pewne fragmenty, cudowne fragmenty, napisane zostały przez moją bliźniaczkę, główną inspirację do stworzenia Cornerstone. Miłego czytania.
Czas pisania: czerwiec – lipiec 2014
Długość: 18 stron
Dedykacja: Mojej siostrze z wyrazami miłości. Mam nadzieję, że właśnie tak powinno być.

~*~



in your bright blue eyes
Zamknij oczy.
No już, szybko, zamknij oczy, bo jeszcze zapomnisz. Zamknij oczy właśnie w tym momencie! Nie możesz dłużej patrzeć, bo nie zapamiętasz odpowiednio. Musisz zamknąć oczy i jeszcze raz odtworzyć to wszystko w głowie. Jeszcze raz przywołać jego spojrzenie i jeszcze raz rozpłynąć się na granicy jawy i sny, marzeń i wspomnień zlewających się w jedność.
Effy, zamknij oczy, bo inaczej zapomnisz! A przecież nie chcesz zapominać, nie jego, z tym pięknym, pełnym nieśmiałości i niezdecydowania uśmiechem, z oczami w kolorze roztopionej czekolady. Przecież nie chcesz zapominać, jak walczył sam ze sobą, ażeby zbyt często nie mierzyć cię wzrokiem. I jak bardzo mu to nie wychodziło.
Skup się. Zamknij oczy i zbierz się w całość. Zatrzymaj te niecałe dwie godziny na zawsze, zapamiętaj je jak najlepiej. Nie masz innego wyboru. Zatrzymaj je, bo nic poza nimi ci nie zostało.
Masz tylko swoje małe, złamane serduszko i niecałe dwie godziny spojrzeń kierowanych przez mężczyznę, którego nie chcesz zapomnieć.
Dlatego zamknij, do cholery, oczy. I nie wypuszczaj z pamięci jego obrazu, nie rób tego, Effy. Nie możesz zapomnieć.
Zamknij oczy, Effy, i poczuj jego dłonie oplatające twoją talię. Poczuj jego usta na swojej szyi i uśmiechnij się. Uśmiechnij się, Effy, bo to tak bardzo piękne, choć nierealne.
Uśmiechnij się i tak, a potem spójrz jeszcze raz na scenę i upewnij się, że już po wszystkim. Zaciśnij palce na kostce od gitary, po raz kolejny próbując uwierzyć, że naprawdę ją złapałaś. A potem jeszcze raz spójrz w miejsce, gdzie ostatni raz był, i spróbuj wykonać ten zalotny uśmiech.
Ślicznie, Effy, a teraz zamknij oczy i obudź się w swoim łóżku pośród promieni budzącego się słońca i uśmiechnij jeszcze raz do tej sennej mary albo wspomnienia, po czym jeszcze raz przypomnij sobie jego oczy.
Zakup biletów na Arctic Monkeys to jedna z najlepszych decyzji w twoim życiu, Effy Ainsworth.


can i call you her name?
Uśmiechnij się bardzo szeroko, a potem po raz kolejny odbij od płyty Wembley w rytm The view from afternoon. I śpiewaj głośno z Alexem, czując, jak muzyka i piwo miesza ci w głowie, a tłum niesie gdzieś do przodu, gdzieś w świat zabawy i może trochę iluzji. Czuj tę magię, Effy, baw się wspaniale i nie myśl o niczym.
Odpłyń w świat muzyki i uśmiechaj się, bo basy przeszywają twoje żebra. Bo wszystko jest piękne, a ty skończysz ten koncert cała obolała, ale w tej jednej chwili wcale o to nie dbasz. Najwyżej będziesz cierpieć jutro i będziesz kląć jak nawiedzona, aż twoja własna siostra oszaleje.
Jesteś szczęśliwa, Effy.
Następne jest Cornerstone, a ty się po prostu obracasz. Na ułamek sekundy spoglądasz gdzieś poza scenę i już wiesz. Już wiesz, że to właśnie twój sen, że właśnie to ten wyjątkowy facet, i wiesz też, iż jemu mogłabyś zaśpiewać „You can call me anything you want”.
Może nawet jemu to śpiewasz, Effy. Czujesz przecież tę magię, tańczysz, bawisz się wspaniale, może trochę rozmazuje ci się mocny makijaż oczy, ale przecież tak pięknie jest. Życie jest cudowne, Alex Turner seksowny, a ty właśnie spotkałaś człowieka, którego pamiętasz ze snu. I wiesz, że musisz znaleźć się bliżej sceny albo bliżej niego, sama nie jesteś pewna. Chyba bliżej sceny, bo mężczyzna ze snu będzie zawsze niedaleko za tobą.
Zamknij oczy.
Już, szybko, zamknij oczy, Effy, zapamiętaj go jak najlepiej. Nie zgub tego obrazu, nie zgub jego czekoladowych tęczówek w zakamarkach pamięci. Wiesz doskonale, że masz tylko to.
Musisz pamiętać, Effy. I musisz wciąż świetnie się bawić, tańczyć i śpiewać, i skakać, i nie zapominać, że to jest jeden z najpiękniejszych wieczorów twojego życia.
Po prostu tego nie strać, Effy.
I bądź wspaniała. Baw się cudownie i uważaj, a potem złap tę kostkę od gitary i obróć się jeszcze raz, a on dalej będzie kilka kroków od ciebie, może kilkanaście, i będzie patrzył.
Będzie wspaniale, Effy. Wszystko będzie wspaniale, wiesz o tym, szczególnie gdy to wszystko się dzieje, gdy Arctic Monkeys zeszli już ze sceny, a ty stoisz gdzieś pośród fanek obdarzających cię wrogim spojrzeniem i uśmiechasz się.
Pamiętasz, że miałaś się uśmiechać, prawda? Tym najpiękniejszym i najsłodszym uśmiechem na świecie, tym, który może powiedzieć mu wszystko.
A potem chyba po prostu odejdź. Z kostką od gitary ściskaną w dłoni i wypiętym biustem odejdź. Dumny krok, Effy, pamiętaj. Głowa do góry i uśmiechaj się, próbując nie tracić kontaktu wzrokowego.
Ma tak piękne czekoladowe tęczówki, chciałabyś się w nich rozpłynąć. Chciałabyś patrzeć w nie całe życie i wiedzieć, że należą tylko do ciebie.
A tymczasem masz tylko kostkę od gitary, obolałe nogi i złamane serduszko. A, jeszcze jest dzwoniący gdzieś w tle telefon, chociaż tak łatwo zignorować Fluorescent adolescent ustawione jako dzwonek w jakieś piętnaście minut po usłyszeniu tego na żywo.
Chciałabyś nie odbierać telefonu i nie wychodzić z Wembley. Chciałabyś trwać tak jak najdłużej, ale niestety nie możesz. Nogi zaczynają dawać o sobie znać i nawet wygodne, czarne conversy, całkowicie podeptane i wymęczone przez kilometry, jakie przeszłaś w nich po Londynie, nie przynoszą ukojenia. Najchętniej byś je zdjęła i wróciła do domu na boso, może metrem, a może piechotą, rozkoszując się wciąż grającymi w twojej głowie dźwiękami i jego spojrzeniem nadal lustrującym twoją sylwetkę.
Ale zamiast tego musisz odebrać telefon, Effy. Nie bądź wredną suką i odbierz ten cholerny telefon, nim nie najdzie cię, żeby go rozwalić. Przecież wiesz, że to wszystko jedynie z troski i miłości.
– Gdzie ty jesteś, na miłość Boską? – mamrocze damski głos w słuchawce. – Trochę się martwiłam, że nie odbierałaś.
– Alexa, za trzy i pół miesiąca będę pełnoletnia, nie musisz panikować – odpierasz z ironicznym uśmiechem.
Anyway, pospiesz się, proszę cię, naprawdę chciałabym jak najszybciej pójść spać.
– To idź – wzruszasz ramionami. – Przecież się nie zgubię.
– Effy…
– Ugh, szukam cię, zaraz będę.
Znajdujesz ją dokładnie tam, gdzie widziałaś ją po raz ostatni. Drobna szatynka, twoja kochaniutka starsza siostra uśmiecha się do ciebie delikatnie, albo uśmiecha się do niego, bo gdy się obracasz, zauważasz, że twoja senna mara z nie jednej nocy nadchodzi tuż za tobą. Nawet przytula lekko Alexę i rzuca jakąś mało ciekawą uwagę, po czym twoja siostra decyduje się wreszcie na opuszczenie stadionu, on zaś natychmiast, jak na dzielnego rycerza przystało, proponuje odwieść was do domu.
Widzisz, Effy, niewiele straciłaś, nie podchodząc do niego gdzieś na samym środku murawy świątyni futbolu, może dlatego, że znasz mężczyznę swojego życia już jakiś rok i wydaje ci się, że znów spotkasz go nawet o poranku w swojej kuchni, kiedy po raz kolejny będzie palił tosty dla ciebie i twojej siostry.
Wszystko będzie fantastycznie, Effy. A ty po prostu bądź kochająca i wspaniała.


you are the space in my bed
Kiedy rano wstajesz, wszystko znów wydaje się o wiele bardziej skomplikowane niż nocą. Znów świat pełen jest chaosu, a ty musisz udawać, że nic się nie zmieniło. Że wcale nie spostrzegłaś w jego oczach jakiegoś rodzaju milczącego podziwu a może nawet pożądliwości. Znów wszechświat zachowuje się, jakby cię nienawidził, chociaż przez ułamek sekundy lub dwa wszystko wydawało się wspaniale. Tańczyłaś na najlepszym koncercie swojego życia, a on obserwował cię, ba, nie spuszczał z ciebie oczu.
Biedna jesteś, kochanie. Można ci współczuć tego, jak ciężko być Effy Ainsworth aka młodszą siostrą Alexy Ainsworth, która tak dobrze go zna od bardzo dawna.
Kiedy wstajesz rano, chce ci płakać, lecz nie jesteś w stanie pozwolić choć jednej łzie spłynąć po twoich bladych policzkach. Przeczesujesz palcami włosy o kolorze gdzieś pomiędzy rudym blondem a dziwnym brązem z miedzianą poświatą, po czym sięgasz po odtwarzacz i, wsadziwszy do uszu słuchawki, zapętlasz Cornerstone. Może genialny akcent Alexa Turnera prosto z Sheffield oraz zakopanie się pod kołdrą przyniosą ci trochę ukojenia, Effy.
A może zrobi to on, pukający do twoich drzwi z kubkiem wspaniałej kawy i tostami z leciutko ciągnącym się serem.
– Effy – słyszysz, chociaż pogłaśniasz odtwarzacz. – Effy, nie śpisz już?
Oczywiście, że nie śpisz. Co więcej, nagle pragniesz natychmiast wstać i znaleźć się w jego ramionach. Poczuć jego dłonie na swoim ciele, ujrzeć jego uśmiech i sprawdzić, czy aby na pewno to wszystko, co się wydarzyło w nocy, jest realne.
Szkoda tylko, że tak bardzo boisz się mu powiedzieć o swoich uczuciach. Szkoda, że tak bardzo mocno boisz się odrzucenia.
Bez ryzyka nie ma zabawy, Effy. A ty podobno nie masz nic do stracenia, więc może powinnaś nareszcie przestać ukrywać uczucia pod perfekcyjnie zagraną zimną skorupą. Wcale nie jesteś bezuczuciową suką, która nie potrafi nawet się zakochać.
Przecież jesteś zakochana, Effy. I masz złamane serduszko, bo wbrew pozorom kochasz aż za mocno. Jednak nikomu nie możesz o tym powiedzieć, może poza Alexą. Może właśnie twoje złamane serce nakazuje rozumowi pozwolić mu wejść.
– Cześć, Effy – słyszysz, wyłączywszy odtwarzacz z mieszanką niezadowolenia i szczęścia.
Jesteś bardzo dziwną istotą, Effy Ainsworth.
Na dźwięk jego głosu wychylasz się spod kołdry, on zaś parska śmiechem.
– Wyglądasz...
– Beznadziejnie – wchodzisz mu w słowo. – Nie musisz mnie o tym upewniać.
– Wcale nie jest tak źle – natychmiast próbuje protestować. I ty niby miałabyś go nie kochać?
– Aaron – mamroczesz jedynie z lekką irytacją, choć tak naprawdę coraz bardziej chciałabyś tylko ująć jego dłoń, a potem całować te wygięte w lekki uśmiech usta aż do końca świata.
Nawet twoja wyobraźnia cię nienawidzi, Effy. Podsuwa ci obrazy, od których robi ci się gorąco, a serce zaczyna cię znów boleć. Nigdy wcześniej nie pragnęłaś kogokolwiek tak bardzo, jak w tej właśnie chwili chcesz Aarona Ramseya, który przysiada na brzegu twojego łóżka i podaje ci kawę.
Czy jest coś, czego ten facet nie robi idealnie?
Jasne, dobrze o tym wiesz, Effy. Problem – albo i nie problem – w tym, że teraz nie chcesz o tym pamiętać. Nigdy nie chcesz o tym pamiętać.
– Alexa wstała? – pytasz, a on wzrusza ramionami. Cały Ramsey. – A zostałeś u nas, bo...?
Ponownie wzrusza ramionami.
„Zostałem, bo chciałbym widywać cię jak najczęściej, Effy. Bo jesteś wszystkim, Effy.”
– Tak jakoś... Nie wiem w sumie, chyba nie chciałem wracać do siebie. Nie wiem.
Możesz tylko westchnąć z ledwo wyczuwalną irytacją, nie dając po sobie poznać, jak bardzo boli cię serce. I jak bardzo chciałabyś się rozpłakać, ponownie zakopać pod kołdrą i pozwolić emocjom znaleźć ujście we łzach. Jak bardzo to wszystko jest dla ciebie trudne i jak bardzo nie masz już siły.
A potem nagle – na pewno się tego nie spodziewasz – Aaron Ramsey znajduje się centymetry od ciebie. I chyba nawet chce coś zrobić, chyba nawet już prawie cię całuje, lecz kiedy otwierasz przymknięte powieki, on tylko posyła ci przepraszający uśmiech.
Nie tak to sobie wymarzyłaś, Effy. Nie tak to miało być.
Wiesz może, dlaczego wciąż nie zebrałaś się na powiedzenie mu prawdy o swoich uczuciach? Oczywiście, że wiesz, Effy.
Aaron nie wiedziałby, co z tym począć. I albo by nie zrobił niczego, albo uciekł, a ty nie możesz pozwolić na żadną z tych opcji. Kochasz go nawet wtedy, gdy jest niezdecydowana i tchórzliwą pizda.
Gorzej by już chyba być nie mogło.


remember cuddles in the kitchen?
Pierwszą osobą, którą po transferze do Arsenalu poznał Aaron Ramsey była Alexa Ainsworth. Alexa przyprowadziła go zaś do domu parę dni później i poznała ze swoją młodszą siostrą, po czym postanowiła, że będą najlepszymi przyjaciółmi.
Alexa miała specyficzny dar podejmowania tego typu spontanicznych decyzji i na tyle uroku osobistego, ażeby ludzie reagowali rozbawieniem i podporządkowywali się jej zdaniu.
Chyba nigdy nie dorównasz Alexie, Effy, a przynajmniej nie w dziedzinie przyjaźnienia się z Aaronem. Może dlatego, że ty go kochasz, a Alexa to Alexa i kochać nie bardzo chce.
Dla ciebie i tak jest za późno, Effy. Ty i tak już masz złamane serce, które mu oddałaś. A on chyba nawet tego nie widzi.
Głupi, ślepy Aaron Ramsey.
A ty, Effy, kochasz go przecież nad życie i kurewsko cierpisz. Pewnie dlatego nie wychodzisz z łóżka przez kolejne trzy dni, wyłączywszy krótką podróż do kuchni lub łazienki.
– Co jest? – pyta raz Alexa. Siąkasz nosem, po czym wzruszasz ramionami.
– Umieram sobie – dodajesz w ramach wyjaśnienia. Siostra skina głową, ażeby dziesięć minut później przynieść ci miskę rosołu, wielkie kakao i dużo żelek. Uśmiechasz się blado, mamrocząc podziękowanie, a ona nie mówi już nic, bo doskonale rozumie.
W końcu jednak musisz przestać się nad sobą użalać, Effy. Musisz wziąć się w garść i zacisnąć zęby, bo inaczej długo tak nie pociągniesz. Już prawie nie dajesz rady a na sam dźwięk Cornerstone w głowie dusza cię łzy.
Wystarczy, Effy. Przypomnij sobie jego spojrzenie z koncertu, to, którym jakby szeptał, że cię pragnie, a potem wstań i spróbuj nie straszyć dziś ludzi w szkole. W końcu musisz się w tej kochanej instytucji edukacyjnej pojawić, Alexa i jej wymówki na dłuższą metę będą dość podejrzane.
Więc wstajesz, ubierasz się, nawet malujesz i pakujesz jakieś książki. Może przetrwasz te kilka godzin, a jeśli nie, zapętlisz sobie skrycie w słuchawkach Arctic Monkeys i będziesz odliczać minuty dzielące cię od powrotu do łóżka, gdzie będziesz mogła znów się rozpłakać, bo Aaron Ramsey jest ślepy i nie widzi, jak bardzo go kochasz.
W kuchni kątem oka spostrzegasz Alexę, ale nawet nie zwracasz na nią uwagi. Nie masz już siły, chociaż przed siostrą nie musisz udawać. Jakkolwiek głupio iść tak do szkoły, a wcześniej rozpłakać się nad kubkiem kawy. Zaś łzy bardzo chcą spłynąć po twoich policzkach i bardzo cię to wszystko boli. Cierpisz, Effy, i nie potrafisz nic z tym zrobić. Tylko ciągle wierzysz, że kiedyś wyobrażenie jego dłoni na twojej talii i jego ust całujących twoje okaże się rzeczywistością. Że kiedyś poczujesz to naprawdę, że Aaron Ramsey będzie cię kochał, Effy.
Tymczasem jednak on nie wie nic o twoich uczuciach, a ciebie dławią łzy nad kubkiem kawy i dłonie, które za długo czujesz. Dłonie, które okazują się realne, które naprawdę widzisz na swoich biodrach. Wszystkie twoje sny są nagle prawdziwe, Effy.    Odwracasz się niepewnie, ażeby stanąć twarzą w twarz z jego delikatnym uśmiechem i tym zapierającym dech w piersiach spojrzeniem czekoladowych oczu pełnych specyficznego przerażenia. Widzisz mężczyznę, którego tak sakramencko kochasz, tuż przed sobą i znów rozrywa ci serce na pół. Jego oddech pali w ten dziwnie przyjemny sposób, a tobie chce się znów płakać, Effy.
Jest ci zarazem tak wspaniale i tak strasznie boli cię serce w sposób wręcz fizyczny. Aaron Ramsey ma nad tobą całkowitą władzę i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Aaron Ramsey również nagle cię całuje. Gwałtownie, bez ostrzeżenia, przypierając cię do kuchennej szafki. Jesteś w szoku, Effy, bo to wszystko nie powinno się dziać, lecz chwilę później wyłączasz rozsądek. Jest tak pięknie chociaż przez tę jedną krótką chwilę, która trwa wiecznie.
Czy nie chciałabyś, ażeby świat skończył się w jego ramionach? Teraz mogłabyś umierać i może rzeczywiście to robisz pomiędzy kolejnymi chaotycznymi pocałunkami. Uwielbiasz go, Effy, i nie rozumiesz zarazem już niczego. Może dlatego też w pewnej chwili siedzisz na kuchennym blacie, obok was na podłodze leży stłuczone szkło i rozlana kawa, a ty ciężko oddychasz, wciąż mając palce wplątane w jego włosy. Tulisz policzek do jego czoła i nie wierzysz, po prostu nie jesteś w stanie dopuścić do siebie tylko kilkudziesięciu pocałunków do swojej świadomości. Zbyt pięknie śnisz, Effy Ainsworth, on zaś ma wspaniałe, ciepłe dłonie, wciąż spoczywające na twoich biodrach. I macie jeszcze ciszę dookoła przerywaną ciężkimi oddechami i pachnącą niepewnością.
Tak naprawdę mogłabyś pozostać tak na wieczność. Jesteś nawet szczęśliwa, Effy. Gratulacje.
Aaronowi chyba nigdzie się nie spieszy, ale ty w pewnej chwili przypominasz sobie, że masz szkołę. Albo przypomina ci o tym hałas dochodzący z sypialni Alexy, przez który miłość twojego życia odsuwa się od ciebie i wtedy doświadczasz raz jeszcze tamtego spojrzenia z Wembley męczącego cię dniami i nocami. Pochylasz się w jego stronę, prawie upadając, tylko po to, ażeby cię złapał i z uśmiechem pocałował jeszcze raz.
– Ja wiem, Effy – mamrocze w twoje usta. – Ja wiem.
Nie jesteś w stanie mu odpowiedzieć, bo pomaga ci zejść z blatu i sekundę później w kuchni pojawia się zaspana Alexa.
– Cześć, sisi, Aaron – rzuca, ziewając wciąż i wciąż. – Effy, idziesz dziś do szkoły?
Skinasz głową, bez słowa całujesz szatynkę w policzek i wychodzisz, czując na swoich plecach to gorące spojrzenie człowieka, który wie za wiele.
Dotykasz swoich ust z uśmiechem, zdając sobie sprawę, że palą cię na równi z każdym fragmentem skóry, którą dotknął.
Aaron Ramsey ma piękne dłonie.


and i'm beginning to think i imagined you all along
W jakiś pokręcony sposób się boisz, Effy. Najbardziej kolejnego spotkania z mężczyzną, którego kochasz. W jakiś pokręcony sposób to cię przerasta i sama już nie wiesz, na czym polega wasza relacja. Boisz się, bo nie masz bladego pojęcia, czy tym razem znów będzie patrzył na ciebie tym pełnym pożądania spojrzeniem, czy dotknie cię, a ciebie znów przejdą dreszcze, czy może zachowa dystans i uda, iż wcale poranne pocałunki nie miały miejsca.
Po Aaronie Ramseyu można spodziewać się wszystkiego. W końcu jest bardziej niezdecydowany niż jedna dziewczyna.
Zaciskasz palce na iPodzie, próbując się nie rozpłakać, kiedy tym gestem przez przypadek włączasz ekran. Ustawienie zdjęcia Aarona jako tapety nie było dobrym pomysłem, Effy, za bardzo cię boli. A i tak nie potrafisz zmienić tego na jakieś kwiatki, chociaż nawet nie jesteś kibicką Arsenalu. Po prostu masz tam wizerunek człowieka, którego kochasz, i teoretycznie nikomu nic do tego. W praktyce udajesz wielką fankę Aarona, bo tak jest o wiele prościej. No i oszczędzasz sobie nalot panienek bardzo chętnych do zaprzyjaźnienia się z tobą, ewentualnie z twoją siostrą, tylko po to, ażeby móc za jakiś czas wylądować z Ramseyem w łóżku. Z człowiekiem, który jeszcze o poranku całował cię do utraty tchu w kuchni i może nawet zrobiłby jakiś większy krok w twoją stronę, gdyby Alexa spała z godzinę dłużej.
Oh, Effy, nie obwiniaj Alexy za to, że Aaron nie ma pojęcia, co teraz powinien zrobić. I siebie też nie obwiniaj, to wszystko znajduje się w jego dłoniach i ty nie możesz już nic więcej zrobić. Nie możesz też się bać, Effy. Strach jest zły, paraliżujący, odsłania wszystkie uczucia, a ty nie możesz sobie na to pozwolić. Nie przed Aaronem, choć kochasz go jak popieprzona.
Może to głupie, ale nie potrafisz odkryć się całkowicie. Nie przed nim, nie teraz, gdy sami już chyba nie wiecie oboje, co tak naprawdę się dzieje. Całował cię w sposób co najmniej cudowny, bajecznie nierealny i zarazem tak bardzo prawdziwy, aż zalaliście szare kafelki kawą. A potem nastało kilka ciężkich dni ciszy, kiedy ty próbujesz egzystować, chociaż tak naprawdę czekasz tylko na jedną, cholerną wiadomość. Dokładnie tę, która nie przychodzi nigdy, bo Aaron Ramsey to tchórzliwa, niezdecydowana pizda.
Effy Ainsworth, może bez sensu jest tak czekać i czekać, patrzeć na ekran telefonu – również z uśmiechem Aarona na tapecie, bo jakżeby inaczej – słuchać Arctic Monkeys i zalewać się łzami? Może bez sensu jest to wszystko i dlatego powinnaś chociaż ściągnąć z siebie tę nieszczęsną treningową bluzę Arsenalu, której któregoś dnia zapomniał. Natychmiast ją sobie przywłaszczyłaś, czyniąc zeń najświętszą relikwię i zarazem obiekt westchnień oraz otarcie wszystkich łez.
Jak bardzo można kochać jednego człowieka, który ma tak wiele wad, a jednak wciąż wydaje się ideałem?
– Aaron jest beznadziejny – czasami mówi Alexa. Wzruszasz wtedy ramionami, mamrocząc pod nosem, że o to nie dbasz. W domyśle, że go kochasz i w obliczu tego te wszystkie wady nie mają znaczenia.
Jesteś w niego ślepo zapatrzona, Effy.
I masz kurewską ochotę sięgnąć o telefon i napisać mu to głupie „tęsknię”, ale tego nie zrobisz. Bo nie możesz, kochanie, bo jesteście tylko przyjaciółmi i wasza sytuacja jest co najmniej pokręcona. Co z tego, że Aaron Ramsey całował cię do utraty tchu w twojej własnej kuchni, skoro teraz nie odzywa się ani słowem od kilku dni?
Jesteś też bardzo naiwna w całej swojej miłości, Effy. Może patrzysz na to zbyt idealistycznie, a może po prostu nie masz bladego pojęcia, na czym tak naprawdę polega to mityczne uczucie, wokół którego kręci się świat od zarania dziejów. W końcu nie skończyłaś jeszcze osiemnastego roku życia, a zakochana byłaś może z raz, w porywach dwa, choć wtedy nikt – poza Alexą – o tym uczuciu nie wiedział.
Teraz zaś twój perfekcyjny obiekt westchnień jasno daje ci do zrozumienia, że on wie.
W jakiś pokręcony sposób, bardzo twój sposób, Effy, boisz się niesamowicie. I bardzo dużo płaczesz. Łatwo przychodzą ci łzy, szczególnie, kiedy powodują je myśli o nim. Albo miłość do niego, miłość ciężka i czasami przekraczająca granice rzeczywistości. Miłość ponad skalę, bo bez niego umierasz każdego dnia. Bez niego jest ci tak bardzo źle, dlatego twoje serce nagle podskakuje z radości, kiedy, swoim zwyczajem, wchodzi do mieszkania bez żadnej zapowiedzi, bez pukania, jakby był domownikiem od bardzo dawna – czasami czujesz, że Alexa za bardzo go rozpuściła i rzeczywiście chwilami u was pomieszkuje – z dużym kartonowym opakowaniem pachnącym serem i pomidorami.
– Masz pizzę! – wita go Alexa, co on kwituje śmiechem.
– Oczywiście, że mam, bo inaczej byś mnie z domu wyrzuciła – mówi radośnie, podając szatynce posiłek. – Cześć, Effy – dodaje, spoglądając na ciebie o kilka sekund dłużej niż zazwyczaj.
– Cześć, Aaron – odpowiadasz, próbując bardzo mocno, żeby głos ci się nie łamał. Wychodzi ci to jednak niezbyt dobrze, a on tylko uśmiecha się do ciebie ciepło, zapraszając gestem, żebyś usiadła na środku kuchennej podłogi obok niego. Alexa wznosi oczy ku niebu.
– Dlaczego nie możemy chociaż raz zjeść pizzy przy stole? Albo na podłodze w salonie, błagam was – mamrocze pod nosem, powodując jego śmiech.
Aaron Ramsey ma najpiękniejszy śmiech we wszechświecie.
A ty lubisz tę kuchenną posadzkę, Effy. Kuchnia to dobre wspomnienia, to wciąż palący cię dotyk jego dłoni i pocałunki rozbudzające w tobie pragnienia, o jakie wcześniej się nie podejrzewałaś.
Lubisz też fakt, iż w pewnej chwili, której prawie nie spostrzegasz, jego dłoń znajduje się o wiele bliżej twojej, a on patrzy na ciebie tym pełnym niezdecydowania spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć wszystko, czego nie opisują żadne słowa.
Spróbuj teraz powiedzieć, Effy, że Aaron Ramsey nie jest najbardziej popieprzonym facetem, jakiego spotkałaś.


tell me what you want me to say
– Effy…
Oddychasz ciężko, próbując nieznacznie uspokoić za szybkie bicie serca.
– Effy…
– Nic nie mów – mruczysz tuż obok jego ucha, przymykając powieki, ażeby móc rozkoszować się tą nową, wspaniałą bliskością. Tym wszystkim, czego nigdy nie powinnaś dostać.
Jego dłonie znów palą twoją skórę swoim dotykiem, lecz ty możesz tylko się uśmiechać, Effy. Delikatnie uśmiechać i drżeć w obawie, że ta chwila zaraz przeminie. Nie pozwól na to, kochanie. Zamknij oczy i zapamiętaj, dokładnie tak, jak tamte piękne sekundy podczas koncertu Arctic Monkeys. Zamknij oczy i zatrzymaj to na wieczność. Już, Effy, szybko, bo zaraz przeminie, a ty zapomnisz. Bo to stracisz, a przecież nie możesz.
Jaka szkoda, że jego dłonie nie mogą całą wieczność obejmować twojej talii, że jego oddech nie może całą wieczność muskać twojej szyi i że ty nie możesz całe życie tulić się do niego, wdychać zapach jego skóry i marzyć po cichu, żeby to była wasza codzienność. I może jeszcze uśmiechać się pod nosem, kiedy delikatnie drapie cię trzydniowym zarostem dodającym mu tego seksownego uroku.
Jaka szkoda, że Alexa nie może nagle znikać z domu za każdym razem, gdy Aaron wpada z pizzą i brakiem innych planów na noc. W tej chwili kochasz swoją siostrę najmocniej za ten niejasny telefon i równie niejasne „Przepraszam, muszę lecieć, odezwę się”, dzięki którym zostałaś sam na sam z miłością twojego życia. Trwaliście jakieś dwie godziny pośród bezcelowych śmiechów i pogawędek, jakby wcześniejsze wydarzenia z tej samej kuchni nie miały miejsca, po czym postanowiłaś nareszcie posprzątać po posiłku. Pomagał ci bez słowa, a potem nagle złapał za rękę i przestałaś logicznie myśleć.
Effy, jak bardzo mocno musisz kochać tego faceta, że pozwoliłaś mu całować się tym razem na sofie w salonie i nie dbałaś o to, czy Alexa nie wejdzie w którejś chwili do domu?
Jak bardzo musisz go kochać właśnie teraz, pośród ciemności i braku rozsądku, dokładnie w jego ramionach, mając coraz więcej złudzeń, że to wszystko wydaje ci się naprawdę możliwe, Effy?
Przecież za chwilę będziesz musiała wyplątać się z tych cudownych objęć, on zaś uśmiechnie się przepraszająco i może nie powie już ani słowa, po czym wyjdzie. Albo rzuci kilka zdań całkowicie nie na temat, a ty przytakniesz i na pewno już nie porozmawiacie o tym, jak bardzo go kochasz i jak bardzo swoim zachowaniem robi ci chaos w głowie. Sama już nie jesteś pewna, czy wolałabyś uciec i zapomnieć, czy może dalej mieć nadzieję, że pewnego dnia szepnie coś ponad „Ja wiem, Effy”.
Tak naprawdę nie wiesz nic, kochanie. Może poza tym, iż nazywasz się Effy Ainsworth, a Aaron Ramsey jest całym światem, jaki dostrzegasz. Dlatego zapewne pozwalasz mu się pocałować raz jeszcze i raz jeszcze pozwalasz wyobraźni ponieść cię do krainy, która może być, ale niekoniecznie jest, rzeczywistością. Mały świat, gdzie Aaron naprawdę cię pragnie istnieje co kilka dni, może tygodni, pojawia się raz na jakiś czas i ginie, kiedy on całuje cię po raz ostatni lub kiedy pojawia się Alexa.
Tak bardzo próbujesz to wszystko ukryć, bo nie potrafisz o tym rozmawiać. Nawet z Aaronem, któremu zdarza się szepnąć:
– Wszystko będzie wspaniale, Effy.
A może on się tylko tobą bawi, Effy? Może po prostu udaje, nieświadomy tego, jak bardzo słowa mogą ranić? Może Aaron Ramsey jest skończonym skurwysynem, czerpiącym radość z patrzenia, jak kolejna dziewczyna rozpada się na kawałki pod wpływem kolejnego pocałunku?
Nie wiesz tego, Effy. Nie wiesz, kiedy gra, kiedy rzuca aluzjami, kiedy jest poważny, kiedy rzeczywiście cię chce. Bo może jesteś jedynie marionetką w jego dłoniach. Tych pięknych dłoniach na twoim ciele, znaczących je swoim dotykiem i niewidzialnym podpisem, iż należysz właśnie do niego.
A czasami trzyma cię przy milczącej zgodzie na to wszystko tylko te pamiętne spojrzenie z Wembley, jakim czasami wciąż na ciebie patrzy. I wtedy wierzysz w to, co mówił. W to, że wszystko będzie wspaniale.


stay with me cos you’re all i need
– Pamiętasz, jak byłyśmy małymi dziewczynkami i marzyłyśmy nocami, przy zgaszonym świetle, w tym wielkim domu dziadków na wsi, że pewnego dnia każda z nas spotka swojego księcia z bajki na białym koniu? – Alexa rzuca to lekko bełkotliwie, wychylając przy okazji czwarty lub piąty kieliszek martini. Następnie odstawia naczynie i ostentacyjnie poprawia stanik, śmiejąc się przy tym głośno w ten charakterystyczny sposób.
Wzruszasz ramionami.
– Zadzwonię po Aarona, dobrze? – pytasz jedynie, wiedząc, że twoja siostra wypiła co najmniej jednego drinka za dużo.
– Ale pamiętasz, Effy?
Skinasz głową z uśmiechem.
– Oczywiście, że pamiętam. Ale ja już go znalazłam, chociaż jest złamanym chujkiem, a ty masz Violę, sisi.
– Violi nie ma – odpiera na to szatynka. – Już nie.
Wzdychasz ciężko, poprawiając jej spadający z ramienia sweter. Alexa jest czasami jak dziecko, co z tego, że urodziła się przed tobą, skoro bywają chwile, częściej lub rzadziej, wszystko zależy od jej psychicznej formy, kiedy ty musisz opiekować się nią.
Życie z Alexą jest skomplikowane i czasami masz dość, Effy. Czasami nawet jej tak bardzo nienawidzisz, bo musisz się nią opiekować, chociaż przecież to ty jesteś młodsza. Ona przetrwa wszystko, przecież to wiecie obie, a mimo wszystko czasami tak bardzo poszukuje twojej uwagi i troski, którą to ty powinnaś uzyskiwać z jej strony.
Czasami czujesz, jakby role się odwracały, i sama już nie wiesz, czy to dobrze, czy nie.
– Sisi, znów rzuciłaś kolejną dziewczynę? – pytasz łagodnie. Alexa wzrusza ramionami.
– Nie jestem pewna – mamrocze wreszcie. – Przepraszam, Effy.
Możliwe, że Alexa rozpłakałaby się w tej jednej chwili, ale Aaron pojawia się tuż przed nią z jeszcze jednym kieliszkiem martini. Szatynka wita go radosnym okrzykiem i rzuceniem się mu na szyję, ty zaś czujesz tylko, jak serce ci przyspiesza. Jednakże dostajesz tylko przelotne spojrzenie i jeden, krótki uśmiech, bo Alexa pochłania całą jego uwagę do chwili, gdy wreszcie umieszcza ją w jej własnej sypialni i cmoka w czoło, mamrocząc:
– Och, ty wiedźmo, kocham cię.
W odpowiedzi słyszy tylko bełkotliwe:
– Też cię kocham, ty niezdecydowana pizdo.
Ty stoisz w drzwiach sypialni siostry i obserwujesz, Effy. Uśmiechasz się delikatnie i patrzysz, czekasz, aż wasze spojrzenia znów się spotkają. Zbliża się do ciebie powoli, a ty tak naprawdę nie wiesz, jak się zachować. Więc czekasz.
– Cześć, Effy – szepcze wreszcie tym aksamitnym głosem tuż obok twojego ucha, obejmując cię znów w talii. Wzdychasz nieznacznie, poddając się po raz kolejny jego dotykowi. – Wiesz może, czemu była taka…
– Rozwalona? – dopowiadasz za niego. Skina delikatnie głową. – Znasz Alexę. Ma te… gorsze dni chyba. No i Viola.
Aaron mruczy coś pod nosem, czego nie jesteś w stanie zrozumieć. Potem zapada cisza. Zmuszasz się wyplątać z jego objęć, chociaż bardzo mocno tego nie chcesz, zamknąć drzwi sypialni siostry i wrócić do salonu. Ramsey grzecznie podąża za tobą. Następnie siadacie razem na sofie i pogrążacie się w tej dziwnej ciszy, podczas której jedynymi słowami jest jego dłoń spleciona z twoją.
Czasem brakuje ci jednak jego czułości. Pytania, jak się czujesz, przytulenia, gdy przechodzisz gorszy moment, jego dłoni leczących każdy ból. Tego, że w ogóle jest obok ciebie, choć właśnie teraz nie powinnaś o tym myśleć, Effy. Lecz podczas każdej z tych chwil pozbawionych jego obecności a pełnych bólu pytasz siebie, czy rzeczywiście tego pragniesz. Bo przecież może się okazać, że nagle zostałaś bez jakiegokolwiek wsparcia z jego strony. Jasne, masz Alexę. Ale Alexa może nie wystarczyć, bo chciałabyś mieć trochę waszych chwil, a póki co wszystko jest niczyje. Pełne chaosu i dziwnych sekund, których nie umiecie wyjaśnić, ale takie bardzo nie wasze.
Jasne, masz Alexę, ale ona nie jest w stanie często się tobą opiekować. Wtedy ty opiekujesz się nią. Nie pomoże ci też teraz, gdy nad Londynem znów znajdują się burzowe chmury. Nie pomoże ci, gdy co chwilę będą trzaskać pioruny, bo nie znajdzie się dziwnym trafem przy tobie i nie zabierze tego całego strachu, jaki cię wtedy ogarnia. To tylko będzie umiał zrobić Aaron, a Aaron nie zdaje sobie chyba sprawy, jak bardzo jest ci potrzebny.
Może dlatego ściskasz jego dłoń jeszcze mocniej, kuląc się w sobie i za wszelką cenę próbując nie pokazać, jak bardzo boli. Jesteś przecież wspaniałą aktorką, Effy, tak długo chowasz w sobie miłość do niego.
Dziwisz się jednak, kiedy nagle podnosi się i ciągnie cię za sobą na dwór. W sam środek ulewy, gdzie możesz płakać, ile sobie tylko chcesz, bo i tak nie zauważy. Łzy zlewają się z kroplami deszczu w jedność, a on wciąż trzyma twoją rękę i tak bez słowa stoicie.
Zamknij oczy, Effy.
Te kilka chwil to wszystko, co macie. To wszystko należy jedynie do was, do ciebie i Aarona, i nic poza tym.
Zamknij oczy i spróbuj zapamiętać tę chwilę, zapisać ją w pamięci na wieczność.
A teraz weź teraz głęboki wdech, Effy, i otwórz oczy. Spójrz na świat, udając, że Aaron nie istniał nigdy. Pozwól łzom wyschnąć, pozwól sobie przestać czuć jego zapach, uwierz, że sobie poradzisz. Jak będzie wyglądać teraz twoje życie? Chciałabyś powiedzieć, że jak dawniej. Że będziesz mogła skupić się na treści zadań na statystykę, że ulubionego serialu nie będziesz oglądać ponad telewizorem. Chciałabyś móc obiecać, że wrócisz do dawnego trybu życia, że usunięcie Ramseya z pamięci będzie zajebiście dobrym pomysłem.
Ale nie możesz.
Ale nie potrafisz przestać czuć jego palców splecionych z twoimi.
Ale nie potrafisz uciec od tego wszystkiego, bo tak bardzo go kochasz.
Tylko jedna rzecz cię dziwi – wcale się nie boisz. Świat bez Ramseya tak bardzo nie istnieje, że nawet nie czujesz strachu. On zawsze będzie, nawet gdy wyrzucisz go z pamięci. Nie boisz się, bo czujesz męską dłoń ściskającą twoją. Strach jest niczym, gdy on jest tutaj, odgarnia twoje włosy z oczu i delikatnie dotyka policzka. Jego ciepłe spojrzenie przekonuje cię, że wszystko będzie dobrze, że nie musisz już się niczego obawiać. Piorun raz po raz oświetla pokój tak, że widzisz nie tylko jego czekoladowe tęczówki i zarys jego postaci, ale również drogę do sypialni. Mokre ubrania was nie krępują, wszystko toczy się szybko i tej nocy po raz pierwszy nie boisz się burzy.
Tej nocy po raz pierwszy czujesz to wszystko mocno, intensywnie, może trochę jakbyś się naćpała. Pamiętasz dokładnie każdy ruch, każdy pocałunek, pamiętasz wszystko to, co się działo. Piekielnym, pięknym ogniem pieką cię ścieżki na twojej skórze, którymi podążał tej nocy.
Jesteś chyba szczęśliwa, Effy, chociaż ten jeden raz. Uśmiechasz się nawet.
– Co jest? – pyta jeszcze lekko zaspany. Przytulasz się do jego torsu.
– Płaczę.
– Dlaczego?
– Bo cię kocham.


i’m really not supposed to, but yes, you can call me anything you want
Uważaj, Effy.
Uważaj, bo zaraz wszystko może się rozpłynąć, bo zaraz możesz całą tę perfekcyjną rzeczywistość stracić.
Musisz teraz być bardzo ostrożna, kochanie. Nie możesz pozwolić sobie na żaden, choćby najmniejszy błąd. Nie wobec relacji z Aaronem, który przed wyjściem rzucił jeszcze ciche „do zobaczenia niedługo” i obdarzył cię przelotnym pocałunkiem.
Effy, nie spieprz tego za wszystkie skarby świata.
– Sisi? – wita cię zaspana i lekko skacowana Alexa, mrużąc zabawnie oczy i próbując wyciągnąć dłonie z o wiele za dużych rękawów bluzy należącej do któregoś z jej byłych. Chyba. – Dobrze pamiętam, że Aaron był?
Skinasz głową, podając jej kubek kawy. Uśmiecha się wdzięcznie.
– Czy ten niezdecydowany kretyn wreszcie poszedł po rozum do głowy i docenił, że jesteś? – pyta nagle.
Prawie dławisz się pitym naparem z zielonej herbaty, ona zaś wzrusza z uśmiechem ramionami.
– Effy, ja zawsze wiem, jestem twoją siostrą.
Odwzajemniasz ten uśmiech, bo jej słowa są najoczywistszą rzeczą we wszechświecie.
– Aaron i ja to… skomplikowane, Alexa.
Znów się uśmiecha, chyba jeszcze szerzej i trwa tak jeszcze przez chwilę, nim nie wracają doń wspomnienia, a potem uśmiech gaśnie. Doskonale znasz swoją siostrę, więc wiesz też, dlaczego tak się dzieje, i klniesz z tego powodu pod nosem.
– Rozumiem – mamrocze wreszcie, chociaż myślami jest gdzieś indziej. Cholerne, popieprzone życie Alexy.
– Alexa? – rzucasz, spoglądając na nią uważnie. Unosi wzrok.
– Hm?
– Kocham cię, sisi.
Uśmiecha się trochę szerzej i mniej smutno, ażeby pół godziny później wylecieć z domu jak z procy, bo podobno już jest spóźniona do pracy. Cała Alexa. Obserwujesz ją zawsze ze śmiechem i odrobiną czułości, choć teraz również trochę twojej uwagi zajmuje nerwowe spoglądanie na telefon. A ten na złość nie dzwoni.
Aaron Ramsey albo próbuje zrobić ci na złość, albo nie wie, jaki powinien być właściwie jego kolejny krok.
Cholera, Effy, dlaczego musiałaś zakochać się na zabój właśnie w nim?


have you got colour in your cheeks?
– Effy – głos Aarona przyprawia cię o specyficzne dreszcze. Uśmiechasz się delikatnie, obdarzając go swoim spojrzeniem. Odwzajemnia ten gest, łapiąc twoją dłoń.
– McDonalds, tak bardzo romantycznie – śmiejesz się cicho, po czym powracasz do dziwnych myśli o sobie i nim razem. Wszystko to wydaje ci się trochę mało realne, bardziej wyśnione niż prawdziwe. Jest zbyt pięknie, Effy. Zbyt mocno o tym marzyłaś i dlatego nie chcesz w nic już wierzyć.
I jeszcze boisz się, że to jednak sen. Boisz się rozczarowania po przebudzeniu w pustym, zimnym łóżku, jedynie z Alexą za kilkoma ścianami wraz z jej nową towarzyszką chwili. Albo towarzyszem.
– Nie podoba ci się? – pyta nieznacznie przestraszony Aaron, który nie wyczuł lekkiej ironii charakterystycznej wobec kogoś, kogo się kocha, w twoim głosie.
– Aaron – mruczysz z politowaniem, na co Ramsey aka miłość twojego życia wybucha śmiechem.
– Mogę cię zapytać o Alexę?
Wzruszasz ramionami.
– Znasz Alexę doskonale, Ramsey.
– Ty lepiej.
Nie możesz nie przyznać mu racji.
– Powiedz mi tylko, czy tamta noc była efektem Violi czy… sama wiesz.
Krzywisz się na wspomnienie owego „sama wiesz”, po czym niechętnie mamroczesz:
– To drugie. Viola, a po niej również Maggie, Louise i bodajże Andrea są efektem tego drugiego.
– I jeszcze Ashton – dodaje Aaron. – I on miał chyba Jake, ten koleś sprzed tygodnia, którego poznaliśmy w City.
– Cała Alexa – mamroczesz pod nosem. Aaron ci przytakuje.
Tak naprawdę jesteście całkiem dobrani, Effy. Dużo się przez niego śmiejesz i jesteś całkiem bardzo szczęśliwa. W sumie nawet więcej – jesteś w nim zakochana po uszy i wierzysz, że z czasem, już całkiem niedługo, on też przyzna, że cię kocha. Masz czas, możesz na to czekać, a na razie jest przecież tak pięknie, kiedy znów po udanym wieczorze pojawiacie się w jego mieszkaniu i kochacie się do bladego świtu. A potem zasypiasz w jego ramionach i czujesz się cudownie, aż do samego poranka.
Nie udawaj tylko o trzynastej, że wciąż śpisz, Effy. Nie udawaj, bo rumieńce na twojej twarzy są aż nadto widoczne. Jesteś taka głupiutka, z ukrycia gapisz się na nagi tors Aarona. Mrużysz oczy, jakby to pomogło ci w zobaczeniu szczegółów. Jest taki perfekcyjny. I cały twój. Wszystko jest na swoim miejscu. Z włosów kapią mu jeszcze krople wody, na barki zarzucony ma biały ręcznik. Krząta się po salonie, a gdy słyszy, że woda się zagotowała, idzie zalać dwie kawy. Wiesz to, bowiem najpierw czujesz ich zapach, a potem istotnie pan Perfekcyjny siada obok ciebie i budzi – w swoim mniemaniu – słowami:
– Dzień dobry, księżniczko, czas wstawać.
W jego oczach tańczą figlarne ogniki rozbawienia. Chyba odgadł, że go obserwowałaś, a ty naprawdę się rumienisz, odbierając od niego kubek gorącego naparu. A potem jeszcze dostajesz pocałunek albo dwa i zdajesz sobie sprawę, że możesz tak żyć wiecznie. Że może na dworze delikatnie śnieży, jak to w połowie grudnia, a ty wciąż nie zdecydowałaś, co kupić swojemu chyba-chłopakowi z okazji świąt, ale takie życie jest perfekcyjne. Właśnie o tym wszystkim marzyłaś, nawet kiedy zostajesz u niego jeszcze na jedną noc, a rano osobiście podwozi cię do szkoły.
Chyba osiągnęłaś swój cel, Effy Ainsworth. I w tej nierealnie prawdziwej idylli, nieprzerywanej przez nikogo, żyjecie sobie dokładnie do dwudziestego siódmego lutego roku pańskiego dwa tysiące dziesięć. A potem Aaronowi łamią nogę.


tell me where’s your hiding place
Z trudem uspokajasz oddech i ocierasz łzy, które pomimo twoich protestów spłynęły po policzkach. Zaciskasz palce na nadgarstku Alexy, aż słyszysz z jej ust ciche:
– Boli.
Ciebie też boli, Effy. Szczególnie serce. Niesamowicie się boisz i tak naprawdę nie wiesz, co ze sobą zrobić. Nie wiesz, gdzie teraz iść, co myśleć i jaka jest godzina. Jednakże najgorsza jest niewiedza na temat stanu Aarona.
Nie wiesz tak naprawdę nic i możesz tylko czekać. A czekanie również boli. Cholera, dlaczego nikt nie może wreszcie się pojawić na tym pieprzonym korytarzu i chociaż powiedzieć jedno krótkie „będzie okej”? Nie masz nawet siły już się denerwować czy kłócić, nie masz siły wstać z twardego krzesła i dopytywać wszystkich dookoła o jakiekolwiek informacje. Alexa zaś nie wydaje się być chętna do zostawienia cię chociaż na ułamek sekundy.
Jest ciężko. Cholera, jest kurewsko ciężko od tylko kilku godzin, jakie minęły od nieszczęsnej akcji podczas meczu ze Stoke City. A na dodatek, kiedy tylko zamykasz oczy, znów widzisz jego twarz krzywiącą się z bólu, i po raz kolejny łzy nachodzą ci do oczu, bardzo ochoczo chcąc spłynąć po twoich policzkach z resztkami podkładu.
Effy, nie płacz tylko. Lepiej wyciągnij telefon z torebki wraz z słuchawkami i zatop się w oczekiwaniu oraz cudownych dźwiękach Cornerstone, choć ten utwór łamie ci serce jeszcze bardziej.
– Sisi – słyszysz trochę jakby z oddali głos Alexy, chociaż ona jest tuż obok ciebie. Niechętnie odwracasz wzrok w jej stronę, ażeby zauważyć szybko się do was zbliżającego Wengera. Podrywasz się z krzesła i w ułamku sekundy znajdujesz tuż przy trenerze Aarona, który próbuje uśmiechać się w uspokajający sposób. Zbyt dobrze jednak znasz tę sztuczkę, ażeby się nań nabrać.
– Co z nim? – pytasz nerwowo. Arsène dotyka twojego ramienia, ażeby dopiero po chwili wymamrotać:
– Podwójne złamanie, ale wyjdzie z tego. Chociaż na razie niezbyt w to wierzy.
– Rozmawiał pan z nim?
Skina głową, wiedząc, o co chcesz zapytać.
– Effy, chciał widzieć Alexę. Tylko ją. Naprawdę nie trzyma się zbyt dobrze.
W milczeniu skinasz głową, spoglądając na siostrę. Ona tylko uśmiecha się do ciebie ciepło, bezgłośnie przysięgając, że będzie wszystko okej. Problem w tym, że sama już nie jesteś pewna, a od najświeższej wieści, iż twój własnych chłopak chce widzieć tylko i jedynie twoją siostrę, naprawdę chce ci się płakać. Pozostaje ci jednak tylko powrót do domu, wyciągnięcie z jednej z szafek butelki szkockiej i wypicie gdzieś połowy zawartości z pepsi i łzami, bo miłość twojego życia, tudzież twój prywatny chłopak złamał nogę i nie chce cię widzieć na oczy.
Musisz teraz być bardzo silna, Effy. Musisz wziąć się w garść, zacisnąć zęby i nie odpuszczać, walczyć o swój związek, bowiem przeczuwasz całą sobą, iż przez najbliższe tygodnie wszystko będzie zależeć od twojego uporu. Nie możesz się poddać, kochanie.
Wracasz do domu pełna nienawiści do świata, szczególnie tego piłkarskiego i może też trochę do samej siebie, bo nie chciał cię widzieć. Wracasz do domu sama i zapijasz oczekiwanie na Alexę, która pojawia się wreszcie kilka godzin później i bez słowa mocno cię przytula.
– Poradzicie sobie – mamrocze cicho. Chciałabyś w to wierzyć, Effy, bardzo byś chciała.
– Jak on się czuje, sisi?
Szatynka wzdycha. Dla ciebie to bardzo jednoznaczne. Może właśnie przez to westchnięcie upewniasz się we wcześniej podjętej decyzji – na pewno nie odpuścisz, nie pozwolisz Aaronowi na zniszczenie waszego związku przez jedną głupią kontuzję. Za mocno go kochasz, żeby do tego dopuścić, Effy. Za trudno było osiągnąć to wszystko, ażebyście mogli teraz to zaprzepaścić.
– Nie bardzo wierzy w cokolwiek. Sama rozumiesz.
Skinasz głową bez słowa. Alexa i tak wszystko wie, praktycznie czyta ci w myślach. Dobrze mieć siostrę, nieprawdaż, Effy?
Nie odzywa się już ani słowem, nawet nie życzy ci powodzenia, kiedy następnego poranka wychodzisz do szkoły – z trudem znosisz lekcje, myślami ciągle będąc gdzieś indziej, dokładniej z Aaronem – ażeby następnie udać się do szpitala. Nie odpuścisz i go nie zostawisz w tych trudnych chwilach. Mimo że twój chłopak nie obdarza cię ani jednym spojrzeniem, jest między wami natomiast mnóstwo ciszy i twoje łzy, którym nie pozwalasz się ujawnić. Cierpisz, ale trwasz przy nim i dzielnie znosisz tę ignorancję. Wracasz codziennie, siedzisz z nim kilka godzin, na dzień dobry próbujesz nawet go pocałować, ale zawsze się odsuwa, unika twojego dotyku, zabiera dłoń, kiedy próbujesz ją uścisnąć. Łamie ci serce na każdym kroku, ale ty wciąż nie potrafisz wstać i odejść. Ruszyć przed siebie, nie spoglądając na niego i to, co powoli, ale bardzo uparcie niszczy.
Kochasz Aarona Ramseya zdecydowanie zbyt mocno, Effy.
Kochasz Aarona Ramseya do tego stopnia, że chociaż po raz kolejny łamie ci serce, nie potrafisz go opuścić. A przecież jego ramiona miały być schronieniem. Jego uśmiech miał być wschodem słońca. Jego mieszkanie miało być azylem. Miałaś być bezpieczna, zaś teraz każdy krok stawiasz strachliwie. Nie jesteście pieprzoną kryształową karafką, Effy. Trochę hałasu i uczuć w waszym życiu nie rozwali tego na drobny mak. Nie zniszczy was przecież ta cholerna kontuzja i jego humorki, nie pozwolisz na to.
Chyba tylko dlatego każdego dnia wracasz i dzielnie to znosisz, po czym zanosisz się płaczem każdej nocy zakopana we własnej pościeli i wtulona w zabraną mu któregoś dnia sportową bluzę.
Przetrwasz to, Effy. Zaciśnij tylko zęby i uwierz, że wszystko z czasem się ułoży.


you turned over there pulling that silent disappointment face
– Przestaniesz mnie wreszcie ignorować? – pytasz może z tydzień po tym nieszczęsnym meczu. Prawdopodobnie jutro wróci już do swojego mieszkania i wtedy będzie ci o wiele trudniej nie odpuszczać. – Proszę cię, Aaron – dodajesz miękko.
Obdarza cię beznamiętnym spojrzeniem.
– Nie chciałem, żebyś tutaj była – burczy wreszcie. Ty jednak uśmiechasz się delikatnie, bo to jakiś przełom, nareszcie się odezwał.
– Przecież cię nie zostawię – odpowiadasz bardzo spokojnie, szukając jego dłoni. Jednakże znów ją zabiera, jakby uciekając od twojego dotyku.
Zaciskasz zęby, kiedy uderza cię kolejna porcja kurewskiego bólu, jaki tak ciężko znieść. Wypłaczesz wszystko w nocy, może z butelką wina, a może szkockiej.
– Powinnaś.
Bierzesz głęboki wdech. Nie możesz teraz płakać, bez względu na to, jak bardzo tego chcesz i jak bardzo boli. Nie możesz sobie pozwolić na chwilę słabości, kiedy Aaron bardzo potrzebuje widzieć cię w pełni sił i uporu.
– Nie. Powinnam być teraz z tobą i jestem.
Uśmiecha się lekko sarkastycznie. Cholera, to jest naprawdę ciężkie i nie jesteś sama pewna, ile jeszcze dasz radę grać pewną siebie i zdecydowaną. Ale na pewno nie możesz się rozpłakać, bo wtedy wszystko pójdzie się dokumentnie jebać.
– Idź sobie, Effy. Po prostu mnie zostaw.
Przeczysz ruchem głowy.
– Dlaczego?
Naprawdę masz ochotę go zamordować.
– Bo cię kocham, ty kretynie – mówisz wreszcie, on zaś tylko ciężko wzdycha i odwraca wzrok. Ale tym razem nareszcie nie zabiera dłoni.
Poradzicie sobie, Effy. Nie macie innego wyboru, chociaż czasami jest kurewsko ciężko. Czasami po powrocie do domu Aaron nie chce cię wciąż widzieć na oczy, a czasami po prostu siedzicie przytuleni do siebie w ciszy. Bolą cię jego humorki i brak wiary w to, że jeszcze wróci do formy, ale go wspierasz. Nie odchodzisz, powtarzasz te same utarte banały, w które – daj Boże! – z czasem uwierzy i trwasz. Dzielnie znosisz każdy gorszy dzień i każdy nakaz odejścia, do którego nigdy się nie dostosowujesz.
Trwasz i wiesz, że nie możesz odejść. Bolą cię te gorsze momenty nastroju Aarona, ale bardziej bolałby brak jego obecności w twoim życiu. Przecież tak kurewsko go kochasz, chociaż pewnego dnia spogląda na ciebie i ty już wiesz. Oczy znów ma pełne cierpienia i marzeń, na których spełnienie już nie liczy. Bierze twoje dłonie w swoje i szepcze:
– Kocham cię, mała.
Uśmiechasz się szeroko, a potem chyba zaczynasz płakać. Albo nie, sama nie jesteś pewna. Wiesz tylko, że musisz zapamiętać tę chwilę, te kilka słów będących wszystkim. Nie możesz tego zapomnieć już nigdy.
Zamknij oczy, Effy.