Od
autorki: Pomyślałam, że
mogę to tutaj opublikować, chociaż premierę miało jakieś dwa lata temu, może
dwa i pół. To jedna z moich lepszych pisanin, więc zasłużyło na re-publikację,
szczególnie że mało kto miał z nią styczność, tak myślę. Miłej lektury xo
Czas
pisania: styczeń – luty 2012.
Długość:
11 stron.
Dedykacja: Baji, za to, iż jest ze mną zawsze i wiem, że
nie odejdzie. Całkowicie na jej prośbę.
~*~
Nazywasz się David Beckham.
Nazywasz się David Beckham, masz cudowną
żonę, dwóch przerozkosznych synków i pracę, którą kochasz. Grasz w Realu Madryt
i jeszcze nie zdarzyło się, abyś tej decyzji żałował. Victoria również nigdy
tego nie zrobiła, będąc najcudowniejszą żoną na świecie. Oboje każdego dnia
możecie wylegiwać się na słońcu w przydomowym ogrodzie, obserwując swoje
pociechy. Victoria cię kocha, ty kochasz ją – czego możesz chcieć więcej?
Jesteście cudowną, kochającą się rodziną i nic nie może tego zmienić.
Uwielbiacie obserwować we czwórkę zachody słońca nad Madrytem, uwielbiacie
tutejszy suchy i ciepły klimat. Uwielbiasz Victorię, która promienieje.
Masz dwadzieścia pięć lat, a twoje życie
to istna sielanka. Od wyjazdu z Anglii jest idealnie, nie ma problemów, a
Victoria przestała robić awantury o drobiazgi. Twoje życie jest zrównoważone i
bardzo spokojne. Bardzo zwyczajne. Wiedziesz je dokładnie tak, jak sobie w
dzieciństwie wymarzyłeś – mając cudowną rodzinę, grając dla wielkiego klubu i
mając na wyciągnięcie dłoni wszystko, czego tylko zapragniesz.
Więc dlaczego po otrzymaniu krótkiej
wiadomości od byłego trenera czujesz niezrozumiałą ulgę? Co takiego jest w
słowach „David, proszę, przyjedź do
Manchesteru najszybciej, jak możesz. SAF” wykaligrafowanych czarnym
atramentem na klubowej papeterii? Czyżby prośba o przyjazd do Anglii była tym,
czego od dawna podświadomie pragnąłeś? Czyżbyś nagle zdał sobie sprawę, że
twoje życie wcale nie jest takie,
jakiego pragnąłeś? Czyżbyś nagle zrozumiał, że dusisz się ze sztucznością
Victorii, z jej zamiłowaniem do pieniędzy i czymś, co teoretycznie jest
miłością?
Bo w praktyce nigdy nią nie było, ale od
dawna nie pozwalałeś tej myśli do siebie dojść.
Kiedy odbierasz tę krótką, proszącą o
przyjazd informację, w twoim sercu otwiera się rana, o której od dawna myślałeś
jako o zapomnianej. Nie – ty o niej wcale nie
myślałeś. Musiałeś zapomnieć, żeby żyć dalej.
Rana ma nawet imię, które odważasz się
wypowiedzieć w myślach dopiero w dwa dni po otworzeniu listu z Manchesteru.
Dopiero wtedy udaje ci się znaleźć w Anglii, a twój samolot właśnie osiadł na
płycie tutejszego lotniska. Miasto tonie w objęciach nocy, a tobie przypomina
się wieczór, kiedy twoja rana powstała.
Rana nazywa się Fizzy i nie ma jej w
Manchesterze. Rana jest częścią ciebie, częścią zapomnianą na wiele lat.
Wyłączyłeś z użycia tę zranioną część serca, naiwnie wierząc, iż dzięki temu
łatwiej będzie ci żyć.
Rana nazywa się Fizzy i kochałeś ją od
wielu lat. Wspomnienia rodzą się w tobie na nowo, kiedy obserwujesz Manchester
zza szyby taksówki przed czwartą rano. Jest taki cichy i spokojny, lecz wciąż
potrafisz myśleć jedynie o Fizzy. Wszystko inne nie jest ważne, bo tą ulicą
szliście któregoś dnia, a pod tamtym sklepem ją pocałowałeś… Wszystko tutaj ma
jakąś symbolikę, wszystko kojarzy ci się z Fizzy.
Zaczynasz rozumieć, dlaczego Victoria
tak nalegała na Madryt. Zaczynasz rozumieć, dlaczego na Madryt się zgodziłeś. W
Manchesterze było za wiele wspomnień, wspomnień, które były w stanie ranić cię
każdego poranka, każdego popołudnia i każdego wieczora. Nie potrafiłbyś się
pozbierać. Dlatego wyjechałeś, zabierając ze sobą Victorię.
Każesz taksówkarzowi zawieść się do
hotelu taką drogą, aby przejechać obok Old Trafford. Niechętnie na to
przystaje, przekonany jedynie autografem z dedykacją legendy czerwonej części
Manchesteru. Legendy, która niegdyś dostała w twarz piłkarskim korkiem od
swojego Mistrza. Ale Mistrz był nieomylny, wiedział, że wysyłając cię na
przymusowe wygnanie, nie zaszkodzi ci. Nie wytrzymałbyś ani dnia więcej w tym
mieście. W mieście, które należało do ciebie i Fizzy.
Wynajmujesz pokój na dwie doby. Jutro – a
właściwie dziś rano – załatwisz wszystko, a już następnego dnia wrócisz do
Madrytu. Nie powiedziałeś Victorii, po co jedziesz do Manchesteru, właściwie
sam nie wiesz, po co tutaj jesteś. Jeśli ty nie wiesz, co miałeś powiedzieć
żonie? Dwa dni to niewiele czasu, ona nawet nie zauważy twojej nieobecności. A
przyjechałeś tutaj jedynie ze względu na Mistrza, wcale nie chcąc budzić
wspomnień.
Lecz nie możesz przez nie zasnąć choćby
na kilka chwil. Kiedy tylko zamykasz oczy, widzisz jej twarz. Fizzy się
uśmiecha, brązowe włosy opadają jej na ramiona, a jej niebieskie oczy są w
ciebie wpatrzone. Coś szepcze. Nie słyszysz jej głosu, ale doskonale wiesz, co
powiedziała.
„Kocham cię, David.”
Nazywasz się David Beckham i wspomnienia
wracają do ciebie z prędkością światła. Wraca do ciebie ta, która odeszła i od
której ty odszedłeś. Czujesz się winny, bo pozwoliłeś jej odejść. Ale czujesz
też złość, bo ona odejść chciała.
A przecież przysięgała, że zostanie. Że
nigdy nie odejdzie. Że cię kocha.
Więc dlaczego Holly „Fizzy” Neville cię
zostawiła? I dlaczego ty ją zostawiłeś? Obiecywałeś, że nigdy nie odejdziesz,
że będziesz przy niej zawsze i ciągle będziesz ją kochał.
Więc dlaczego ją zostawiłeś?
– I nigdy mnie nie zostawisz? – zapytała miękko zaspanym głosem.
Odgarnąłeś czule włosy znad jej oczu i musnąłeś ustami jej policzek. Była taka
piękna.
– Nigdy, Fizzy. Jesteś najlepszym, co mi się przydarzyło. Kocham cię.
Znałeś ją od zawsze, od chwili, kiedy
trafiłeś pod skrzydła Mistrza. Fizzy wychowała się wśród Czerwonych Diabłów,
chodziła do szkoły tuż przy Old Trafford. Była o dwa lata młodsza, a ty ją
kochałeś. Kochałeś, choć rzadko o tym mówiłeś. Kochałeś ją i przysięgałeś
wieczność. Wieczność, której nigdy jej nie dałeś.
– Więc przysięgam, że nigdy cię nie opuszczę, że będę przy tobie
zawsze, w dobrych i złych chwilach, w biedzie i bogactwie, w zdrowiu i
chorobie. Będę cię kochał i nigdy nie dopuszczę, by stało ci się coś złego.
Będę o ciebie dbał i zapewnię ci wszystko, czego zapragniesz. I zawsze, ale to
zawsze będziemy razem – wyrecytowałeś, obserwując, jak na twarz Fizzy powoli
wstępuje uśmiech. Jeszcze nigdy nie słyszała z twych ust tak wzniosłych słów.
– A ja obiecuję, że kiedyś powtórzymy tę przysięgę przy świadkach,
przed Bogiem, przed naszymi rodzinami, przed całym światem. Zrobimy to, bo będę
cię kochała zawsze, gdziekolwiek będziesz. Czy będziemy razem, czy też nie, ja
będę cię kochała – wyszeptała poważnie, wymyślając to na poczekaniu.
Pocałowałeś ją w czubek głowy.
– Jesteś najlepszym…
– Co ci się przydarzyło – dokończyła za ciebie. – Tak, wiem, często to
słyszę.
A teraz żałujesz. Rana się otworzyła i
obserwujesz wschodzące nad Manchesterem słońce z krwawiącym sercem. Nie masz
niczego oprócz wspomnień. Zniszczyłeś wszystkie pamiątki w dzień jej ślubu;
tylko wspomnień nie mogłeś spalić o zmierzchu, kiedy twoja Fizzy stawała się
Holly Neville-Demoriente.
Tamtego wieczora obiecałeś sobie już
nigdy nie myśleć o Fizzy. I udawało ci się to aż do dnia, w którym nie
przyszedł list od Mistrza.
Obserwujesz Manchester, nie mogąc
zasnąć. Spoglądasz na zegarek. Wciąż za wcześnie, by udać się do domu Mistrza,
lecz nie mam już siły dłużej tutaj być. Wspomnienia atakują cię, a ty nic nie
możesz z nimi zrobić.
Więc jeszcze raz pozwalasz sobie wspominać.
– Gdzie mnie zabierasz? – szepnęła odrobinę przerażona, kiedy
przewiązałeś jej oczy klubowym szalikiem. Jej bracia nie mieli nic przeciwko
zabraniu jej z francuskiego, na którym teraz powinna być.
– Ciii – syknąłeś. – Nie pytaj. To niespodzianka.
– David… – zaskomliła prosząco. Roześmiałeś się, zostawiając pocałunek
w kąciku jej ust.
– Fizzy, nie pytaj. To niespodzianka – powtórzyłeś twardo, pomagając
wsiąść jej do samochodu, który pożyczyłeś od Giggsa.
– Nie lubię niespodzianek – warknęła, już trochę rozdrażniona. Jedynie
roztrzepałeś jej fryzurę. – David! – oburzyła się.
– Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi – odparłeś lekko,
uruchamiając samochód. – A teraz się odpręż, nie mam zamiaru wywieść cię do
lasu, czy coś.
Prychnęła z ironią.
– Fizzy, to chyba lepsze od francuskiego, co? – uśmiechnąłeś się sam
do siebie, wiedząc, że trafiłeś w sedno. Zabrakło jej powodów, by się wściekać,
bo nigdy nie lubiła francuskiego, nie wspominając nawet o nauczycielce tegoż
przedmiotu.
– No dobra – burknęła, opierając się o oparcie fotela. – Ale nie
rozbij się tym ślicznym autkiem Ryana – dodała z uśmiechem.
– Skąd wiesz, że to jego auto? – zdziwiłeś się, skręcając na drogę
wylotową z Manchesteru.
– Samochód pachnie werbeną. Tylko Giggs lubi werbenę – wzruszyła
ramionami. – A teraz, mój drogi, pozwól, że zrobię to, co zwykłam robić podczas
francuskiego, a mianowicie zasnę – uśmiechnęła się jeszcze ciepło, po czym
wygodnie ułożyła na przednim siedzeniu.
Parsknąłeś śmiechem, mając nadzieję, iż przez całą drogę do Liverpoolu
będzie spała. A tam czekała na nią niespodzianka nad brzegiem morza.
Niespodzianka z okazji waszej pierwszej rocznicy.
Otrząsasz się ze wspomnień, zakładasz
płaszcz i wychodzisz z hotelowego pokoju na pusty korytarz.
Cisza.
Miasto również jest ciche. Dopiero kilka
minut pod wpół do szóstej rano, Manchester dopiero zacznie wstawać, zacznie się
przygotowywać do kolejnego piątku. Odwykłeś od tej porannej ciszy – Madryt o
tej samej porze dogorywał, a ostatni imprezowicze śpiewali piłkarskie
przyśpiewki, przemierzając ulice.
Manchester jest cichy.
Chodzisz po nim kilka godzin bez
konkretnego celu, bez konkretnych punktów odniesienia. Pozwalasz nogą iść tam,
gdzie zechcą. Przed siebie, byleby tylko uciec od wspomnień. Lecz zamiast tego,
zamiast ucieczki, przemierzasz wszystkie te miejsca, w których byłeś z Fizzy.
Przechodzisz obok jej domu, obok jej
szkoły, obok Old Trafford, obok domu Gary’ego, obok restauracji, do której
zaprosiłeś ją na pierwszą randkę… Aż wreszcie dochodzisz do domu Mistrza.
Akurat wybija dziewiąta, pora, w której byliście umówieni.
Wybija dziewiąta, a ty nie czujesz
niczego oprócz bólu pulsującego z rany.
Rana ma na imię Fizzy i jest w Londynie
z mężem.
Dwukrotnie naciskasz dzwonek przy
drzwiach, krzywiąc się na jego nieprzyjemny dźwięk.
Drep. Drep. Drep. Kroki Mistrza.
Otwierane drzwi.
– David, jak miło cię widzieć.
– Dzień dobry, trenerze – odpierasz,
uśmiechnąwszy się delikatnie. Mistrz odwzajemnia gest, zapraszając cię do
środka ruchem dłoni. Pachnie herbatą i jajecznicą – tak po brytyjsku.
W twoim madryckim domu nigdy tak nie
pachniało. Victoria nie cierpi kuchni angielskiej, a w szczególności
charakterystycznych dań śniadaniowych.
Mistrz prowadzi cię do salonu, każe
usiąść w fotelu, a jego żona przynosi wam śniadanie i grubą kopertę.
– Dostałem to tydzień temu – zaczyna
Mistrz, spoglądając na kopertę. Wziąwszy łyk herbaty, przesuwa ją w twoją
stronę. – Otwórz – nakazuje.
Więc odchylasz rozerwaną już kopertę.
Wyciągasz z niej jedną kartkę i drugą, grubą i nienaruszoną kopertę.
„Szanowny Panie…
Nie będę ukrywał, że ciężko pisze mi się ten list, ale nie będę
odwlekał tego dłużej. Przesyłam Panu coś, co powinno trafić w ręce Davida
Beckhama. Holly mnie o to wyraźnie prosiła. Gary odmówił mi najdelikatniej, jak
potrafił, zaś Phil nakazał wysłać to Panu. Więc wysyłam.
Wraz z Holly dziękujemy.
Fabrizio Demoriente.”
– Co to jest? – pytasz.
– Nie wiem, David. Otwórz kopertę.
Powoli rozrywasz biały papier, z którego
na twoje kolana wypada sterta kartek. Już pierwszy wers mówi ci wszystko. Już
wiesz, kto napisał te listy. Tak
doskonale znasz ten charakter pisma, to zakręcone y.
Listy od Fizzy.
Wyraz twojej twarzy się zmienia,
rozdziera ją ten sam ból, który czujesz w sercu. Rana się powiększa, coraz
bardziej krwawi.
Rana nazywa się Fizzy, a w dłoniach
trzymasz jej listy.
Zaczynasz czytać. Głośno, powoli,
drżącym z przerażenia i bólu głosem.
„Dear David.
To piętnasty list, jaki do Ciebie piszę. Wczoraj spaliłam wszystkie
poprzednie, gasząc popioły łzami. Znów czułam się tam beznadziejnie. Jestem
wobec tego bezsilna, nie mogę niczego zrobić. Fabrizio myśli, że to jesienna
depresja, pozwala mi leżeć w łóżku całymi dniami. Oprócz płakania i pisania
listów często wspominam. Nie mam siły na nic innego. A wspominam przede
wszystkim Ciebie. Tylko Ciebie, Twoje ciepłe dłonie i każdą chwilę, w której
byliśmy jednością.
Od mojego ślubu minęły trzy miesiące, a ten list pewnie za jakiś czas
spłonie jak jego poprzednicy. Fabrizio nie wie; jestem dlań jedynie kochającą
żoną, która jeszcze nie odnalazła się w Londynie. Jestem dlań zaledwie Holly.
Davidzie, kocham Cię. Zawsze będę Cię kochać, gdziekolwiek i z
kimkolwiek będziesz. Przysięgałam Ci to.
Your Fizzy.”
Zaciskasz pięści, nie mogąc pozwolić
sobie na łzy.
– Czy to… – zaczyna Mistrz.
– Tak, to listy od Fizzy – odpierasz
cicho i, wziąwszy głęboki wdech, rozkładasz kolejną złożoną na pół kartkę,
którą zaczynasz czytać.
„Dear David.
List numer trzydzieści siedem.
Wczoraj znów miałam załamanie, spaliłam chyba z dziesięć kartek.
Paliłam je, dopóki nie poczułam się lepiej. Zawsze tak robię.
Ostatnio mam coraz częściej takie w dni, w które nie kocham
Fabrizio. To było okrutne. Przecież kocham Fabrizio, inaczej nie zostałabym
jego żoną. Inaczej nie zgodziłabym się zostać Holly Neville-Demoriente.
Naprawdę kocham Fabrizio.
Wiem, co byś teraz powiedział. Mam wrażenie, że słyszę Twój głos,
pytasz, dlaczego oszukuję samą siebie. Sama się nad tym zastanawiam i wciąż nie
znam odpowiedzi.
Fabrizio wciąż nie wie o listach. Teraz płaczę i tęsknię. Tęsknię za
Tobą, Davidzie.
Your Fizzy.”
– Musiał być idiotą – zaczyna Mistrz. – Przecież
ona miała depresję, aż krzyczy na tych kartkach o pomoc!
Kwitujesz to ciężkim, bolesnym
westchnięciem. Jest ono pełne zgody i żalu, że ją zostawiłeś. Przecież byłeś
dlań całym światem.
„Dear David.
To trzydziesty ósmy list. Dosłownie trzy godziny temu skończyłam pisać
poprzedni.
Jest gorzej. Wrócił Fabrizio, pocałował mnie w policzek i powiedział
„Dobry wieczór, Holly. Mam nadzieję, że nie czułaś się szczególnie samotna”, na
co ja szybko skłamałam, że jest idealnie. Ale nie jest. Czuję się potwornie,
najchętniej upiłabym się do nieprzytomności.
Oszukuję Fabrizio, chociaż go kocham. A on kocha mnie i akceptuje, iż
przez całe dnie nie mam siły wstać z łóżka i jedynie w nim leżę, tępo wpatrując
się w sufit.
Davidzie, tęsknię za Tobą. Mam nadzieję, że potrafisz uczynić Victorię
szczęśliwą, że ona jest szczęśliwa. Mam nadzieję, że dajesz jej to, czego ja
nie mogę dać Fabrizio.
Your Fizzy.”
Ocierasz nagromadzone pod powiekami łzy.
A wszystko przez ciebie i jedną, głupią kłótnię.
– Jesteś w stanie czytać dalej? – pyta
miękko Mistrz.
Zaciskasz zęby, skinasz głową i
kontynuujesz.
„Dear David.
List czterdziesty. Ten wcześniejszy właśnie spłonął, bo był
beznadziejny. Ja byłam w nim beznadziejna.
Obudziłam się dwie godziny temu w ciepłym łóżku u boku mojego
kochającego męża i wybuchnęłam histerycznym płaczem.
Fabrizio przez dobre trzy kwadranse przytulał mnie do siebie,
powtarzając, że mnie kocha. A ja płakałam jeszcze bardziej, bo nie był Tobą.
Davidzie, obyś był szczęśliwszy ode mnie.
Your Fizzy.”
– Co zrobiłem źle? – pytasz cicho,
gładząc dłońmi papier.
Mistrz wzdycha, nie udzielając ci
odpowiedzi. Albo też ty wcale nie nią nie czekasz, zaczynając czytać kolejny
list.
„Dear David.
List sto piętnasty.
Poprzednie płonęły wraz z upływem dni, wraz z upływem chwil u boku
Fabrizio. Dziś mija pół roku, a ja nie jestem w stanie wstać z łóżka od
miesiąca.
Chyba jestem chora. Z tęsknoty i miłości. Jestem chora na Ciebie.
Kocham Cię, Davidzie.
Your Fizzy.”
– Popełniłem błąd, prawda, trenerze?
Gdzieś się pomyliłem i ona za to płaci – twój głos jest cichy, a serce ci
krwawi.
Mistrz znów przez długą chwilę milczy,
jakby zastanawiał się nad korzystną odpowiedzią.
– Tak, Davidzie. Ale Fizzy również się
pomyliła. Oboje zboczyliście z tej odpowiedniej drogi i ona trafiła do Londynu
wraz z Fabrizio, a ty i Victoria znaleźliście się w Madrycie.
Wzdychasz cicho, przekładając kolejną
kartkę. Mistrz ma rację, lecz ty wciąż czujesz się tak bardzo winny jej
nieszczęścia.
„Dear David.
List sto dwudziesty.
Dni się zlewają. Nie mam już siły. Od pół roku umieram każdego dnia.
Tęsknię za Tobą.
Ślub z Fabrizio był największym błędem, jaki popełniłam. Mam tylko
nadzieję, iż wykorzystałam limit nieszczęść przypadający na nas oboje. W moim
życiu i tak już wszystko będzie do dupy, a ja to jakoś muszę przetrwać. Nie
poradzę sobie jedynie ze świadomością, iż Ty jesteś nieszczęśliwy. Victoria to
dobra dziewczyna, bardzo w Tobie zakochana; na pewno uczyni Cię szczęśliwym.
Kocham Cię, Davidzie.
Your Fizzy.”
Ocierasz kolejne łzy nagromadzone pod
powiekami. Jak mogłeś od niej odejść? Jak mogłeś ożenić się z Victorią, kiedy
twoja Fizzy była tak nieszczęśliwa w Londynie?
Bezmyślnie otwierasz kolejną złożoną na
pół kartkę. Kolejny list. Kolejny dowód piekielnego bólu, jakim Fizzy żyła od
lat.
„Dear David.
To mój czterysta dziewięćdziesiąty list. Taka ciekawa liczba,
nieprawdaż? W sumie jej cyfry dają trzynaście, a ono idealnie obrazuje moje
samopoczucie.
Jutro będzie okrągła rocznica mojego ślubu. Dokładnie jutro będę mogła
powiedzieć, że od równego roku mogę legitymować się Holly Neville-Demoriente.
Aż chce mi się płakać. I robię to od samego rana. Obudziłam się koło
piątej, kiedy Fabrizio jeszcze spał, a słońca nie było. Na dworze panowała ciemność,
ale nawet wtedy nie mogłam sobie przypomnieć, jak było leżeć u Twego boku.
Pamiętam jedynie, iż wspaniale.
Nawet nie wstałam dziś z łóżka, płacząc w poduszkę.
David, tak bardzo Cię przepraszam!
Your Fizzy.”
Kartka jest naznaczona jej łzami, a tobie
serce pęka z bólu.
– Zabiłem ją – wyduszasz bezsilnie, lecz
nim Mistrz zdąża zaprzeczyć, ty czytasz następny list.
„Dear David.
List pięćset pierwszy.
Wczoraj znów paliłam wcześniejsze wiadomości. Chyba z trzysta kartek
stało się popiołem, nad którym płakałam całą noc. Obserwowałam, jak moje
uczucia pochłania czerwony ogień. Ginęły wraz ze mną. Ten ogień płonie w moim
sercu od wielu, wielu dni. To ogień cierpienia, które sama sobie zawdzięczam.
Uczciłam swoją rocznicę ślubu napadem histerii, a potem całonocnym
łkaniem w poduszczę. W oczach Fabrizio widzę, że naprawdę mnie kocha, ale nawet
on kiedyś tego nie wytrzyma.
Może pójdę się upić, zamiast płakać. Zapomnę na chwilę, a przynajmniej
mam taką nadzieję. A potem poleję kolejne kartki luksusową whisky i będę
patrzeć, jak płoną.
Your Fizzy.”
– Nikogo nie zabiłeś – syczy Mistrz,
doskonale wiedząc, że tylko to może do ciebie dotrzeć. – Ona żyje, David.
Tylko świadomość, że przez kilka chwil
twoja Fizzy była szczęśliwa przez twoją decyzję, może cię teraz uratować.
– Ona jest nieszczęśliwa.
– Ona zdecydowała. To Fizzy odeszła.
Wzdychasz, nie chcąc dopuścić do siebie
tej myśli. Listów jest coraz mniej, a wraz z każdym następnym wzrasta twoje
pragnienie natychmiastowej wyprawy do Londynu, aby wydrzeć Fizzy ze szponów
nieszczęścia.
„Dear David.
List pięćset osiemnasty.
Mam depresję. Tak twierdzi ten szurnięty doktorek, którego
przyprowadził dziś Fabrizio.
Nienawidzę tych tabletek, które każe mi łykać. Nienawidzę tego świra.
Nienawidzę Fabrizio. Tylko Ciebie wciąż kocham.
Your Fizzy.”
Masz łzy pod powiekami i żadnych sił, bo
je dalej powstrzymywać. Pozwalasz im swobodnie płynąć po swoich policzkach.
Płaczesz. Płaczesz nad sobą, nad swoją głupotą. Płaczesz nad Fizzy, jedyną
osobą, którą kiedykolwiek kochałeś.
Fizzy jest nieszczęśliwa. Jest
nieszczęśliwa, bo pozwoliłeś jej odejść.
„Dear David.
List pięćset dziewiętnasty.
Nie mam siły. Proszki nic nie dają. Pokój jest zaciemniony, choć to
już piętnasta. Leżę i użalam się nad sobą od ponad roku.
Od ponad roku wciąż Cię kocham.
Your Fizzy.”
– Jesteś na tyle silny, by to czytać? – cicho
przerywa ci zmartwiony Mistrz.
Skinasz delikatnie głową, tak
niewiarygodnie cierpiąc. Cierpisz, tak jak cierpiała Fizzy, pisząc te listy.
„Dear David.
List pięćset pięćdziesiąty.
Umieram zaćpana proszkami antydepresyjnymi. Po nocach płaczę i palę
listy. A Fabrizio myśli, że proszki działają.
Nienawidzę go.
Your Fizzy.”
Twoje dłonie powoli błądzą po beżowej
papeterii. A ona wciąż pachnie jej perfumami. Perfumami, które niegdyś kupiłeś
jej bez okazji.
„Dear David.
List osiemset ósmy.
Tak, znów paliłam listy. Tym razem przy pomocy drogiego wina, które
Fabrizio zużywa do wołowiny. Dokładniej wczoraj, lecz nic się nie zmienia.
Zawsze w tym samym obrzędzie.
Jestem wydmuszką. Przez proszki śpię, płaczę i nie czuję niczego poza
tęsknotą za Tobą.
Niedługo minie drugi rok.
Niedługo minie drugi rok, a ja nadal Cię kocham, Davidzie.
Your Fizzy.”
Zamykasz oczy.
– Ma trener adres tego całego Fabrizio?
– I co zrobisz?
Uśmiechasz się smutno.
– Coś, co powinienem zrobić lata temu.
Sprawię, że będzie szczęśliwa.
„Dear David.
List dziewięćset dziesiąty.
Chyba się zabiję. I wcale nie chodzi o proszki, bo te kazali mi
odstawić po usłyszeniu najnowszej rewelacji. Rewelacji, która niczego nie
zmienia w moich uczuciach.
Jestem w ciąży. Tylko w ciąży, a oni już zaczynają obchodzić się ze
mną jak z jajkiem.
Nienawidzę Fabrizio i tego dziecka.
Nie urodzę, bo umrę. Umrę, bo nienawidzę tego dziecka. Nie chcę go.
Chcę tylko Ciebie, Davidzie.
Your Fizzy.”
Serce na kilka chwil staje ci w
piersiach. Oddech zamiera.
Nie wierzysz. Twoja Fizzy nie mogłaby
urodzić jego dziecka.
Tylko że kobieta pisząca te listy to
wcale nie twoja Fizzy. To Holly Neville-Demoriente, żona Fabrizio i matka jego
dziecka.
A wszystko dlatego, że pozwoliłeś jej
odejść.
„Dear David.
Nienawidzę tego dziecka. Nie wychodzę z łóżka i nic nie jem. Oby tylko
nie musieć go urodzić. Nie jestem w stanie robić niczego oprócz płakania,
pisania do Ciebie i palenia tych przeklętych listów.
Tęsknię za antydepresantami, za tą pustką, którą mi gwarantowały.
Nienawidzę siebie, bo nienawidzę czegoś, co powinnam kochać. Bo to
moje dziecko. Moje geny. Moje i… Fabrizio.
Jak bardzo chciałabym być teraz przy Tobie…
Kocham Cię! Zawsze tak będzie i nic tego nie zmieni.
Your Fizzy”
Ty też byś chciał być teraz przy niej. Lecz
zamiast Fizzy masz jej listy i nie możesz na nic więcej liczyć.
– Do czego to zmierza? – pyta Mistrz,
blednąc coraz bardziej z każdą kolejną wiadomością.
– Nie mam bladego pojęcia – odpierasz
słabo, po czym zaczynasz czytać kolejny list.
„Dear David.
List dziewięćset dwunasty.
Od kilku godzin jestem spokojna. Fabrizio chce mnie zabrać do Neapolu,
ale nie pojadę. Mogę z nim być w Londynie, lecz nigdzie indziej nie umiem z nim
być. Holly Neville-Demoriente mogę być tylko w naszej sypialni, w naszym domu.
A z niego nie wychodzę, bo się boję. Tutaj jestem bezpieczna. Jesteśmy – ja i
jego dziecko.
Tak bardzo Cię kocham, mimo iż dziś mija trzeci rok od moich zaręczyn,
od dnia, w którym na zawsze przekreśliliśmy nasz związek.
Your Fizzy.”
I co dalej, Davidzie? W twoich dłoniach
są jeszcze dwa listy. Listy, które mogą okazać się twoim przekleństwem lub
szczęściem.
Nie masz pojęcia, co znajduje się na
pozostałych dwóch kartkach, ale tak bardzo się boisz. A nim otwierasz
przedostatni list, Mistrz mówi:
– Wszystko się ułoży, zobaczysz, Davidzie.
„Dear David.
List tysięczny.
Postanowiłam: urodzę to dziecko, zostawię je Fabrizio i przyjadę do
Ciebie.
Słyszałam, że Madryt jest piękny w maju, a właśnie wtedy się w nim
pojawię. Mam nadzieję, że spełni moje oczekiwania.
Bardzo Cię kocham i już nie mogę się doczekać chwili, w której znów
znajdę się w Twoich ramionach, mój najukochańszy Davidzie.
Your Fizzy.”
Przełykasz głośno ślinę.
Nie przyjechała.
Fizzy nie przyjechała, choć ci to obiecała. Nie przyjechała, więc zadajesz
sobie jedno pytanie: dlaczego?
Kiedy otwierasz ostatni list, z twojej
krtani wydobywa się jedynie żałosny jęk.
Już rozumiesz.
„Listy Holly znalazłem niedawno; były ukryte wraz ze stertą popiołu i
klubową koszulką z nazwiskiem Beckham. Nietrudno było zrozumieć, iż wszystko to
adresowała do Ciebie, lecz popiołu nie dało się wysłać, a koszulka… Zostawiłem
ją córce.
Nietrudno było też zrozumieć, że to jedynie Ciebie kochała. Podczas
lektury tych kilkunastu zachowanych kartek zrozumiałem wszystko oprócz jednego.
A mianowicie: dlaczego wyjechała ze mną do Londynu?
W tym liście chciałabym Cię zapewnić, że Holly – lub też Fizzy, choć
nigdy jej tak nie nazwałem – umarła spokojnie, podczas porodu. Rodziła
cesarskim cięciem, a jej ostanie słowa przed zapadnięciem w narkozę brzmiały
„Nazwij go David, bo go kocham”, jakby była świadoma śmierci. Przez wiele
tygodni nie rozumiałem tego zdania, aż znalazłem listy.
I wszystko stało się jasne.
Dziecko, które urodziła, nie było chłopcem. Nazwałem ją Holly, po
matce. Jest do niej niesamowicie podobna.
Łączymy się z Tobą w żalu i cierpieniu.
Fabrizio i Holly Demoriente.”
Zamykasz oczy, wiedząc, że musisz teraz
wrócić do Madrytu ze świadomością, iż jedyna kobieta, którą kiedykolwiek
kochałeś, nie tylko cierpiała w małżeństwie, ale umarła.
Nazywasz się David Beckham i jesteś nieszczęśliwy.