Od autorki:
To taka dziwna historia. Chyba ponownie
próbowałam nią wypisać się z uczuć, jakie we mnie siedziały, jakkolwiek nie
dałam rady. Ale podobno to całkiem dobra opowieść. I wybaczcie za Post blue,
które ostatnio notorycznie prześladuje moją twórczość. I miłego czytania ;)
xoxo
Czas
pisania: grudzień 2013.
Długość: 21 stron.
Dedykacja: Dla mojej najukochańszej bliźniaczki, dla Marty z
okazji urodzin, chociaż na jej prywatną prośbę publikuję przed terminem. Bo
kocham Cię najbardziej na świecie i życzę Ci kolejnego cudownego roku życia ♥
~*~
To takie trochę
skomplikowane, kiedy na nią patrzę. Obserwuję jej nieruchome ciało. Długie
rzęsy w spokoju spoczywające na porcelanowej cerze. Bladoróżowe usta niewygięte
w żaden łuk. Miodowe fale ułożone po obu stronach jej twarzy aż do ramion i
dalej, w dół, ku piersiom. Jej rysy twarzy są pełne niczego, całkowicie wyzbyte
emocji i dopiero taka wydaje mi się po prostu całkowicie zwyczajna.
Kompletnie bez szału,
jest po prostu kolejną z kobiet, jakie napotkałem. Jedną z tych, które
pojawiają się, a potem może czasami znikają. Nie ma w sobie niczego
wyjątkowego, całkowicie brakuje jej jakieś magii, chociaż może rzeczywiście
posiada urok. Pewien gatunek tajemniczości, która bez problemu mnie uwiodła.
Pewien rodzaj poruszania biodrami i wyginania ku górze prawego kącika ust,
jednakże teraz na niewiele się jej to zda.
W śnie jest po prostu
taka prosta, banalna, pozbawiona wszystkiego i całkowicie bezbronna.
A kiedyś z nią się
nawet nie walczyło, będąc z góry skazanym na porażkę. Dziś jednak to ona błaga
świat na kolanach o kolejną szansę, o szansę największą ze wszystkich, o to,
czego może już nigdy nie dostanie.
Ja zaś jakimś dziwnym
trafem wciąż przy niej jestem, choć powinienem już tysiąc razy odejść. W
istocie, robiłem to, ażeby po raz tysiąc pierwszy wrócić i żywić się nadzieją
na równi z człowiekiem, który wchodzi do jej sali jak zawsze w ciszy, w
skupieniu i z kubkiem czekoladowej latte dla mnie.
– Cześć – mamrocze.
Odpowiadam zawsze jednym, bladym uśmiechem. – Jak ona?
Wzruszam ramionami.
– Bez zmian.
Jak zawsze on siada
obok, a potem dotyka jej chłodnej dłoni i zaczyna mamrotać coś po francusku, a
może to tylko francuskie wtręty w ich prywatny język.
Podnoszę się i wychodzę
z pomieszczenia, zostawiając ją w jego opiekuńczych dłoniach. Wrócę wieczorem z
pakietem niebieskich listów pełnych przekonania, że wszystko to było nam
pisane, zaś ona wcale nie jest całkiem zwyczajna.
Bo jest moja i ja
czekam na nią już bardzo, bardzo długo, nawet jeśli te błękitne karty papieru
są tylko hymnem zrozpaczonego i rozczarowanego człowieka pogrążonego w
pustce.+`
Nigdy nie zapomina się pierwszej kobiety, którą kochało się
trochę na ślepo, trochę we mgle i zagubieniu, a na pewno w młodym wieku i
kompletnie nie rozumiejąc tego uczucia. Nigdy nie zapomina się tego, że było to
wpisane w naturę, w świat zewnętrzny, w kosmos i rzeczywistość, we wszystko
dookoła i wodę spływającą cichymi kroplami niczym łzy z wiecznie niedokręconego
kranu.
Nigdy nie zapomina się jej pierwszego uśmiechu gdzieś na
granicy jawy i snu, chyba o zachodzie słońca, a może był to zimowy wieczór i jedynie
światło latarni, uśmiechu przecudownie słodkiego i ulotnego niczym każda z
chwil. Nigdy nie zapomina się pierwszego spojrzenia jej ciemnych, tak
zwyczajnie brązowych i pozornie nijakich oczu, pełnego może odrobiny drwiny, a
może tylko dziwacznej, kobiecej czułości, której nie da się zrozumieć. Może
było to spojrzenie przelotne, niewidzące, a może szukające w tłumie kogoś, kogoś
nieznajomego albo doskonale znanego, kogoś, kogo pragnęła ujrzeć albo się tego
obawiała. Może było to spojrzenie kompletnie przypadkowe, nieświadomie
skierowane na ludzi dookoła niej, kompletnie bezmyślne, bo jej umysł tkwił w
radosnym zawieszeniu lub melancholijnej krainie.
Nigdy nie zapomina się tej pierwszej kobiety, którą się
kochało. Ona zostaje gdzieś wewnątrz serca, wewnątrz umysłu, uwięziona na
zawsze w klatce ze złotych marzeń, spętana idealizmem i perfekcją, której nie
mogły nawet zniszczyć wady w wielkiej ilości.
Nigdy nie zapomina się, kiedy ta pierwsza kobieta, którą się
kochało, odchodzi w gasnącym świetle jupiterów i nie można jej już odzyskać.
Kiedy traci się ją bezpowrotnie na rzecz prawdziwego świata, istniejącej
rzeczywistości odrobinę zimniejszej i obdartej stosunkowo brutalnie z pięknych
marzeń. Kiedy po prostu nie można już jej zatrzymać, bo ona odchodzi w zapomnienie
razem z uczuciami, jakie gasną, zanikają, z czasem po prostu ich już nie ma.
Nigdy nie zapomina się magii jej oczu i szczęścia, które
kiedyś było, lecz zaginęło i wszelkie akcje ratownicze nie dały efektów.
A jednak Tom patrzy teraz na Sophię, która uśmiecha się
smutno i muska ustami jego policzek po raz ostatni, i nie czuje się wcale winny
czy nieszczęśliwy. Może odrobina ulgi pojawia się w jego sercu, a może wcale
nie ma tam niczego, co mogłoby dotyczyć Sophii, a jedynie obawa, czy aby nie
spóźni się na trening. Moyes co prawda nie jest Mistrzem, ale krzyczeć też
potrafi.
– Tom – szepcze Sophia odrobinę drżącym głosem. Ten uśmiecha
się do niej ciepło po raz ostatni.
– To już ten czas, Sophia. Idź.
– Idę – wzdycha ona, podnosząc z podłogi ostatni pozostawiony
tamże kuferek z kosmetykami.
Tom macha jej jeszcze na pożegnanie, a Sophia powoli zaczyna
uśmiechać się coraz szerzej, im bliżej znajduje się podjazdu swojego byłego
domu i samochodu swojego nowego narzeczonego.
– Chcę cię widzieć na moim ślubie, Tom! – krzyczy jeszcze, na
co Cleverley uśmiecha się ostatni raz i zamyka drzwi, za którymi zostawia
Sophię i jej nowe, szczęśliwe życie.
Nigdy nie zapomina się pierwszej kobiety, którą się kochało,
nawet jeśli Sophia właśnie odeszła do nowego życia, a Tom zamknął drzwi i bez
żalu stwierdził, że podjęli najlepszą z możliwych decyzji.
Potem przebiera się w klubowy dres, zgarnia spakowaną od
kilku godzin torbę, którą wrzuca na siedzenie pasażera w zainkasowanym od
sponsora Chevrolecie, zamyka dom i jedzie na trening do Carrington, jakby w
jego życiu nic się nie zmieniło.
W istocie, już od dawna żyli z Sophią obok siebie a nie ze
sobą, więc wcale nie był zdziwiony, że za jego plecami znalazła mężczyznę
swojego życia i się z nim zaręczyła, jeszcze nim odeszła.
W istocie, życie toczy się dalej, a w klubie jest mistrzostwo
do obronienia. Z Sophią czy bez Sophii, trzeba się skupić na futbolu, nie
myślisz, Tom?
Pamięć o Sophii jest pozbawiona rozczarowań. Piękna,
nierealna miłość, która była tak intensywna, tak ścisła, że musiała wreszcie
się wypalić. Pamięć o Sophii nie jest żadną traumą. Jedynie nauczką, że miłość
ma różne oblicza i nie istnieje wiecznie. Zawsze coś umrze, zawsze coś zgubi
się po drodze i już tego nie da się odnaleźć.
Zawsze też znajdzie się jakiś jeden, dwóch, czy dziesięciu
życzliwych kumpli, którzy pomimo wszelkiego rodzaju zapewnień, że rozstanie z
Sophią wcale nie naruszyło jego emocjonalnej osobowości ani go nie zdołowało,
ani nic w tym stylu, i tak lądują z Tomem Cleverleyem w jakimś barze podrzędnej
kategorii, chyba nawet ze striptizem. Pomysłowy Anderson z Nanim do spółki, eh.
Jakkolwiek kogo innego mógłby podejrzewać o takie pomysły.
– Chcę do domu – rzuca niechętnie Tom kilka chwil po wejściu
do zadymionego i zatłoczonego lokalu. Jedynym plusem jest fakt, że przez
przypadek nie zabrali go do baru ze striptizem dla gejów, co miało swego czasu
miejsce niedługo po którymś z rzędu zerwaniu de Gei i jego piosenkareczki.
– Cicho siedzieć i pij tego browara – słyszy w odpowiedzi od
wciskającego mu w rękę wielki kufel Andersona. Więc Cleverley siada grzecznie
przy barze i zatraca się w piwie, chociaż doskonale wie, że jego cudowne
towarzystwo imprezowe ciągle nawija o kolejnych laskach przewijających się
przed jego oczyma. Szkoda, że żadnej z nich tak naprawdę nawet nie widzi. I
nie, wcale nie chodzi o to, że może szuka podświadomie Sophii. Wcale nie chodzi
też o to, że żadna z tych dziewczyn nie jest do Sophii podobna.
Tom Cleverley po prostu ma serdecznie dość, jest wycieńczony
kolejnym ciężkim treningiem i najchętniej poszedłby spać i nigdy nie wstawał. A
przynajmniej nie w tym roku, nie przed świętami, a na pewno nie przed klubową,
oficjalną wigilią, która jak zawsze skończy się udawaną kulturką, kacem jak ta
lala i ukradkowym chowaniem wódki za butelkami wody, bo podobno nie wypada pić
tak oficjalnie.
Eh, klubowe wigilie to jakieś piekł0.
I wtedy pojawia się ona.
Tom nawet nie spostrzega chwili, w której znajduje się u jego boku i lekko się
nachyla w jego stronę. Wargi ma lekko rozchylone, mocno czerwone, a czarne
włosy krótkie, niesięgające ramion, falowane, z przedziałkiem na środku. Oczy
zaś są pełne niebieskiej głębi, głębi niepodchodzącej ani pod granat, ani pod
błękit czy odcienie lazuru.
Tajemnicza kobieta między szczupłymi palcami prawej dłoni
trzyma cienkiego papierosa i szepcze niskim, zmysłowym tonem:
– Masz może zapalniczkę?
Tom oczywiście zapalniczki nie ma, ale zaczyna jej nerwowo
szukać po kieszeniach, zaś ona śmieje się tylko cicho.
– Rozumiem, nie masz – odpiera w końcu. – Nie wyglądasz na
takiego, który by palił – dodaje, po czym z małej, czarnej kopertówki sama
wyciąga zapalniczkę i sprawnie odpala fajkę. Toma dochodzi nieprzyjemny zapach
dymu, lecz jest kompletnie oczarowany brunetką i nawet nie zwraca na to uwagi.
– Postawić ci drinka? – mamrocze wreszcie, zaś ona znów
wybucha śmiechem.
– Wódkę z colą.
– Dwa razy – poprawia ją. – Tom.
– Bérénice – odpiera kobieta, mocno zaciągając własne imię
francuskim akcentem. Piłkarz ujmuje jej dłoń i muska ustami jej wierzch, zaś na
usta owej tajemniczej Bérénice wpełza nieznacznie drwiący uśmiech. – Bérénice
Lacroix – precyzuje.
– Francuzka?
– Sekret – mówi tym zmysłowym szeptem.
Pierwszy z wielu sekretów, jakie Bérénice ma wprowadzić wraz
z zamętem w życie Toma Cleverleya. A przecież zaczyna się tak niewinnie.
– Tom? – słyszę trochę
jak przez mgłę. Chyba znów przysnęło mi się z policzkiem przytulonym do jej
nieruchomej dłoni. Otrząsam się z resztek drzemki, ażeby ujrzeć Andersona ze
swoim nieodłącznym w tych pomieszczeniach, pełnym współczucia uśmiechem.
– Coś się stało? –
pytam nieznacznie zachrypnięty. Niebieskie karty papieru leżą na jej brzuchu,
dokładnie w takim samym szyku, w jakim je pozostawiłem.
– Nie, nic – uspokaja
mnie Brazylijczyk. – Wpadłem zapytać, czy czegoś nie potrzebujesz.
Przeczę ruchem głowy.
– Kiedy poszedł? –
wydobywa się mimowolnie z moich ust. Andi na pewno wie.
– Dwie godziny temu,
Tom. Spałeś.
Skinam głową na znak
potwierdzenia, a potem muskam czule dłonią jej blady policzek.
– Dwudziesta pierwsza
trzydzieści. Powinienem iść do domu, kochanie – mamroczę do niej, o czym mój
kumpel doskonale wie. Ale nie wstaję nawet z krzesła obok jej łóżka. Sięgam za
to po jedną z kartek, niebieskich opowieści mojego życia.
„it’s in the water baby, it’s in the pills that bring you
down
Cześć, Tom.
Właśnie się poznaliśmy, wiesz o tym? Nie wiesz, bo skąd
możesz wiedzieć, że piszę coś na kartkach papieru pośród światła świec w
sekrecie przed światem. Ja – tajemnicza Bérénice, którą tak bardzo chciałam
dziś być. Chciałam Cię zaintrygować, może wydać się trochę ciekawszą, aniżeli tak
naprawdę jestem. Chciałam być dla Ciebie kimś wyjątkowym.
Właściwie, to Ty mnie dziś poznałeś. Ja znam Cię od bardzo
dawna, obserwuję i czekam. Albo czekałam, czekałam na odpowiedni moment. Na
chwilę, w której zbliżę się z wiśniową fajką między palcami – chociaż wcale nie
przepadam za paleniem – i szepnę niskim, zmysłowym głosem pytanie o
zapalniczkę, chociaż wcale nie mówię w ten sposób na co dzień i wcale nie mam
aż tak wyraźnego francuskiego akcentu.
Widzisz, Tom, dobra ze mnie aktorka. Mam nadzieję jednak, że
nie przekonasz się o tym w najbliższej przeszłości.
Bérénice.”
Tajemnicza Bérénice zostawia po sobie kartkę z rzędem liczb,
aromat papierosów i trwały urok w jego myślach. Zaczarowała Toma kilkunastoma
minutami zmysłowego śmiechu i niskiego szeptu tak bardzo mocno zabarwionego
francuskim „r”. Tajemnicza Bérénice pozostawia również muśnięcie swoich ust na
jego policzku i czarne futro z paczką wiśniowych papierosów w kieszeni jako
jedyną wskazówką.
Zabiera zaś ze sobą wszelkie poszlaki i możliwość oddania
owego odzienia w inny sposób aniżeli zadzwonienie i umówienie się na kolejnego
drinka.
Sprytna Bérénice.
Albo po prostu Bérénice, kimkolwiek tak naprawdę jest i
cokolwiek tak naprawdę ukrywa pod często powtarzanym „sekret”. Czyżby była
niewyjaśnioną zagadką świata, jedną z tych, których nie da się zrozumieć nigdy?
Czyżby była najbardziej chronionym sekretem świata w obliczu światłości? Czyżby
Bérénice robiła to celowo, a może tylko ma taką naturę? Na wskroś francuską,
zmysłową, uwodzicielską, z tą fajką pomiędzy szczupłymi palcami, którą zaciągała
się niezwykle rzadko. Może właśnie taka jest kobieta, którą poznał niespełna
godzinę temu, o której nie wie praktycznie nic i która nie chce opuścić jego
myśli.
Cholera, co ona zrobiła z Tomem Cleverleyem, podobno całkiem
inteligentnym piłkarzem, że nic innego mu w głowie niż biec za nią, chociaż
zniknęła niezauważona, jakby we mgle a może w magii, pośród tłumów ludzi,
tudzież mężczyzn obdarzających obślizgłymi spojrzeniami striptizerki o mocno
wydętych wargach i doskonale zagranym zadowoleniu na twarzy.
– Luis – mamrocze w stronę Naniego, który pozostał jeszcze u
jego boku, chociaż po swej drugiej stronie posiada jakąś uroczą blondynkę i
pewnie niedługo z nią zaginie. Andersona zaś nie ma już od chyba dawna,
możliwe, że nie było go nawet przed pojawieniem się Bérénice. – Idę do domu,
Luis.
– Masz panienkę? – upewnia się gorliwie. Tom wzdycha,
wiedząc, że nie może zaprzeczyć, chociaż z lokalu planuje wyjść samotnie i
samotnie udać się do swojego łóżka w celu odespania hałasu i reszty dźwięków
podrzędnego baru ze striptizem.
– Tak – rzuca, po czym zabiera futro ze sobą i wychodzi.
Luis Nani nie musi wiedzieć, że owa panienka i właścicielka
czarnych norek, tajemnica Bérénice Lacroix jest obecna już tylko w jego myślach
i szybko stamtąd nie ucieknie.
Cholerna Bérénice zmarnuje ci życie, Tom.
Tom długo ze sobą walczył, ażeby wreszcie dłonie przestały mu
się trząść i zamiast ósemki wybierały szóstkę na ekranie telefonu.
Znaczy się – całe dwa wieczory, wpatrując się w cholerne
norki, które nawet nie są prawdziwe, wiszące na oparciu fotela w salonie. Całe
dwa wieczory nerwowego mylenia jej numeru telefonu i notorycznego dodzwaniania
się do zakładu pogrzebowego Bezpieczna Droga. Całe dwa wieczory kłócenia się z
kobietą po drugiej stronie słuchawki, że taka nazwa zakładu jest chujowa jak
kompot ze szmaty, a poza tym on wciąż żyje i ma się świetnie i nie, nie
potrzebuje trumny o wymiarach metr na dwa trzydzieści w kolorze strażackiej
czerwieni.
Całe dwa cholerne wieczory zmarnowane, choć wypełnione
myślami o Bérénice i tylko myślami o Bérénice. O cholernej, tajemniczej
Bérénice, której twarz powoli rozmywa się przed jego oczami i zostają tylko
mocno lśniące niebieskie tęczówki jako centrum wszechświata. Nic poza tym nie
istnieje. Zniknęła, zostawiwszy po sobie blade odciski w pamięci, ulotniła się
wraz z mgłą w intensywnie niebieskiej barwie.
Cholerna Bérénice Lacroix, o której nawet Google niewiele
wie. Właściwie, nie wie nic, bo na hasło „Bérénice Lacroix” wyświetla się tylko
jakaś zamężna szatynka z Aragonii. Na pewno jednak nie kobieta, którą spotkał w
barze kilka dni temu i której futro wciąż znajduje się w jego mieszkaniu.
Naprawdę jest zmuszony do niej zadzwonić i zawierzyć całą
sprawę jej dłoniom, w których zapewne dymi delikatnie cienki papieros.
W końcu jednak, chyba przypadkiem, bo po trzeciej kolejce
whisky Tom Cleverley naprawdę ma ochotę znów dodzwonić się do Bezpiecznej Drogi
i w akcie desperacji zlecić swój własny pogrzeb w stylu ekstrawaganckim i na
pewno nie poważnym, telefon odbiera ów niski, kobiecy głos:
– Bérénice Lacroix, słucham?
Czyli tym razem udało mu się wybrać nareszcie tę cholerną
ósemkę. Jakkolwiek tyle było z pogrzebu, bo nareszcie dodzwonił się do swojej
tajemniczej właścicielki każdej pojedynczej myśli.
– Hmmm, Bérénice, cześć – mamrocze nieskładnie. – Mam twoje
futro. Znaczy się, zapomniałaś go z baru…Ehm, no…
Francuzka przerywa mu wybuchem wdzięcznego śmiechu.
– Cześć, Tom – dodaje, jeszcze lekko chichocząc. – To miłe,
że dzwonisz.
– Ehm, no… No dzwonię – mamrocze, samemu nie wierząc, że tak
bardzo onieśmiela go ta nieszczęsna Bérénice. – Twoje futro. Znaczy się,
powinnaś chyba je odzyskać, hm, Bérénice?
Ona znów chichocze w bardzo uroczy sposób, Tom zaś klnie pod
nosem z niezadowoleniem, bo nie powinna na niego tak działać. Nie powinna kusić
go samym głosem i śmiechem, a szczególnie nie powinien mieć tej nieodstępującej
go myśli, że najchętniej zobaczyłby ją tylko w tym nieszczęsnym futrze, a potem
je zeń ściągnął.
– Tak, masz rację – przyznaje wreszcie brunetka. –
Zapomniałam o nim, kiedy wychodziłam.
Oczywiście zapomniała celowo i oboje to wiedzą.
– Myślisz, Tom, że moglibyśmy się spotkać? – podsuwa
delikatnie swoim najbardziej zmysłowym ze wszystkich tonów.
Bérénice czarodziejka chwili.
– Ekhm, może dziś? Za półtora godziny gdzieś w centrum?
– Oczywiście. Za półtora godziny pod The Manchester Museum?
– Randka w muzeum? – drwi lekko panna Lacroix. – Nigdy nie
byłam na randce polegającej na patrzeniu na kości dinozaurów. Poczuję się jak w
liceum! – woła już bez nutki drwiny, po czym rozłącza się, po uprzednim
rzuceniu: – Do zobaczenia, Tom.
Bérénice Lacroix jest zdecydowanie najbardziej absurdalnym
zjawiskiem, jakie mogło ci się przydarzyć, Tom.
„it’s in the water baby, it’s in your bag of golden brown
Cześć, Tom.
Piszę te słowa jeszcze ubrana w futro, które zarzuciłeś na
mnie po cichu, bez słowa przywitania, niesamowicie mnie zaskakując. Obok mnie
leżą wciąż nieumieszczone w wazonie lilie. Właśnie wróciłam z naszej randki w
muzeum i wiem, że ze śmiechu w pewnej chwili płakałam. Mam rozmazany tusz pod
oczami, zauważyłam w lustrze.
Wyglądam kompletnie niewyjściowo i powinnam nareszcie zrobić
porządek z włosami. Kompletnie nie tak, jak Ty widzisz mnie. Magiczna,
tajemnicza Bérénice, która nie mówi o sobie zbyt wiele, która słucha i którą
kompletnie nie jestem.
Łatwo jest Cię oszukiwać, Tom. Wierzysz w każdy gest,
wierzysz w każdą sekundę milczenia. A my jesteśmy dwie – prawdziwa Bérénice i
Bérénice stworzona pod Ciebie.
Właściwie, głupiutki taki jesteś, że mi ufasz. Kompletnie nie
masz ku temu jakichkolwiek podstaw, a ja mam coraz lepiej wykreowaną rolę na
koncie.
Bérénice.”
Chwilami nie wierzę w
sekundy, które okazały się kłamstwem. Nie wierzę w żadne z jej słów zawartych
na kartach papieru, w żaden niebieski list.
Nie wierzę w żadną z
nich, w ani jedną z kobiet, które tytułowały się imieniem Bérénice. Nie wierzę
w ich istnienie, widzę je raczej jako iluzję.
I widzę ją, bladą, z
miodowymi falami, zawsze tak samo obojętną. Zawsze nieświadomą mojej kolejnej
wizyty i kolejnego odejścia zawsze kończącego się powrotem do niej. Zawsze niby
tylko moją, a jednak do podziału z nim.
Jakkolwiek jego nie ma
o tej porze, przyjdzie dopiero za jakiś czas.
– Cześć, mała – mruczę,
musnąwszy ustami kostki jej dłoni. – Zdążyłem się za tobą stęsknić. Eh, to
takie bez sensu, że wciąż tutaj jestem, wiesz? Powinienem dawno temu odejść i nigdy
nie wrócić. A ty powinnaś się teraz cynicznie zaśmiać i stwierdzić, że
rzeczywiście, mam rację, więc dlaczego wciąż tutaj jestem? Otóż to, nie zrobisz
tego, a ja nie odejdę. Może któregoś dnia sama mnie pogonisz w cholerę. W sumie
chciałbym tego, bo wtedy uwolniłbym się od ciebie… Mała, to bez sensu, a mimo
wszystko zawsze widzimy wszędzie jakiś ukryty głęboko, niejasny sens. Wiesz, co
mam na myśli, hm? Wiesz. Zawsze wiedziałaś, kiedy mówiłem głupimi aluzjami i
kiedy proponowałem kolejne spotkanie w The Manchester Museum. Powinniśmy
rozstać się tam, tak oficjalnie i na zawsze, żeby móc ruszyć dalej, ale jak na
razie… Uhm, sama wiesz, jaka jest sytuacja, mała. A ja gadam od rzeczy –
reflektuję się, przecierając twarz dłonią. Nie mówię nic więcej, bo ona zawsze
wie.
Jedynie składam
pocałunek w kąciku jej ust, a potem splatam nasze palce i czekam.
Bardzo długo już czekam
każdego dnia, aż sam zapomniałem, na co właściwie.
„it’s in the water baby, it’s in your frequency
Cześć, Tom.
Znów ja, Bérénice. Czasami się zastanawiam, która z nas
właściwie teraz do Ciebie pisze. Bérénice grana, czy Bérénice prawdziwa. Ta,
która zawsze ma ze sobą fajki i mówi z wyraźnym francuskim akcentem, czy ta,
która mieszka w Anglii od siedmiu lat, ma w sumie przed trzydziestką w metryce
urodzenia, a francuski akcent już bardzo dawno wykorzeniła ze swojej mowy. Ta,
którą czasami chciałabym być, czy ta, którą czasami tylko nie jestem.
Może cierpię już na jakieś rozdwojenie jaźni, jeśli zaczynam
się zastanawiać, która ja jest prawdziwa. Właściwie, pozwalam sobie z nią nawet
dyskutować. Znaczy się – z tą drugą Bérénice, z tą, którą dla Ciebie gram.
Pytam ją, na czym polega jej magia, tajemniczy urok, któremu tak
bezprecedensowo i na ślepo ulegasz.
Na pewno oszalałam już dawno, kiedy postanowiłam się podjąć
tego cholerstwa.
Tom, może rzeczywiście powinieneś ode mnie uciekać, jak
zażartowałeś dziś, podczas kolacji w restauracji tego Twojego kolegi z drużyny.
Może rzeczywiście powinnam zostawić Cię w spokoju i czym prędzej zniknąć.
I tak nigdy nie poznałbyś mnie na ulicy pozbawioną maski.
Bérénice.”
Tom wcale nie chciał uciekać od swojej tajemniczej Bérénice.
Jeśli już miał uciekać, uciekłaby tylko do niej, w jej ramiona i w stronę jej
niesamowitego uśmiechu zawsze wykrzywionego nieznacznym szyderstwem. Do
Bérénice magicznej, Bérénice szepczącej zawsze tym niskim głosem pełnym
zmysłowości i Bérénice tak kompletnie nierealnej, że czasami ma wrażenie, iż
jest tylko jego złudzeniem.
Obłudą rzeczywistości, omamem chorego psychicznie, a może
darem od Losu, w który nigdy nie wierzył. Może, a raczej na pewno, ona nie
istnieje w tak niesamowitym wcieleniu, a jednak jest i umawia się z nim na
kolejne randki, jada z nim kolacje w manchesterskich restauracjach, pozwala
zabierać się do kolejnych muzeów, a nawet raz czy dwa ukraść słodki pocałunek z
jej warg umalowanych zazwyczaj karmazynową szminką.
Jest, choć nigdy nie powinna istnieć i Tom przeczuwa to może
tylko instynktownie, a może całą podświadomością. Niemożliwość istnienia
Bérénice idealnej i uwodzicielskiej zdecydowanie go męczy, co jednak nie
przeszkadza mu wybrać po raz kolejny jej numeru. Tym razem już na ślepo, z
pamięci i bez pomyłek.
A szkoda, dawno nie dodzwonił się przez przypadek do
Bezpiecznej Drogi.
– Cześć, Tom – wita go po drugim sygnale Francuzka. – Już się
stęskniłeś?
Na usta Cleverleya natychmiast wpełza szeroki uśmiech, a on
sam wygodniej rozsiada się w fotelu, na którego oparciu swego czasu wisiało
futro Bérénice. Znaczy się, jakieś dwa, może trzy miesiące temu. Sporo czasu
upłynęło w rzece wydarzeń i ich znajomości, a Anglikowi wciąż wydaje się, jakby
zaledwie wczoraj pojawiła się tuż obok niego i swoim niskim, zmysłowym głosem
zapytała, czy ma może zapalniczkę.
Może rzeczywiście to było zaledwie wczoraj, a wszystko
dookoła nich jest snem. Może rzeczywiście jej futro wciąż wisi na oparciu
fotela lub nigdy się nie pojawiła w tym podrzędnym barze na poziomie Andersona
i Naniego.
Może to wszystko dopiero się wydarzy albo nie będzie mieć
miejsca nigdy w tym świecie i wszelkich równoległych, w których podejmujemy
inne decyzji. Może każdy nasz wybór ma swoje konsekwencje, zaś odrzucone opcje
tworzą inne wszechświaty, gdzie kreujemy historię w inny sposób przy pomocy
decyzji, jakiej nie podjęliśmy teraz.
Może gdzieś, za jedną z wielu ścian realności, dryfuje sobie
planeta, na której Tomowi i Sophii udało się uratować ich związek i nigdy nie
poznał magicznej Bérénice.
Może gdzieś nigdy się nie urodził i to wyjście byłoby
najlepsze. Zero problemów, pytań czy wątpliwości, zero Bérénice i zero istnienia.
– No jasne, że już się stęskniłem.
Bérénice chichocze uroczo.
– Widziałeś mnie dwadzieścia pięć minut temu, Tom.
– Od dwudziestu pięciu minut za tobą tęsknię – odpiera
natychmiast.
– Dopiero weszłam do domu, a ty już znów próbujesz mnie z
niego wyciągnąć – wytyka mu kobieta. – Dasz mi chociaż godzinę, żebym mogła
złapać jakąś taksówkę i do ciebie przyjechać?
– Daj spokój, Bérénice. Powinnaś dziś pójść wcześniej spać, a
nie jeszcze tłuc się po mieście.
Chwila ciszy po drugiej stronie słuchawki przerywanej tylko
rytmicznym uderzaniem butów na obcasie o drewniany parkiet. Potem dociera
jeszcze Toma głośne i dobitne, skierowane pod adresem Bérénice:
– Kurwa twoja mać, ściągnij te cholerne buty!
– Nie krzycz – odpowiada spokojnie Francuzka. – Wybacz, Tom,
mój współlokator jest trochę narwany – tłumaczy, po czym dodaje jeszcze
głośniej, w stronę współlokatora: – Przeszkadzasz mi.
Ów współlokator chyba wybucha śmiechem, jakkolwiek tego Cleverley
nie jest pewny, bo dociera go również dźwięk zamykanych drzwi. Bérénice
znalazła się w swojej sypialni, już na boso, choć zapewne jeszcze owinięta
grubym szalem w odcieniu swojej szminki.
– Ściągnij szalik, Bérénice – prosi. – Będzie ci za gorąco.
– Nie będzie.
– Więc okno też zamknij – dodaje. – Masz jutro to zebranie,
powinnaś się wyspać i na pewno nie przeziębić.
Bérénice śmieje się cicho, ale wstaje i przez chwilę Toma
docierają jej kroki w oddali.
– Zamknęłam – szepcze wreszcie do słuchawki. – Zadowolony?
– Bardzo. Wiesz, że powinnaś iść spać?
– Wiesz, że za bardzo trujesz? – odgryza się złośliwie. Tom
nie odpowiada, chwila ciszy to jednak nic nowego.
Magiczna Bérénice nie powie nic sama z siebie, teraz pewnie
siedzi na łóżku z podkulonymi nogami, obejmuje łydki odziane w cieliste,
cienkie rajstopy i zastanawia się, czy lepiej nie pozbyć się już tej jasno
szafirowej sukienki, którą na siebie wciąż ma. I w której wyglądała dziś
niesamowicie, zresztą jak zawsze.
– O czym myślisz, Bérénice? – pyta cicho Tom.
Panna Lacroix wzdycha lekko.
– O Nancy. O mojej Lotaryngii i o winnicach, które
rozpościerały się dookoła naszego domu.
– Ile czasu tam spędziłaś, Bérénice?
Znów westchnięcie. Nie lubi mówić o sobie, nie lubi opowiadać
tych bzdur, które są nieważne, lecz nie dla Toma, według którego szczegóły
składają się na małą, cudowną Bérénice.
– Dwanaście lat. Potem przeprowadziłyśmy się z mamą do
Paryża, mieszkałyśmy w piątej dzielnicy, miałyśmy z okien kuchni widok na
Sorbonę.
– Dzielnica Łacińska, hm? – wtrąca Tom.
Bérénice Lacroix uśmiecha się blado.
– Miałam blisko na uczelnię, kiedy studiowałam.
– Co studiowałaś?
– Filologię klasyczną – śmieje się. – I prawo.
– A czemu tak niewiele o sobie mówisz? – zadaje kolejne
pytanie Cleverley. Bérénice znów chichocze cicho, a potem rzuca swoje
klasyczne, zmysłowe:
– Sekret.
– Ona jest jakaś dziwna – stwierdza Anderson po dłuższej
chwili nabożnego namysłu i odmówieniu trzech Zdrowasiek za kolejny udany
trening. Mógłby odmówić jeszcze ze trzy za ewentualne zakwasy i następne trzy
za kaca, który wyraźnie męczy jego organizm.
Biedny Anderson i biedny Luis Nani, znów zachciało im się do
późnej nocy łazić po barach ze striptizem, a następnego poranka na wstępie
wypytywali już go o seksowną brunetkę, z którą widzieli go u Rio coś koło
dwudziestej drugiej. Znaczy się, o Bérénice Lacroix, której nic dziwnego, że
obaj nie pamiętają.
– Bo z nią się jeszcze nie przespałem? – szydzi Tom.
Anderson skina głową, wciąż trochę zamyślony.
– Tak, to też. Znasz laskę czwarty miesiąc, niedługo piąty
będzie, a jeszcze nie wylądowaliście w łóżku. To definitywnie dziwne.
– To nie jest związek, który zrozumiesz – odpiera spokojnie
Cleverley. – Bérénice i ja nigdzie się nie spieszymy.
Anderson tylko wybucha pełnym kpiny śmiechem, po czym odmawia
jeszcze jedną, może dwie Zdrowaśki za to, żeby Moyes nie miał dziś złego
humoru, a potem wychodzi z szatni w Carrington. Tom chce podążać jego śladem, lecz
wpierw sprawdza jeszcze komórkę.
„Miłego treningu.”
Uśmiecha się szeroko na widok tej wiadomości, po czym bez
zastanowienia odpisuje: „Teraz będzie o wiele milszy, Bérénice”.
Ta kobieta już dawno cię całkowicie opętała, Tom.
„it’s in the water baby, it’s between you and me
Cześć, Tom.
Zamykam oczy i nie chcę pozwolić płynąć łzom. Boję się, Tom.
Właściwie, jestem przerażona tym, co się dzieje między Tobą i mną od miesięcy. Zaczynam
wracać do domu i dusić się łzami, które zapijam kolejnym drinkiem.
I tak w kółko, aż zabierze mi wino i znów zacznie krzyczeć,
że to była moja decyzja i że mogłam przewidzieć, w co się wpakowałam.
Problem w tym, że to już trwa od prawie pół roku, Tom.
Zdążyłam pokochać Bérénice, którą nie jestem. Tą, którą stworzyłam dla Ciebie i
którą jedynie dla Ciebie zawsze będę. Zdążyłam zachcieć znów w naturze mówić z
tym wyraźnym akcentem z piątej dzielnicy miasta miłości, mieć ciemne włosy i
patrzeć na świat pełna zakrawającej o arogancję pewności siebie i zmysłowości.
Szkoda, że prawdziwa ja nigdy taka nie będzie. Prawdziwej
mnie brakuje odwagi i wiary, którą posiada ta druga Bérénice.
Przez Ciebie jestem chora psychicznie. Przez Ciebie jest nas
dwie, a ja naprawdę nie chciałam ciągnąć tego w nieskończoność, która powoli
się przed nami zapowiada.
Już dawno powinieneś był odejść lub spostrzec moją grę, Tom.
Bérénice.”
Coś takiego
niesamowitego musiało być w mojej małej, tajemniczej Bérénice Lacroix, że nie
potrafiłem przejrzeć jej planów. Za to potrafiłem się w niej zakochać, wiedząc
o niej wciąż niewiele.
Nie lubiła trufli,
szczególnie czarnych. Uwielbiała za to czarny kawior i wino, najlepiej późnym wieczorem,
przed powrotem do domu. Nocne telefony ją uspokajały przed kolejnym,
stresującym dniem. Kawę piła tylko czarną, niedużą, o poranku i zawsze w
towarzystwie croissanta z dżemem pomarańczowym.
Może tylko tyle było
prawdziwej Bérénice w mojej Bérénice. A może przemyciła jej o wiele więcej,
choć nie robiła tego świadomie. Może moja Bérénice z czasem stawała się
prawdziwa, a może nigdy by do tego nie doszło.
Może wcale nie powinno
mnie tutaj wciąż być, a jednak nadal ściskam bladą dłoń śpiącej kobiety z włosami
w kolorze miodowego blondu i nie potrafię odejść.
– Cześć, Tom – wita
mnie jak każdego dnia on. Uśmiecha się blado i podaje kawę. – Jak ona?
– Bez zmian.
Milczy przez dłuższą
chwilę, nie odchodząc.
– Powinieneś już iść,
Tom.
Przeczę ruchem głowy.
Nie chcę jej zostawiać.
– Idź – powtarza. –
Masz wyjazd na mecz za trzy godziny. Ja się nią zajmę – obiecuje. Skinam
wreszcie potwierdzająco głową, po czym wstaję z krzesła i całuję ją w blady
policzek.
– Do zobaczenia, mała –
szepczę, po czym zgarniam plik niebieskich listów, które ściskam mocno w
dłoniach.
Moja mała Bérénice na
kartkach wspomnień o tym, kim byliśmy i czym moglibyśmy się stać.
Zamknięcie oczu i świat nagle znika.
Mrugnięcie i Bérénice znów się pojawia ze swoim pięknym,
tajemniczym uśmiechem.
Kolejne mrugnięcie i nie ma jej przez ułamek sekundy.
Dziwny jest ten świat i dziwne są te wieczory z nią, choć bez
niej jeszcze dziwniejsze. Bérénice miesza mu w głowie od pół roku lepiej od wszelkiego
rodzaju alkoholów i wciąż nosi futro z norek, choć na dworze jest za ciepło.
– Ściągnij to futro, mała – prosi Cleverley, nie mogąc
znieść, że w tej cholernej restauracji ona nadal siedzi w ciepłym odzieniu.
– Nie nalegaj, Tom – odpiera.
– Dlaczego?
Bérénice uśmiecha się czarująco, po czym wyszeptuje swoje
nieodłączne:
– Sekret.
Na to Tom Cleverley potrafi już tylko się roześmiać,
doceniwszy bardzo dawno tajemniczą magię swojej ukochanej Francuzki.
– Jak wiele masz sekretów, mała?
Ona znów uśmiecha się czarująco, zmysłowo, rzucając, że wiele
i może pewnego, magicznego dnia coś niecoś ujawni w świetle świec i księżyca.
– Okrutna – kwituje Tom. – Masz ochotę może na deser?
Brunetka przeczy ruchem głowy.
– Mam ochotę stąd wyjść. I mam serdecznie dość wiecznego
spotykania się w restauracjach, w mieście, w muzeach i tak dalej. Zero w tym
prywatności a mnóstwo…
– To takie eleganckie i dostojne, że spotykamy się zawsze na
dobrej kolacji, a nigdy nie chodzimy razem do Subwaya na wielką kanapkę z
kurczakiem, toną sałaty i majonezu.
Twarz Bérénice się rozjaśnia, po czym odkłada sztućce i
postanawia wstać.
– Tom, możemy skończyć z eleganckimi restauracjami. Na deser
pójdziemy do McDonalda, a potem… – Bérénice urywa, jednakże nie ma to żadnego
znaczenia.
Wystarcza to jedno pytanie, które pada kilka godzin później i
którego na pewno jest świadoma, chociaż powoli zasypia:
– Kocham cię, wiesz o tym?
„it’s in the water baby, it’s in the pills that pick you up
Cześć, Tom.
Kocham Cię, wiesz o tym, kretynie?
Kocham Cię. Kocham Cię ja, ta prawdziwa Bérénice, której
nigdy nie poznasz. Kocham cię ja, Bérénice, która wcale nie pali wiecznie tego
wiśniowego paskudztwa i która wcale nie mówi z mocnym akcentem. Chociaż obie te
cechy trochę ograniczyłam w granej przez siebie postaci, ażeby była bardziej
podobna do prawdziwej mnie.
Jeśli już Cię kocham, co gorszego może się wydarzyć?
Chciałabym, byś mógł poznać prawdziwą mnie. Ale nie możesz;
nie mam cholernego prawa pokazać Ci kobiety, która podjęła się tego pieprzonego
zadania i oszukuje Cię od pół roku.
Nie możesz mnie poznać, Tom.
Widzisz, tak bardzo pragnęłam Twej uwagi, że w ostateczności
pewnego dnia odrzucę wszystkie Twoje i moje uczucia, ażeby uciec.
Tom, najdroższy, jak możesz być tak naiwny, by jeszcze przy
mnie trwać?
Ja wcale nie płaczę, słowo. To tylko rozlana woda rozmazała
atrament.
Bérénice.”
Nie lubię świąt. Mama
całe święta narzeka, że wciąż nie mam żony. Babcia wypytuje, kiedy się ożenię.
A ojciec dopieka mi z powodu Sophii, która jest już w drugiej ciąży i zawsze
odwiedza nas w Boxing Day. Właściwie, odwiedza ich, bo ja gram wtedy mecz. To
nie jest głupie wyjście, jakkolwiek Sophia raz w miesiącu, zawsze dziesiątego,
wyciąga mnie o punkt pierwszej na lunch i każe opowiadać, czy coś się zmieniło.
Najgorsze jest to
trwanie bez zmian, tych zaś nie ma już od bardzo dawna.
– Będzie dobrze –
zawsze szepcze Sophia, moja pierwsza miłość i pierwsza przyjaciółka na całe
życie. Piękna Sophia, o której nigdy nie zapomnę i której nigdy nie będę już
kochał.
Sophia szczęśliwa beze
mnie i Sophia obdarta przeze mnie z młodzieńczych marzeń. Sophia będąca jednak
wspaniałą matką, wspaniałą żoną i wspaniałą kobietą. Lub po prostu Sophia,
kobieta, na którą nie zasługiwałem. Musiałem dostać w udziale taką Bérénice,
Bérénice może tylko z pozoru idealną, bo tak naprawdę prawdziwą jedynie na
niebieskiej jak jej oczy papeterii sygnowanej nazwiskiem Lacroix.
Bérénice, którą
kochałem trochę za mocno i trochę się tą miłością dusiłem. I Bérénice, która
nigdy nie powiedziała, gdzie popełniłem błąd w kochaniu jej całym cholernym
sercem, gdzie zabrakło nawet odrobiny egoizmu potrzebnego do ucieczki, gdy ta
była jeszcze możliwa.
Czyli bardzo dawno
temu.
Nie lubię też świąt
dlatego, że nie mogę spędzać ich całych przy niej. Zamieniamy się dyżurami,
ażeby na pewno nie została sama, ale podczas tych kilku dni to on jest tam o
wiele dłużej. Zaś powinno być na odwrót, bo to ja ją kocham do tego stopnia, że
nawet odchodząc, wiem doskonale, że wrócę.
Zresztą, on też to wie
i chyba już przez ten cały, długi okres czasu pogodził się z myślą, że nie
wygra tej walki walkowerem.
Po prostu musimy czekać
na nią, na to, aż nareszcie spojrzy nam w oczy i po raz pierwszy od bardzo
dawna delikatnie się uśmiechnie, a jej policzki nabiorą rumieńców.
– Bérénice… – szepcze Tom, wodząc opuszkami palców po
gładkiej skórze jej szyi.
Brunetka obraca twarz w jego stronę, spoglądając pełnymi
czułości niebieskimi tęczówkami wprost w jego oczy.
– Hmmmm? – mruczy przeciągle, wciąż w ten zmysłowy sposób.
– Pójdę za tobą choćby na koniec świata.
Panna Lacroix wybucha wdzięcznym śmiechem, a następnie skrada
jeden czy dwa pocałunki z jego ust.
– Nie będę uciekać na koniec świata – odpowiada.
Tom wzdycha, przygarniając ją do siebie, Bérénice zaś
przytula policzek do jego serca, które bije tylko dla niej i ma ochotę się
rozpłakać. Magiczna, tajemnicza i uwodzicielska Bérénice
Jego własna Bérénice, jakkolwiek oszukana by nie była. Tom
tego nie wie i nigdy się nie dowie, w końcu dlaczego miałaby mu się do tego
przyznać?
Wystarczy, że kocha ją właśnie taką – wciąż tajemniczą,
niesamowicie piękną, nie raz ubraną jedynie w czarne norki, które z satysfakcją
może z niej ściągać, wciąż mówiącą o sobie niewiele i wciąż zaciągającą z
francuska, choć odrobinę mniej.
– Kochanie, masz gdzieś zapalniczkę? – pyta nagle Francuzka.
– Powinnaś rzucić – odpiera, mając na myśli fajki. Bérénice
śmieje się głośno.
– Lubię wiśniowe papierosy. Nadają mi charakteru i uroku, nie
uważasz, Tom?
Wyraźnie się z nim drażni, lecz powoduje to tylko uśmiech na
jego twarzy i falę szczęścia rozlewającą się po jego ciele. Nawet dywan w
salonie wydaje się być o wiele mniej niewygodny, choć leżenie na nim od kilku
dobrych godzin na pewno nie będzie dobre na kręgosłup.
– Zmysłowości, chciałaś powiedzieć, skarbie – odcina się.
Francuzka wzrusza ramionami trochę obojętnie.
– To masz zapalniczkę?
– Nie palę, kochanie. Miałaś swoją w futrze.
– Dwa tygodnie temu, póki jej nie wyrzuciłeś, bo powinnam
przestać palić – prycha Bérénice.
O tym szkopule to chyba jednak Tom Cleverley zapomniał.
Jakkolwiek, kto o to dba? Po ponad sześciu miesiącach pannie Lacroix udało się
zachować swoją tajemniczą aurę, więc brak wiśniowych papierosów u jej boku
niewiele zmieni.
– Bérénice, kochasz mnie? – pyta nagle.
– Kocham, ale będę kochać mocniej, jeśli dasz mi zapalniczkę
albo jakieś zapałki – odpiera, miotając się gdzieś po salonie.
Tom wzdycha.
– Chodź do mnie, skarbie – prosi. – Zostaw fajki w spokoju i
wracaj do mnie.
Niechętnie wraca, przytulając się doń mocno i okrywając oboje
kocem zazwyczaj bezczynnie spoczywającym na brzegu sofy.
– No, co chcesz, angielska mendo? – mamrocze brunetka, za co
dostaje buziaka w czubek głowy.
– Rzuć fajki w cholerę, co? Tak dla mnie.
No i Bérénice rzeczywiście te fajki dla ciebie rzuciła. Tego
właśnie chciałeś, Tom?
„it’s in the water baby, it’s in the special way we fuck
Cześć, Tom.
To pierwszy i zapewne ostatni list, który odważę się napisać
w Twoim mieszkaniu, przy Twoim kuchennym stole i Twoim wiecznym piórem, które
znalazłam w sekretarzyku. Albo to pióro pozostawione przez Sophię, na której
wesele tak bardzo chcesz mnie zabrać.
Cóż, przecież już powiedziałam, że tam pójdziemy. Kupiłam
nawet sukienkę, chociaż jest ktoś, komu ten pomysł bardzo się nie podoba.
Jest ktoś, to powtarza mi, że za długo ciągnie się ta farsa i
powinnam już osiągnąć sukces i przestać grać. Powinnam porzucić Ciebie i
Bérénice, którą nigdy nie będę, chociaż tak bardzo bym chciała.
Z każdym dniem marzę o tym coraz mocniej i nawet nie wiesz,
jak jestem Ci wdzięczna za tę uwagę o fajkach. Za ten mały szantaż emocjonalny
przeprowadzony na tamtej Bérénice, dzięki któremu mogę być choć trochę bardziej
sobą, mogę choć trochę mniej grać.
Najbardziej boli, kiedy się kochamy. A właściwie kiedy ja
kocham Ciebie, a ty kochasz ją. Ze mną tylko się pieprzysz, bo ja nie jestem
nią. Nie jestem Twoją wymarzoną, tajemniczą Bérénice.
Na Boga, ja nawet nie jestem brunetką, a co dopiero tą
Bérénice, postacią, którą zbudowałam jedynie dla Ciebie. I tak gram ją o wiele
dłużej, aniżeli było to w planach.
Cóż, w planach nie było zakochiwania się w Tobie, Tom.
Ale Cię kocham i to boli bardzo, bardzo mocno.
Wiesz co, przepraszam, kurwa mać, przepraszam Cię za
wszystko, a szczególnie, że wtedy celowo zostawiłam to futro i numer telefonu.
I kocham Cię, Tom.
Kurwa, poszłabym za Tobą dalej niż na koniec świata, ale ty
nigdy byś nie zrobił tego dla prawdziwej mnie.
Pora się wycofać, Tom. I tak nie poznasz mnie nigdy bez
maski, kiedy już ucieknę.
Bérénice.”
– Cześć, Tom –
mamrocze, patrząc ukradkiem na niebieskie kartki rozłożone na pościeli. – Jak
ona?
Wzruszam ramionami,
próbując nie myśleć o weselu Sophii i o tym, kiedy traciłem Bérénice po raz
pierwszy, a może ostatni.
– Bez zmian – odpieram
jak zawsze, muskam ustami jej policzek i dodaję: – Kocham cię, mała, wrócę
niedługo.
A potem zostawiam ją w
jego opiece i pośród ich prywatnego języka zakrawającego tylko nieznacznie o
francuski, którego nigdy się nie nauczyłem. Może wtedy zrozumiałbym, że tracę
Bérénice, kiedy jeszcze można było się uratować.
Bérénice Lacroix bardzo nie chciała swoją zmysłową osobą,
którą nigdy tak naprawdę nie była, przyćmić cudownej, eterycznie pięknej i
bardzo naturalnej panny młodej.
Ups, nie wyszło. A przecież zaledwie przeczesała włosy
szczotką, zrobiła cienkie kreski na powiekach, dwukrotnie wytuszowała rzęsy i
umalowała usta czerwoną szminką. Z sukienką przecież też nie przesadziła,
wybrała najprostszy z modeli, zwyczajną czarną do połowy uda łączoną z
czerwonymi szpilkami.
Przecież chciała wyglądać po prostu zwyczajnie, a jednak
przez cały czas ma wrażenie, że męskie spojrzenia miast koncentrować się na
wyglądającej jak śliczna, różowa beza Sophii, skupiają się tylko na niej.
Jakkolwiek Tom nie puszcza jej dłoni i co kilka chwil schyla
się, by wyszeptać:
– Kochanie, nie denerwuj się, to jeszcze nie nasz ślub.
Niby taki słodki żart, jednak gdzieś wewnątrz Bérénice ścina,
zaś dla Toma słowa te są najprostszą obietnicą przyszłości, o której braku
wciąż nie wie.
Bérénice jednak w odpowiedzi uśmiecha się bardzo szeroko i
tylko pozornie bardzo szczerze, po czym odpowiada:
– Po prostu mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą.
Tom śmieje się cicho.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą w całym towarzystwie.
– To dzień Sophii – oponuje.
– Która wygląda jak beza i która jest zapatrzona w swojego
męża jak w obrazek – przerywa jej. – Skarbie, jesteś najpiękniejsza na świecie.
Dla Toma Cleverleya szczególnie.
– I błagam cię, wyluzuj i dobrze się baw. To tylko ślub mojej
przyjaciółki, a z wesela i tak szybko się urwiemy, pasuje? – dodaje z
cwaniackim błyskiem gdzieś w oczach. Bérénice skina lekko głową.
Rzeczywiście, urywają się stosunkowo szybko, jednak może
bardziej z nadmiaru alkoholu, który panna Lacroix w siebie wlewa może ze
strachu, a może z nerwów. Może to z nadmiaru obietnic szeptanych bezgłośnie i
bezwymiarowo, z nadmiaru marzeń i życzeń, a szczególnie tego cudownie słodkiego
i ironicznego wydźwięku słów „Teraz pora na twoje wesele, Tom’”, które padają z
ust Sophii, szczęśliwej żony i pierwszej kobiety, którą Cleverley kochał.
Chyba tylko Bérénice wie, że jeśli już ma być wesele, na
pewno nie ona będzie panną młodą.
Może właśnie dlatego Bérénice się upija, a potem pamięta
tylko, że znajdują się w jego domu, w jego łóżku i kochają się bardzo głośno,
może też trochę strachliwie. Albo Tom kocha się z wyobrażeniem kobiety, którą
ona na pewno nie jest, zaś ona poddaje się temu i w głębi siebie dusi łzy, bo
wie, że właśnie nadeszła ta chwila.
„it’s in the water baby, it’s in your family tree
Cześć, Tom.
Właśnie Ci uciekłam, wierzysz w to?
Znaczy się, pewnie jeszcze śpisz. Jest środek nocy, a ja
dopiero weszłam do swojego mieszkania i zobaczyłam Jorge, który nawet słowa nie
powiedział.
Nawet mnie to nie dziwi. W sumie wszystko zbyt się
skomplikowało, żeby mógł się odezwać. Albo żeby chciał się odezwać.
Trochę płaczę, Tom. Trochę bardzo, bo już się nie spotkamy.
Nie powinniśmy tego robić, bo nadeszła już ta chwila, kiedy muszę uznać
wyższość uczuć nad wszystkim i uciec.
Jorge ostrzegał, że jeśli przeciągnę to w czasie, wcale nie
okażę się taka dobra w tym wszystkim, bo po prostu się zakocham. Ups, znów miał
cholerny skurwiel rację.
W każdym razie, pora ściągnąć maski i zostać prawdziwą
Bérénice. Tylko co ja zrobię z peruką i resztkami wiśniowych fajek wraz z
futrem z norek? Sztucznym na szczęście.
A, no i zapomniałabym o miłości do Ciebie. Ale z tym sobie
poradzę, w końcu przecież od początku jakaś część mnie, tej prawdziwej mnie,
prawdziwej Bérénice podpowiadała mi, że przegram tę walkę.
Eh, nie lubię, kiedy ma rację.
Pora się żegnać, Tom.
Bérénice.”
Telefon zadzwonił niespodziewanie. Nie była to jednak
bynajmniej Bérénice, która od dwóch tygodni milczała i nie było żadnej,
cholernej opcji, ażeby ją odnaleźć. Tom siedział cały ten czas jak na szpilkach
i właściwie nie był w stanie nawet myśleć.
Tylko panikował i ciągle nie mógł zrozumieć, dlaczego
Bérénice zniknęła zaraz po weselu Sophii, skoro ich życie właściwie było
idealne.
Telefon zadzwonił niespodziewanie, kiedy leżał na dywanie w
salonie, gdzie kochali się po raz pierwszy i wiele razy więcej, i w słuchawce
usłyszał tylko, że musi czym prędzej stawić się w North Manchester General
Hospital w sprawie pani Bérénice Lacroix. Telefonistka więcej powiedzieć nie
chciała, Tom zaś o mało nie rozbił klubowego chevroleta co najmniej z cztery razy
o przydrożne drzewa, a potem jeszcze prawie nie zabił biednej pielęgniarki
przed recepcją. I tej, która zbyt wolno szukała jego ukochanej w bazie danych w
recepcji zaraz po wydyszeniu, że powinna się gdzieś tutaj znajdować Bérénice
Lacroix, też.
– Miał pan na myśli Bérénice Lacroix-Paz?
Tom chyba jednak nie słyszy dokładnie biednej recepcjonistki,
bowiem tylko przytakuje głową.
– Przywieziona z wypadku samochodowego jakieś półtora godziny
temu. Proszę udać się na drugie piętro w stronę sali operacyjnej. Pani
Lacroix-Paz powinna być teraz operowana.
Możliwe, że wszystkie te czynności wykonuje w szoku, a może
to tylko adrenalina i niewiara, bo co mogło stać się jego cudownej, słodkiej
Bérénice?
Przed salą operacyjną siedzi mężczyzna w okolicy czterdziestu-czterdziestu
pięciu lat. Trochę już wyłysiały i wyraźnie zdenerwowany.
– Tom? – pyta głosem, który angielski piłkarz na pewno już
słyszał. – Jestem Jorge. Jorge Paz.
Chwila zastanowienia.
– Współlokator Bérénice? – upewnia się.
Na to Jorge przeczy z delikatnym uśmiechem ruchem głowy.
– Mąż Bérénice. Miała wypadek, kiedy do ciebie jechała.
Poważny uraz głowy, czy coś takiego… – jednakże reszty nie słyszy, bowiem w
głowie wciąż dźwięczą mu pierwsze słowa owego Jorge, męża jego ukochanej Bérénice.
Nic dziwnego, że w pewnej chwili Tom po prostu odwraca się i
chce wychodzić, kiedy w jego dłonie Jorge wciska kilka niebieskich kartek
papieru. Ponumerowane, choć nieułożone w kolejności. Ciekawość nakazuje Tomowi
Cleverleyowi jednak przysiąść obok swojego konkurenta – choć wciąż nie potrafi
uwierzyć, że Bérénice śmiała mieć męża! – i sięgnąć po ostatnią z kartek z
numerem ósmym.
A potem zacząć dusić w sobie łzy, bo tak perfekcyjnie
oszukała go kobieta, którą kocha wciąż i nigdy nie przestanie.
Nim świat przestaje istnieć, słyszy jeszcze pełne
współczucia:
– Bérénice naprawdę cię kocha.
„it’s in the water baby, it’s between you and me
Cześć, Tom.
Mijają dziś dwa tygodnie od wesela Sophii. Dwa tygodnie nie
mam żadnej wieści o Tobie i bardzo umieram. Jorge też to widzi.
Znów jestem tylko dawną Bérénice, prawdziwą Bérénice.
Wyrzuciłam czarną perukę i patrzę w lustro na kobietę o miodowych blond falach
sięgających biustu, które tak skutecznie ukrywałam. Patrzę na to, co zostało na
długo ukryte pod maską, i chcę płakać. Zresztą, ja dużo ostatnio płaczę.
Jorge szlag trafia. Krzyczy na mnie, że miałam jedynie Cię
oszukać tak, jak potrafię tylko ja, a potem zwiać. Miałam to zrobić szybko i
bardzo skutecznie, a nie udawać kogoś, kim nie byłam, i zakochać się.
Przepraszam, że jestem taką straszną suką, ale z tym zadaniem
przytrafiło mi się moje największe szczęście – miłość do Ciebie. Nawet jeśli Ty
kochałeś tylko tę Bérénice, którą nigdy nie będę. Bérénice udawaną i graną,
stworzoną na potrzeby świata i ochrony samej siebie.
Nieudolniej dość, jeśli na to spojrzeć z jakiegoś dystansu.
Nigdy wcześniej nie miałam odwagi napisać do Ciebie o Jorge.
Nie miałam odwagi o nim mówić, o nim myśleć, czy wspominać gdzieś w snach.
Jorge, mój mąż, który bawi się ze mną w ten wspaniały biznes okradania bogatych
na cele podobno charytatywne. Jorge, mój mąż z Argentyny, którego poznałam w
Anglii, w której żyję od wielu lat, bo nigdy nie skończyłam filologii
klasycznej na Sorbonie, a prawo administracyjne studiowałam już w Szkocji, z
której tak naprawdę pochodzi akcent, którym posługuję się na co dzień.
Teraz nie mam nic do stracenia, więc mogę powiedzieć Ci, kim
jest prawdziwa Bérénice. Ta Bérénice, która Cię wciąż kocha i która umrze,
pielęgnując wspomnienie tej miłości i jej ostatnie płomyki o chwilę dłużej od
swojego życia.
Tom, może powinnam do Ciebie wrócić, ale boję się, że nie
zaakceptujesz kobiety, którą jestem tak naprawdę. Że zabraknie ci
tajemniczości, zmysłowości i tej elegancji, której nigdy do końca nie
wykorzeniliśmy z naszej relacji.
Ale ja naprawdę Cię kocham i jeśli tylko byś tego chciał,
odeszłabym od Jorge.
O miłość trzeba walczyć. Nawet jeśli czasami ona sama to za
mało.
Bérénice.”
Bérénice Lacroix-Paz
jechała do mnie, z walizką pełną swoich rzeczy i postanowieniem rozwodu, już po
rozmowie z Jorge, a właściwie karczemnej awanturze. Prawdopodobnie to
spowodowało jej nieuwagę i nagle po prostu wjechała w jakiś mur. Wyszła z tego
cało, ale z poważnym urazem mózgu.
A to wszystko stało się
bardzo dawno temu, zaś od tamtej nocy po weselu Sophii już nigdy nie usłyszałem
jej głosu i nie ujrzałem uśmiechu. Zobaczyłem ją ponownie poobijaną,
jasnowłosą, śpiącą w kilka dni po
wypadku.
Odchodziłem tysiące
razy, ale trzymała mnie miłość do niej. Wciąż trzyma, podobnie jak nadzieja, że
kiedyś Bérénice się obudzi.
Jakkolwiek czekam na
nią już długie i bardzo ciężkie pięć, może sześć lat. Jorge też czeka, nawet ze
mną nie walczy. Po prostu pilnuje, by nie obudziła się sama, by zawsze ktoś był
przy niej.
Pięć czy sześć lat to
szmat czasu, by zacząć żyć od nowa.
Ale ja mam czas, mogę
czekać w nieskończoność. W końcu całe życie przede mną.
Mam tylko nadzieję, że
za dwadzieścia lat nie ocknę się wciąż przy jej łóżku w prywatnej klinice i nie
uświadomię sobie, że Bérénice Lacroix już nigdy nie wstanie, a ja zmarnowałem
dla niej młodość.