niedziela, 2 września 2012

#3. Do you remember our september?


Od autorki: Nie to miałam dziś publikować. To, co widnieje poniżej, można chyba określić potrzebą chwili, takim krótkim, pisanym tylko wczorajszego dnia opowiadankiem. Spod znaku łzawych ścierw, jakkolwiek to łzawe ścierwo bardzo mi się podoba. Polecam czytanie przy pierwszej z piosenek, dzięki której wymyśliłam coś na kształt fabuły.
Czas pisania: wrzesień 2012.
Długość: 5 stron.
Dedykacja: Dla Corine. Bo to Lampard. Bo to jej urodzinowy jednopart, co prawda urodziny ma jutro, ale wymusiła na mnie dodanie tego dziś. W podziękowaniu, iż jest pomimo mojego trudnego charakterku. I z życzeniami wszystkiego najlepszego, my sweet sixteen ;) xx

~*~


Hej, Corie, pamiętasz nasz wrzesień?
Pamiętasz Londyn w deszczu i nas biegnących po Fulham Road? Pamiętasz, jak śmiałaś się, a makijaż beztrosko spływał Ci po policzkach? Nawet z tymi smugami czarnego, przedrogiego tuszu do rzęs na rumianych policzkach – a podobno miał być wodoodporny, na co narzekałaś przez cały następny wieczór – byłaś tak niesamowicie piękna. Nie mogłem oderwać od Ciebie wzroku, kiedy ciągnęłaś mnie samym środkiem Fulham Road w wodzie, od której rozpadły się twoje śliczne, słomiane koturny. Wybiegliśmy ze stacji metra, którym uwielbiałaś się tłuc ze swojego Kennington, i dopiero na Fulham złapał nas deszcz, a Ty po chwili przystanęłaś na środku ulicy w tej ulewie i zaczęłaś się śmiać. A śmiech to Ty, Corie, miałaś przeuroczy. Uwielbiałem go, tak samo jak uwielbiałem całą Ciebie.
Moją Corine Cressacé, bez której nie umiałem wyobrazić sobie życia.
Corie, pamiętasz ten nasz wrzesień, prawda? Ten piękny miesiąc w deszczu, kiedy zakochiwałem się w Tobie, a Ty zakochiwałaś się we mnie. Ten piękny miesiąc, kiedy naiwnie wierzyliśmy, iż wszystko będzie trwać wiecznie, iż nic nas nie rozdzieli.
Corine, jacy my byliśmy wtedy głupi… Nie mieliśmy szans, a jednak uparcie je widzieliśmy. Nie mieliśmy właściwie niczego poza sobą. Choć dziś nie dam głowy, czy kiedykolwiek miałem Cię naprawdę. Byłaś, Corie, tego jestem pewny. Lecz czy byłaś ze mną? Przy mnie? Czy byłaś moja, kochanie? Wtedy, w przeciągu tamtego września, myślałem, iż nigdy Cię nie stracę.
Teraz pewnie powinienem zapytać sam siebie, czy Cię straciłem, czy może to Ty odeszłaś. Bo naszą historię można spostrzegać z różnych punktów widzenia, zaś ja sam nie wiem, co wpłynęło na Twój wyjazd.
A może powrót do tego, od czego uciekłaś, Corie? Często wspominałaś w nasze deszczowe wieczory, iż boisz się życia poza Londynem, tego, co zostawiłaś gdzieś, skąd uciekłaś. Nigdy nie podawałaś szczegółów, a ja nie musiałem ich znać, bo myślałem, że i bez nich doskonale Cię znam.
Dziś już nie wiem, czy tak naprawdę było.
Dziś jest wiosna, drzewa kwitną, a Ciebie nie ma w naszym Londynie.
To miasto bez Ciebie jest puste. Nawet nie pada deszcz, a on jako jedyny mi po Tobie pozostał.
Deszcz i wrześniowe wspomnienia są jedynym, Corie, co mi po Tobie pozostało. Bo Ciebie już nie ma od dawna, a ja wciąż nie umiem zapomnieć.
Co Ty ze mną zrobiłaś w przeciągu tego jednego, deszczowego miesiąca, Corine? Dlaczego tak usilnie trwam przy wspomnieniach, które powinienem był już dawno ukryć gdzieś na dnie mej pamięci? Lecz nie, wolę się tym maltretować, wolę ciągle odtwarzać w pamięci, jak z francuskich akcentem wołałaś: „Frankie, spójrz tam!” i uśmiechałaś się przy tym przecudnie.
Pewnie teraz znów jesteś w swojej Francji, gdzie niebo jest fioletowe, lecz nie roni swych łez. Zaś bez nich, bez naszego deszczu, wszystko umiera, Corie.
Ze mną na czele.
Hej, Corie, pamiętasz w ogóle, jak na mnie patrzyłaś? Pamiętasz, jak wtulałaś się we mnie za każdym razem, kiedy coś Cię przeraziło, a ja śmiałem się cicho w twoje grube, ciemne włosy, jakie nosiłaś zawsze rozpuszczone? Oburzałaś się, zła pytałaś, czy to Ty tak bardzo mnie bawisz, ale po chwili znów byłaś radosna, a ja sam uciszałem Cię po prostu krótkim pocałunkiem.
Corine, byłaś dla mnie wszystkim, a jednak odeszłaś. Powiesz mi kiedyś, dlaczego to zrobiłaś? Wrócisz jeszcze kiedyś do mnie, do Londynu, ażeby kolejny wrzesień spędzić na bieganiu w deszczu po Fulham i obserwowaniu Tamizy, wtulając się we mnie?
Bo wiesz, Corie, choć dziś już wiosna, a Ty uciekłaś do Francji, ja wciąż pamiętam i pamiętać będę zawsze.
 Kochający Cię Frank.


Hej, Frank, myślisz, że umiałabym zapomnieć?
Myślisz, że potrafiłabym wyrzucić z pamięci wszystkie te deszczowe dni z tamtego września, kiedy drżałam na samą myśl o Tobie? Kiedy każdego poranka, gdy budziłam się w Twoim łóżku, u Twego boku, bolała mnie dosłownie każda kość?
Frank, to były najszczęśliwsze dni w moim życiu. I piszę to z głębi serca, bo nigdy nie umiałabym Cię okłamywać. Cały świat – owszem, lecz nie Ciebie, tego jedynego, który nigdy nie pytał o przeszłość. Dałeś mi wszystko to, dzięki czemu się odbiłam od dna, dzięki czemu przeżyłam, lecz Londyn miał być tylko etapem przejściowym.
I właśnie dlatego uciekłam. Bo ja często uciekam przed tym, co dobrego się wydarza w moim życiu. Uciekłam też od Ciebie, choć chyba byłeś wszystkim, co najlepsze w tym perfidnym światku. Lecz dla mnie nie było już nadziei. Dla nas jej nie było.
Uciekanie to moja specjalność, właściwie tylko tym się zajmuję w tym życiu. I dlatego też wsiadłam w samolot i wróciłam do Francji. A teraz siedzę na tarasie swojego wielkiego mieszkania, patrzę na ciemne chmury zbierające się na zachodzie i czuję, jakbyś wraz z nimi wracał do mnie. Bo kiedy nad Paryżem pada, ja czuję Twoją obecność przy mnie; deszcz jest czymś naszym, czymś, co nas oczyszcza.
Ja chyba jestem takim chorym wyjątkiem, Frank, bo deszcz niesie ze sobą jedynie wspomnienia. Nic oczyszczającego z naszego miesiąca w Londynie. Wspomnienia ranią, wiesz o tym?
Pewnie wiesz, bo Tobie samemu jest ciężko o mnie nie myśleć, ale wiem, iż nie umiesz tego nie robić. Wspominasz mnie, tak jak ja wspominam Ciebie. I tak samo cierpisz, nie mam racji, Frank?
A pamiętasz, kochany, jak zabrałeś mnie na Stamford? Jak posadziłeś mnie na puściutkich trybunach późnym popołudniem, a sam po kilku chwilach pojawiłeś się na murawie i uśmiechałeś się tak cudownie?
Tamtego dnia moje serce było już Twoje. Tamtego dnia na Stamford Bridge nie padało, a my obserwowaliśmy gwiazdy, leżąc na murawie. Tamtego dnia zrozumiałam, iż jestem zgubiona w życiu bez Ciebie.
A teraz właśnie tak żyję. Złamałam swoje serce z własnego wyboru, uciekając od Ciebie, od Twojej miłości i tego, co mogłeś mi dać. A dałbyś mi przecież wszystko, o co tylko bym poprosiła… Ale nie miałam wyboru, wiesz, Frank? Nie miałam szansy na życie u Twego boku, nie mieliśmy szansy wtedy, zaś dziś nie ma już nadziei.
Nie dla nas. Nie dla mnie, Frank. I wybacz mi, proszę, że Tobie również odebrałam te uczucie, tę pewność, iż będzie dobrze. Sama chciałabym to czuć, chciałabym wiedzieć, iż mogę wrócić do Ciebie do Londynu i wszystko, co złe, przeminie, odmieni się na lepsze, lecz tak się w istocie nie stanie.
Bo dziś siedzę na swoim paryskim tarasie, obserwuję z piątego piętra dzielnicę Saint-Germain i wspominam.
Bo wiesz, Frank, ja Cię naprawdę pokochałam tamtego naszego września.
Tęskniąca za Tobą Corine.


Hej, Corine, wiosna powoli się kończy, lecz do kolejnego września wciąż daleko…
Pisałem Ci już, jak cholernie za Tobą tęsknię, pisałem, jak cholernie mocno wciąż Cię kocham… A Ciebie wciąż nie ma u mego boku. Bez Ciebie się spalam, Corie. Bez Ciebie popadam w otępienie, a wszystko traci sens tylko dlatego, iż Ciebie ze mną nie ma.
Bez względu, gdzie uciekłaś, Corie, znajdę Cię. Sezon zaraz się skończy i pojadę do Ciebie, do Francji. To miejsce, które mi Cię odebrało, to ciemność, która skryła Cię za swoją kurtyną. Ale ja Cię odnajdę, Corine, w Twoim Paryżu i pogratuluję Ci wszystkiego, co Ci się przytrafiło. Oby tylko Twoje życie nie było tak puste jak moje.
Bo ja bez Ciebie umieram niczym kwiaty bez deszczu, naszej wrześniowej ulewy, w której kochaliśmy się we dwoje. On znów spadł nad Londynem, jednak to miasto w deszczu bez Ciebie jest niczym. Tak samo jak niczym jestem ja bez Ciebie. Ty jesteś wszystkim, Corine, więc dlaczego zapomniałaś tak łatwo? Dlaczego nie umiesz powiedzieć, dokąd odeszłaś? I, co ważniejsze, dlaczego to zrobiłaś? Corine, najdroższa, dlaczego postanowiłaś uciec i ode mnie? Zostawiłaś mnie samego, porzuciłaś mnie na pastwę wspomnień wraz z przyjściem października, a teraz ja szukam Ciebie we wszystkim, co widzę w tym przeklętym mieście, w każdej kropli deszczu spadającej na nie.
Lecz Ciebie wciąż nie ma, bo jesteś w Twoim Paryżu, do którego prędzej czy później przyjadę. I będę Cię szukał, Corie, bo jesteś wszystkim.
Zawsze będziesz wszystkim, moja kochana.
Pamiętasz, jak budziłem się, trzymając Cię w ramionach, a ty na powitanie delikatnie mnie całowałaś, śmiejąc się wprost w moje usta? Bo ja pamiętam każdy taki poranek, każdą taką chwilę, która czyniła mnie najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. Ty to sprawiłaś, Ty byłaś moim szczęściem i tylko przy Tobie ponownie odnajdę to, co w sobie zatraciłem.
Nie wierzę, że nie ma nadziei. Bo ona jest zawsze, tak samo jak zawsze będę Cię kochał i czekał, aż powrócisz do naszego miasta, do naszego Londynu, w którym na zawsze pozostało Twoje serce. Pozostały też Twoje wspomnienia i ja, kochający Cię idiota, który łudzi się na Twój powrót. Bez Ciebie straciłem cały swój blask, całą siłę do walki o cokolwiek. Corie, nie wiem nawet, co chciałaś osiągnąć tą ucieczką, lecz jestem pewny, iż zniszczenie mnie nie leżało w Twoich celach. I dlatego wybaczam, bo wiem, że nie chciałaś, że nawet nie zdawałaś sobie sprawy, jak w ciągu jednego miesiąca można kogoś pokochać.
Miałem kiedyś mnóstwo marzeń, kochanie. Chciałem zmieniać świat, chciałem być najlepszy… Chciałem wiele, lecz większości z nich już nawet nie pamiętam. A wiesz dlaczego, Corie? Pewnie wiesz, ale i tak Ci to napiszę.
Bo to Ty, Corine, stałaś się wszystkim, ale przede wszystkim moim największym marzeniem.
Cierpiący bez Ciebie Frank.


Hej, Frank, naprawdę uważasz, iż Cię zniszczyłam?
Frank, nie chciałam tego! Naprawdę! Uciekłam, bo właśnie zniszczenia Ciebie obawiałam się najbardziej. Bo wiedziałam, jak mocno możesz mnie pokochać i jak mocno możesz cierpieć, kiedy mnie zabraknie na tym świecie. Tak bardzo Cię za to przepraszam!
Nie chciałam niczego niszczyć. Wręcz przeciwnie – moja ucieczka miała Cię uratować, mój kochany. Dzięki temu miałeś przeżyć beze mnie i z czasem nauczyć się takiego życia. Ale Ty wciąż nie potrafisz tego zrobić, choć nasz wrzesień przeminął tak dawno, zaś ja ronię teraz łzy w deszczu, na moim kochanym tarasie z widokiem na Saint-Germain. Tak bardzo mi źle ze świadomością zniszczenia Twojego życia, Frank.
Nie powinnam była w ogóle w nie ingerować, bo przecież znałam cenę tego wszystkiego. Lecz wciąż, pomimo wszystkich konsekwencji, jakie przyszło nam za to ponieść, uważam tamtej wrzesień za najcudowniejszy miesiąc mojego życia. Bo byłam wtedy kochana przez mężczyznę, którego sama pokochałam. Przez Ciebie, Frank.
Wiedziałam, jak to wszystko się skończy, wiedziałam, iż ucieknę z powrotem do Paryża, zostawiając Ciebie samego w naszym pięknym, deszczowym Londynie.
Frank, i tak zostałbyś sam. I tak odeszłabym prędzej czy później, bo takie jest moje przeznaczenie. Zaś naszym wspólnym przeznaczeniem nie jest bycie razem, ponieważ nawet gdybym teraz siedziała na tarasie Twojego londyńskiego apartamentu i patrzyła na Tamizę, prędzej czy później musiałabym Cię zostawić, Frank. Nawet jeśli bym została, nawet jeśli bym od Ciebie nie uciekła, i tak nie czułabym się lepiej.
Chciałabym wierzyć, iż od tego ucieknę. Lecz nie mogę, Frank, bo to Twoje przeznaczenie. Ucieknij od wspomnień dla mnie, ułóż sobie życie tak, ażebym mogła patrzeć na Ciebie każdego dnia, gdy już nadejdzie koniec. Ja sama zniosę ten koniec, Ty nie powinieneś jeszcze bardziej cierpieć, kochany.
Nie mogę tego od Ciebie wymagać. I błagam, nie traktuj tego jako kary, nie traktuj mojej ucieczki jako czegoś, co było Twoją winą, bowiem wszystkiemu zawiniłam sama. Tamten wrzesień nie powinien się wydarzyć, jednak nie cofnę tego i wcale nie żałuję, iż Cię pokochałam. Żałuję tylko, że pozwoliłam Tobie zakochać się we mnie.
Lecz, Frank, moja ucieczka jest dowodem mojej miłości. Bo ja umieram, Frank, i już nic mnie nie uratuje. Nawet Ty i Twoja miłość, która jest najlepszym, co w moim życiu mogłoby mi się przydarzyć. Obiecaj mi tylko, najdroższy, iż przetrwasz beze mnie, iż wspomnisz mnie w każdy kolejny wrzesień, bo tamten był moim ostatnim.
Zakochana w Tobie na zawsze Corine.


Hej, Corie, jak to umierasz?!
Corine, nie możesz tak po prostu mnie zostawić samego na tym przeklętym świecie! Przecież bez Ciebie nic nie ma sensu, bez Ciebie ja jestem nikim.
A Ty myślałaś, kochanie, iż dam sobie bez Ciebie radę? Nie umiem żyć bez Ciebie, lecz nachodzi kolejny wrzesień, a Ty jesteś już tam, na górze. Patrzysz na mnie, prawda, Corie? Patrzysz i uśmiechasz się, widząc, jak próbuję zrealizować Twoją prośbę.
Ale ja nie umiem, Corine. Próbuję od chwili, gdy zadzwonili do mnie z Twojego Paryża, od kiedy dowiedziałam się o Twoim odejściu.
Corie, kochanie, nigdy wcześniej nie było mi tak źle bez Ciebie. Każdego dnia jest źle, ale nie tak bardzo. Każdego dnia tęsknię do Twoich objęć, do Twojego francuskiego akcentu, do Twojego uśmiechu i szeptanego cichutko „Kocham cię, Frankie”.
Corie, nadchodzi kolejny wrzesień. Ten nie będzie już nasz, bo Ciebie nie ma tutaj. Nie, nie, nie mogę tam myśleć! Wybacz mi to zdanie, tak jak ja wybaczyłem Ci każdy twój błąd, ponieważ kochałem Cię wtedy i kocham Cię i dziś. A Ty jesteś ze mną tam, na górze, czuję Twoją obecność i próbuję spełnić to, co obiecałem. Staram się przetrwać, chociaż to trudne.
Ale wiesz co, Corie? Wierzę, że za każdym razem, gdy znów spada deszcz, Ty go zsyłasz właśnie dla mnie, ażeby pokazać, iż trwasz i wciąż mnie kochasz. A ja kocham Ciebie, Corine, i wiem, iż nigdy nie przestanę.
A kiedyś, może za wiele długich lat, wypełnię to, do czego mnie zobowiązałaś, najdroższa.
Kochający Cię i pamiętający na zawsze Frank.